DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Reportaż

Johnny Cay – wyspa marzeń

25

Wyspa, którą ujrzałem z okna mojego hotelu już pierwszego dnia, i na  którą chciałem popłynąć nawet kajakiem, okazała się odległą aż o 1,5 km od wyspy San Andres. A poza tym, i tak ulewne deszcze nie pozwalały przez całe 4 dni na realizację tego przedsięwzięcia. Posłuchaliśmy rad przewodników, aby wykupić sobie wycieczkę po morzu.

Dzięki temu zobaczyliśmy o wiele więcej, bo opłynęliśmy cały archipelag – łącznie cztery wysepki – a wyspa Johnny Cay, okazała się tą najpiękniejszą.

Pogoda tego jednego jedynego dnia dopisała nam, lecz przez to był okropny nawał turystów, spragnionych podobnie jak ja jakichkolwiek atrakcji. Mimo wszystko szczęśliwie udało mi się zrobić kilka fotek, unikając tych tłumów.

Zaraz po dopłynięciu, serwowany był koktajl lokalny zwany Coco Loco (Zwariowany Kokos). Przewodnik uprzedzał nas, żeby nie nadużywać tego wynalazku, ponieważ nie gwarantuje, że po takim drinku wszyscy będą się zachowywać normalnie. Drink ten jest komponowany z mleczka kokosowego, do którego dolewa się mieszankę alkoholi takich jakie akurat są pod ręką. Ja sobie przypomniałem, że kiedyś w moich czasach nazywało się to koktajlem Mołotowa. No, ale nic, trzeba było koniecznie skosztować tej mikstury podawanej w świeżym orzechu kokosowym. Po jakimś czasie zaczepiłem jednego z turystów:
- Hi, any sympton after your Coco Loco drink?
- Well, it taste strange and it’s very strong, and what about you?
- Well, in my case doesn’t make any difference because i’m born crazy.
- Oh, I see… – uśmiechnął się znacząco ten jegomość i chyba naprawdę uwierzył w to co powiedziałem, a zresztą, kto wie…?

Na wyspie nikt nie mieszka na stałe. Jest jedynie jedna restauracja prowadzona przez syna wiekowego pana z siwą brodą, z którym pogawędziłem sobie chwileczkę. Mianowicie zdradził mi on, sekret swojej długowieczności – 86 lat  – tylko i wyłącznie w jego mniemaniu dzięki popijaniu codziennie wina z owocu noni, którą widać na mej dłoni:

Na obiad zaserwowano pieczoną rybę z ryżem i pieczonym owocem chlebowca. To takie jeżopodobne, kolczaste i w zielonym kolorze – sporych rozmiarów zwisające z drzewa.

W ogóle cała wyspa obfituje w bujną roślinność. Oprócz chlebowca są przecież jeszcze wspomniane kokosy i banany. Morze natomiast obfituje  mnóstwem ryb i owoców morza, na jednym ze zdjęć widać np. kalmara. Natura na wyspie jest przyjazna, więc i ryby nie są bojaźliwe – nawet udało mi się podejść Krabika Kolumbika.

Sam archipelag San Andres y Providencia chlubi się tym, że okala je morze o siedmiu odcieniach błękitu. Ja sam doliczyłem się bez cienia wątpliwości ok. 5-ciu. Zatem nie wątpię, że jest to prawdą. Oprócz tego jest to  jedno z niewielu miejsc na świecie, posiadające tak idealne warunki na uprawianie windsurfingu.

Spacer dookoła wyspy zabrał nam dosłownie 18 minut i to było genialne uczucie – dookoła Morze Karaibskie, dal, przestrzeń a pośrodku taka mała kropka piasku obficie porośnięta palmami. Tam miało się uczucie wolności, tej Nieznośnej Lekkości Bytu…

Na tej niewielkiej, mającej tylko 5 hektarów wyspie, rosną nie tylko wszędobylskie palmy kokosowe, ale i żyją… kolorowe iguany! Jeszcze wcześniej dowiedziałem się, o żyjącej tam, sporych rozmiarów pomarańczowej. Jest ona wegetarianką uwielbiającą marchewkę, i dlatego właśnie posiada ten nietypowy kolor skóry. Zabrało mi około godziny, aby ją wreszcie wypatrzyć i zrobić przepiękny portret:

Archipelag San Andres jest miejscem, do którego powrócę, ponieważ nie nasyciłem się nim do woli. Muszę jeszcze zobaczyć wyspę Providencia, która znajduje się znacznie dalej od San Andres, i na którą można się dostać małymi avionetkami i gdzie nie ma hoteli, lecz istnieje „agroturystyka”, bowiem można przenocować u wyspiarzy – spędzić tam dzień lub dwa i powrócić do bazy, czyli do hotelu na San Andres.

