Z Janem Bo przez życie

b2

Tytuł wyszedł mi nieco patetyczno-przaśno-pretensjonalny, ale nie sposób tak nie pomyśleć patrząc na solowy dorobek lidera Lady Pank. Urodzony pięćdziesiąt osiem lat temu we Wrocławiu jako Jan Józef Borysewicz, kojarzony jest powszechnie z jednym z czołowych polskich zespołów rockowych. Jednak jego dokonania solowe, czyli te najbardziej od serca znane są o wiele węższemu gronu. Mimo że jego solowa kariera trwa już blisko ćwierć wieku.

Muzyką Borysewicz zajął się dość wcześnie. Idąc w ślady ojca (perkusisty jazzowego), młody Jasio uczęszczał do szkoły muzycznej w klasie perkusji. Szybko jednak zamienił „gary” na „wiosło”. Przez niemal całą dekadę lat 70 grywał w projektach znanych jedynie dociekliwym melomanom: np. w ówczesnej NRD występował z polsko-niemieckim duetem Katja&Roman, a później w Apokalipsie Ireneusza Dudka. W 1978 roku, w wieku dwudziestu trzech lat przyjął propozycję, która padła jeszcze podczas jego pobytu w Niemczech, a pochodziła od Budki Suflera. Wtedy właśnie ujawnił talent kompozytorski. Stworzył m.in. znakomite Nie wierz nigdy kobiecie i nieco gorsze Bez satysfakcji. Zespół uznał jednak, że te utwory nie pasują do muzycznego stylu Budki i nie trafiły na żadną płytę. Okazało się to zalążkiem konfliktu, w efekcie którego Borysewicz opuścił „suflerów”.

Budka Suflera1

Na początku lat osiemdziesiątych w karierze gitarzysty rozpoczął się przełomowy okres pod tytułem… Żużel. Nic Wam ta nazwa nie mówi? Bo i jej żywotność była krótka. Jesienią 1981 roku projekt Żużel złożony z Borysewicza i muzyków sesyjnych nagrał Małą Lady Punk. Po dużym sukcesie tej piosenki formacja zmieniła nazwę. Przyjęła ją od tytułu utworu, przekornie zmieniając pisownię. Tak powstał oficjalnie Lady Pank, a jego oszałamiająca popularność poparta była iście amerykańską strategią marketingową. Za koniec ery wznoszącej przyjęto incydent obyczajowy z udziałem Borysewicza podczas koncertu z okazji Dnia Dziecka w 1986 roku, we Wrocławiu.

Półroczny zakaz koncertowania, jaki narzucono na zespół, a także ostentacyjna cisza w mediach stworzyły atmosferę, w której Borysewicz poczynił pierwsze solowe kroki. Pod wpływem pielgrzymki do Częstochowy pojawił się pomysł na pierwszy solowy krążek. Nagrań dokonano w 1988 roku, a na początku roku 1989 światło dzienne ujrzała Królowa ciszy.

KrolowaCiszy

Płyta zawiera dziesięć utworów-pastorałek. Są one utrzymane w typowej dla drugiej połowy lat osiemdziesiątych melodyjnej atmosferze syntezatorów. Słowa napisali: Jacek Skubikowski i Jacek Cygan. Uzewnętrzniając duchowe przeżycia z pielgrzymki, Borysewicz odkrył swoją drugą twarz, całkowicie przeciwną do tej, do której przyzwyczaił publiczność. Z płyty sączą się dźwięki wprawiające słuchacza w łagodny nastrój. Gdzieniegdzie klawisze sprawiają, że można się pobujać; dominuje refleksja i koloryt bożonarodzeniowej zadumy. Krótko po wnowieniu działalności Lady Pank nagrał świąteczne: Gwiazdkowe dzieci i Gwiazdę na wietrze, które wydano jako maxisingiel zespołu. A gdy Królowa ciszy została wydana na płycie kompaktowej w 1991 roku, dołączono je do reszty repertuaru, do którego zresztą znakomicie pasują. Ciekawostką dla fanów gitarzysty może być fakt, że wszystkie ścieżki, z których składa się Królowa ciszy – wokal, gitary, bas, perkusję i syntezatory – Borysewicz nagrał całkowicie samodzielnie. Płyta doczekała się kolejnych wydań: w 1991 r. jako wspomniane CD, reedytowane w 2008 r., a także w 1998 r. pod tytułem Pastorałki.

Kolejna pauza w działalności Lady Pank przypadła na lata 1991-1994. W tym czasie (1992) ukazało się drugie „solo” Borysewicza – Wojna w mieście.

