Zatrzymał przy oknie, lekko pochylony, oparł rękę na chłodnym, kamiennym parapecie i spojrzał na małą wnękę w głębi korytarza. Przez chwilę przyglądał się jej w zamyśleniu, jak kot poszukujący schronienia w deszczowy dzień. W korytarzu panował półmrok. Przez zakurzoną szybę okna przezierały pojedyńcze promienie słońca. W otoczeniu żółto-szarej mgiełki porannego światła, drobna, nieruchoma sylwetka Karima nabrała odcienia stali. Panująca wokół cisza sprzyjała zadumie. Dopiero na dźwięk kroków , Karim odwrócił się, a na jego twarzy zajaśniał uśmiech.
„Oh…to ty, zadumałem się trochę.”
„ A nad czymże to?” starała się by ton jej glosu brzmiał żartobliwie.
Zawahał się, „ Mam rodzinę w Gaza a tam teraz giną ludzie…” dodał mimowolnym szeptem.
Skinęła głową i oboje zamilkli. Pierwszy milczenie przerwal Karim. Wskazał ręką na okienny parapet i nienaturalnie głośno powiedział. „ Ładny kamień.”
Parapet był jednolicie szary i chropowaty. Nie mogla dopatrzyć sie w nim żadnego uroku. Zrozumiała że Karim szuka neutralnego tematu do rozmowy.
„Mamy dzisiaj piękny, słoneczny dzień …,”zaczęła niepewnie.
Na czole Karima pojawiła się nagle głęboka bruzda. Spojrzal na swą rozmówczynię jak zagubione dziecko.
„ Powiedz mi czemu nie ma sprawiedliwości na świecie?”
Tyle już razy, w przeszłosci, zadawała sobie podobne pytanie. Spośród kilku własnych teorii na ten temat wybrała jedną.
„Może dlatego że pojęcie sprawiedliwości wymyślił człowiek.”
Jego dłonie zacisnęły się w pięści. Ta gwałtowna reakcja zaskoczyła ja. Znała go od niedawna. Był cichy,uprzejmy, przyjemnie się z nim rozmawiało. Wiedziała że jest z Bliskiego Wschodu, ale nie wiedziała że pochodzi z Palestyny.
“Mówisz że sprawiedliwość wymyślił człowiek,”powtórzył za nią jak echo,“A ja sądzę że w głębi duszy każdy człowiek wie co jest sprawiedliwe, a co nie,” dodał z nietypowa dla niego zaciętością.
“Pod warunkiem, że ten człowiek ma wystarczająco dużo właściwych informacji i zimną głowę.” Po chwili pożałowała własnych słów. Zabrzmiały lodowato racjonalnie, a Karim wrzał z emocji.
„ Kogo ty popierasz?” zapytał drżącym głosem.
„ Nie popieram wojny, żadnej wojny,”odparla. W moim kraju była kiedyś straszna wojna…”
Mięśnie policzków napięły mu sie jak struna a twarz straciła swój łagodny owal. Nie patrząc jej w oczy, wycedził przez zęby:“ „ I był antysemityzm…, powinniście nas rozumieć.”
Poczuła że robi jej się gorąco.
„ Gdybyś ty wiedzial co ty gadasz…!” Dopiero kilka głębokich oddechow pomogło jej odzyskac równowage.
„Nie teraz ,”pomyślała.” Moze kiedyś wrócimy do tematu. Może będę mogła podzielić się z tobą swoimi myślami o świecie, o wojnach, o sprawiedliwości.Ale nie teraz…Czy wiedziałbyś o czym mówię? Opowiedziałabym ci z jakim wysiłkiem przyszło mi zapoznać się z cieniami historii mojego własnego narodu. Jak zmagałam się z opisem wydarzeń przedstawianych mi przez tych którzy nie mogli zapomnieć krzywd wyrządzonych im przez moich rodaków. Mówiłabym jak złościła mnie czerń i biel niektorych opinii i skłonność do pochopnych oskarżeń. Czy rozumiałbyś co mam na myśli? Mówiłabym jak mnie wkurzło gdy aspekty narodowe stawiano przed aspekyami ludzkimi. A przecież sama czesto odwoływałam się do historycznych i narodowych aspektów, gdy opowiadalam innym o tragediach jakie cierpieli moi rodacy.” W jakim stopniu czyny innych mogą zmniejszyc nasza odpowiedzialnośc za nasze wlasne czyny ? ‘
Zauważyła że Karim uważnie jej się przygląda.
„ Czy głośno myślę ? ” zapytała.
„Nie wiem, miałaś taką…,” przez chwilę szukał właściwego słowa i nie znalazłszy dodał,“…trudną do określenia minę.” Rozluźniła się.
On też się rozluźnił.
“Wszyscy boja się mówić głośno co myślą,” dodał zrezygnowanym tonem.
“Bo może nie chcą być źle zrozumiani, albo… sami nie są pewni czy dobrze wszystko rozumieją.”
“Wykręcasz się,”spojrzał z ukosa.
Wiedziała co chciał od niej usłyszeć, miał wzrok lisa z łapą w potrzasku. Coś jej podpowiadało że powinna zachować chłodny racjonalizm.
“ W Gaza toczy się walka i desperacja popycha ludzi dalej niż powinni iść , każe im płacić więcej niż powinni płacić.”
Dotknęła drażliwego tematu i spodziewała się w odpowiedzi potoku gniewnych słów.
Tymczasem Karim był zadziwiająco spokojny.
“Każdy radzi sobie z desperacja jak może. Ja opuściłem Gaza, inni zostali, walczą i giną…Teraz giną też ci co nie walczą…”
Pomyślała o jego rodzinie, o której losy tak się lękał. Czy gdyby ta rodzina była teraz przy nim, to aż tak dotkliwie odczuwałby walki w Gaza, po tylu latach od wyjazdu z tamtych stron? Czy choć przez moment przeszłaby mu przez myśl historia kobiet i dzieci ktore zginęły od bomb samobójczych, albo desperacja ludzi żyjących w nieustannym poczuciu zagrożenia?
Milczał. Jej ostatnie słowa wyraźnie dały mu do myślenia. Patrzył w kierunku okna i mróżył oczy. Słońce było teraz ostrzejsze. Po chwili przeniósł spojrzenie na cienistą, pustą wnękę. Tę samą która już wcześniej przyciągnęła jego uwagę. Wydawała sie istnieć zupełnie przypadkowo. Z jej nierównych ścian obłaziła szara farba. Spojrzal na papierowy kubek po kawie ktorego z niszy nie wymiotła maszyna do czyszczenia posadzki.
“Powinni ją pomalować i wstawić tam małą ławeczkę, przynajmniej mogłaby komuś dobrze służyć,” wskazał głową na wnękę.
“Powinni,”zgodziła się chętnie i dodala cicho.
“Czytałam apel norweskiego lekarza który pracuje w Gaza.Gdybym była na jego miejscu też napisałabym taki apel.”
W jego oczach pojawiły sie iskierki. “Ale jesteś tu, w Montrealu. Jesteś w kraju który uchodzi za jeden z najbardziej pokojowych na świecie. I…i ja też tu jestem.”
“ I Aaron i Naomi …,” pomyślała nagle o ich wspólnych, montrealskich znajomych. Brwi Karima uniosły sie w górę i momentalnie opadły.
“Taaak,”odpowiedział. “To fajni ludzie.”
Autor: Elżbieta Uher
Szkic ołówkiem: Elżbieta Uher