Reminiscencje kanadyjsko – galicyjskie, czyli lato u babci Anieli

krowa-elciowa

Lato u babci Anieli było nad wyraz interesujące… po pierwsze ta strzecha na stodole, stolnica na stole pełna mąki i pierogi ruskie lepione z taką wprawą i finezją, że samo patrzenie na to dzieło, oprócz ślinotoku,  wprawiało w osłupienie. Cztery wielkie chleby pieczone w wielkim piecu raz na tydzień, na liściach zielonej  kapusty, ten jego zapach wkręcający się w nozdrza i szklanka świeżego mleka. Kulebiak, przy okazji pieczenia chleba, taki pieróg z ciasta pozostałego, nadziewany tym czym fantazja babci Anieli i artyzm, inwencja kulinarna pozwalała i zasób komórki. Raz były to nadziewańce kartoflano-serowe, innym razem kapuściano-grzybowe, te moje ulubione, najlepsze, tak bardzo wyborne, że do dzisiaj nie uwolniłem się od ich smaku.

Lato u babci Anieli, to także warzywniak, ogródek za parkanem zza którego wyłaziły pędy malin jako zapowiedź grzechu, bo zgrzeszyć koniecznie trzeba było. Zakazane smakuje… i to jeszcze jak!  Do ogrodu można było wejść za pozwoleniem, lub raczej na prośbę babci Anieli, która tak całkiem zwyczajnie potrzebowała kilka marchewek, dwie cebule, cztery ogórki i koszyk opadłych jabłek. I to był obłęd totalny – otwierasz furtkę zakazaną i co widzisz? Maliny!!! Kurcze skurczone w poprzek!!! Takie dojrzałe i pachnące i nawet kilka leżących na ziemi. Toż to rozpusta. No dobrze, tylko jedną malinkę na spróbowanie, czy one dobre są, soczyste, słodkie, tylko jeszcze jedną z troski o to, czy robaki brzydkie nie za bardzo atakują, a może biedronki też malinkami się zbytnio interesują? Zaraz, zaraz… czy maliny nie mają podobnego smaku do poziomek? Maliny? Coś już słyszałem o Balladynie, ale nie byłem pewien… więc, aby się upewnić zerwałem jeszcze kilka i smak mi nic nie mówił ani o Alinie, ani o Balladynie.

I tak jeszcze myślałem chwilę jakoś o baśniach… gdy nagle wołaniem babci Anieli zostałem przywołany do porządku. Ani ogórków, ani marchewki, bez cebuli, bezradny z miną spóźnionego na pociąg wyłażę z tej dżungli i idę pokonany na obiad: misa młodych ziemniaków posypanych lekko koperkiem i spóźniona mizeria z ogórków.

Tego wieczora, tuż przed zaśnięciem zastanawiałem się nad związkiem malin i ludzką głuchotą, wierząc, że żuraw – nie ten od czapli – pochylił głowę i śpi, aby wczesnym rankiem zaczerpnąć ze studni wiadro orzeźwiającej wody..

Autor: Monsieur LaPadite

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>