WojnawMiescie

Tym razem „Bo” wykazał się nie tylko jako kompozytor, ale także autor większości tekstów. Tylko do trzech utworów słowa napisał Wojciech Waglewski z Voo Voo. Była to płyta już nie tylko odmienna od stylistyki LP, ale także totalnie różniąca się od Królowej ciszy. Na krążku słychać wyraźnie fascynacje muzyka „korzeniami wszystkiego”, czyli bluesem. Drugą inspiracją z pewnością był kolejny pobyt Borysewicza w Stanach Zjednoczonych. Wskazują na to niektóre tytuły utworów: Texas Road, Chicago, Jaś Wędrowniczek (przewrotna nazwa whisky „Johnny Walker”) oraz ich klimat. Wystarczy zamknąć oczy i muzyka z głośników sama narysuje w naszej głowie obraz niekończącej się amerykańskiej autostrady, będącej synonimem wolności dla tak wielu artystów, czy wnętrz zadymionych chicagowskich klubów bluesowych. Podane w surowej, gitarowej ramce, bluesowe akordy brzmią niesłychanie energicznie i świeżo. Jest to także zasługą zespołu. Od tej pory bowiem Jan Bo stanowi trio: Jan Borysewicz (gitara, wokal), jeden z czołowych polskich basistów Wojciech Pilichowski (znakomite solo w Sto rzek) i znany choćby z Breakoutu Wojciech Morawski (perkusja). Gościnnie na gitarze Dobro zagrał Jacek Wąsowski. Trzeba przyznać, że minimalizm w muzyce czasami jest wielkim atutem. Sekcja rytmiczna i gitara w tym przypadku zupełnie wystarczą. Sama płyta wydana jest w estetyce adekwatnej do okresu młodego, polskiego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych. Książeczka-wkładka z tekstami piosenek jest uboga i przypomina bardziej kserokopię, ale to moim zdaniem dodaje płycie uroku i jest świadectwem czasów, w jakich się ukazała.

Kontynuacją tej stylistyki muzycznej jest trzeci solowy album Borysewicza: Moja wolność.

MojaWolnosc

Wydany w 1995 roku zawiera jedynie dziesięć utworów, w tym dwa instrumentalne (10/2 na longplayu Królowa ciszy, 12/2 na jej kompaktowym wydaniu i 17/6 na Wojnie w mieście). Są one za to dość długie, bo tylko dwa z nich trwają poniżej czterech minut. Mimo że na Mojej wolności nadal słychać fascynację Borysewicza Ameryką i bluesem, to jednak płyta brzmi zdecydowanie ostrzej, przeważnie hardrockowo. Jan Bo gra tu w prawie niezmienionym składzie. Jedynie Morawskiego zmienił na perkusji Kuba Jabłoński, od 1994 roku etatowy bębniarz Lady Pank. Piosenki tym razem są w pełni autorskie. Borysewicz nigdy nie stronił od ballad i znalazły się one nawet tu, w tak ostrym klimacie. M.in. znakomity do zagrania na „pudle” przy ognisku Bezlitosny i romantyczny Smutek duszy. Rzetelne gitarowe dzieło doczekało się reedycji w 2008 roku. W tym samym roku powtórnie wydane zostały także dwie poprzednie osobiste płyty gitarzysty.

Aż piętnaście lat Jan Borysewicz kazał czekać fanom na następny solowy krążek.

Myia

Miya ukazała się na początku 2010 roku. Z jedenastu utworów stworzonych w całości przez Borysewicza (oprócz Masz się bać, do którego słowa napisała Małgorzata Szpitun) trzy są instrumentalne. Jan Bo pojawia się znów w dobrym, sprawdzonym składzie: Borysewicz, Pilichowski, Jabłoński. Na tę płytę, podobnie jak na Wojnę w mieście, gospodarz zaprosił gości. We wspomnianym Masz się bać zaśpiewał Piotr Cugowski, a w Pajacyku – wokalistka The Boogie Town, Ula Rembalska. Płyta brzmi podobnie do Mojej wolności, aczkolwiek wyraźnie słychać, że te utwory gra już nie tylko okrzepły, ale i doświadczony tysiącami koncertów, współpracą z dziesiątkami artystów i ponad trzydziestoma latami grania gitarzysta. Krótko mówiąc: jest ząb (bynajmniej nie czasu), nie ma szału. Jednak i tu potrafił zaskoczyć. Po zadziornych, ale wyważonych utworach i niemal balladowym Miłości żarze, kończącym część wokalną płyty, rozbrzmiewa nagle ciężki, ocierający się wręcz o metal Dla Kuby i Pilicha. I to właściwie mogłoby być świetne zakończenie płyty, bo ostatni utwór, Spacer z lwami, zawierający elementy elektroniki w ogóle nie pasuje do całości.

Jan+Bo

A skoro już mowa o gorszych stronach płyty, to wszystkie, począwszy od Królowej ciszy mają jeden wspólny, słaby punkt: wokal Borysewicza. Niestety jego śpiew pozostawia sporo do życzenia. Słychać to także w niektórych szlagierach Lady Pank, gdzie śpiewa gitarzysta. Jednak jego solowe projekty mają taki charakter, że śpiew jest do nich tylko dodatkiem. W tych utworach liczy się przede wszystkim narysowanie obrazu muzyką. I to muzyką, która ma mało wspólnego z łagodnością. Porwanie gitarowymi riffami, masaż płuc basem i zbombardowanie perkusją, ku uciesze słuchacza.

Lady Pank słucha trzecie pokolenie. Jana Bo – drugie. Choć przez ponad dwadzieścia lat wydał tylko cztery płyty, to do tej pory ma wierne grono fanów. Jeden z czołowych polskich gitarzystów. Muzyk totalny, który odpoczywa w pracy. Warto zapoznać się z jego solową twórczością, bo po tym nikt już nie będzie takim samym człowiekiem. Polecam!

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

2 Responses to Z Janem Bo przez życie

  1. bonaparte pisze:

    dla mnie to artysta upadly.

    • Marcin Śmigielski pisze:

      Nowa płyta z LP w 2011 r., nowa płyta koncertowa z orkeistrą symfoniczną w 2012, dzieci, wnuki, kilkadziesiąt gitar, niezła chata i samochód, zawał, czynność zawodowa, ciągla łatwość tworzenia muzyki – ciekawa definicja upadłości :D

Odpowiedz na Marcin Śmigielski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>