Nazajutrz po tych niezapomnianych wrażeniach, szybkie pakowanie walizek i wyjazd na lotnisko. Rzut oka z okna samolotu na San Andres, którą opuszczaliśmy z prawdziwym żalem. I  widziany z góry obraz wyspy w  kształcie serca -   Johnny Cay, porównywana do Bora Bora Karaibów.

Na Bora Bora nigdy nie byłem, lecz skoro mówią, że podobna, to w takim razie jest więcej niż jedno rajskie miejsce na ziemi. A potem  już tylko białe chmury – jak kanadyjski śnieg…

Zdjęcia i tekst: Z. P. Wasilewski

Zobacz również:
- SAN ANDRES – Z. P. Wasilewski  film

San Andres cz. 3 – Kokosy, kwintesencja Karaibów

7

Witam w moim nowym  roboczym stroju fotoreportera. Z całą pewnością; jestem przekonany, że dzięki tej czapce zyskałem sobie przychylność tubylców – nie zostałem okradziony,ani tuż po zachodzie słońca nie oberwałem w mordę. Na San Andres życie  toczy się w tym samym, ustalonym rytmie – rutyna ustalona od wieków z dala od wielkich, politycznych debat.

Stolica San Andres kończy się tam, gdzie pojawiają się krowy na drodze, a droga jest tylko jedna i prowadzi wzdłuż wybrzeża dookoła całej wyspy.

Droga po wschodniej części wyspy jest bardziej cywilizowana i jest większe bezpieczeństwo.

Przewodnicy zdecydowanie nam odradzali, aby się nie przemieszczać po zachodniej części wyspy nawet w biały dzień (sic!). Przejeżdżając po tej jedynej na wyspie drodze, zatrzymaliśmy się jednak przy lesie palm kokosowych i nie mogłem się powstrzymać, aby nie wejść do tego lasu, by wybrać sobie jednego dorodnego orzecha, których tam było w bród.

No i wlazłem tam pod te palmy, uważając, aby jakiś spadający orzech kokosowy nie zrobił mi guza na głowie wielkości orzecha kokosowego. Znalazłem, wydawało mi się, że najdorodniejszy egzemplarz. Przypatrzyłem mu się dokładnie z bliska, oceniłem jakość znaleziska i zacząłem rozprawiać się z tym orzechem. Podejrzewam: Robinson Cruzoe swego czasu musiał sobie nieźle radzić.

W moim przypadku kilka walnięć o asfalt pozwoliło mi dotrzeć do prawdziwego orzecha. Następnie już delikatniej pieprznąłem nim o jakiś kamień i… wreszcie mogliśmy się rozkoszować mleczkiem kokosowym oraz świeżym miąższem kokosowym. Tyle mogę jedynie powiedzieć – delicje – kwintesencja Karaibów.

I jeszcze wspomniana już wyspa – cel mojego marzenia. Wyspa, o której już pierwszego dnia powiedziałem „ja tam po obiedzie muszę kajakiem popłynąć i żadna ulewa mnie nie powstrzyma!”. Jak już nadmieniałem ulewa powstrzymywała mnie przez 4 dni, lecz wreszcie tam dotarłem i o tym właśnie w następnym odcinku. CDN


Zdjęcia:  Mariola Czech-Wasilewska, Z. P. Wasilewski

San Andres cz. 2 – Walki kogutów (wpis tylko dla dorosłych)

5

Na wakacjach zawiera się znajomości nadzwyczaj łatwo, pomaga w tym rum, piwo, dobre pozytywne nastawienie i relaks oraz fakt, że turysta na wakacjach przynależy do tej samej kategorii społecznej – nie ma tam adwokatów, lekarzy, dentystów, polityków, piekarzy ani sprzątaczek – wszyscy są turystami. A zatem któregoś razu: – Hi, are you comming from Montreal? – zapytała nas ta skośnooka beauty. – Yes, and you? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – We came from Toronto, my name is Fanny – kontynuowała kanadyjska Filipinka. – Nice to meet you Fanny, you have a really funny name Fanny – zaczepiłem, starając się przetestować ich poczucie humoru. W odpowiedzi usłyszałem chichotanie. – Hi, hi ,hi – odpowiedziała Fanny. Pomyślałem sobie „OK, zdali egzamin na poczucie humoru podobne do mojego, zatem możemy razem wybrać się nawet na… walkę kogutów. Dlaczego? Z żoną nigdy byśmy sami na to nie poszli, jednak Funny jest obeznana z tym, ponieważ na Filipinach te walki również są popularne. Jej mąż, potomek ukraińskich emigrantów o imieniu Roman, kazał nazywać się Ron (co w języku Cortazara znaczy: rum. I które to miano, wierzcie mi, nosił z wielką godnością i miłością do tego trunku!)

Jednak zanim wybrałem się na ten spektakl, poszedłem do przewodnika w hotelu z zapytaniem, czy ten mój szalony pomysł jest dobry, to znaczy, czy idąc tam, nie narażam bezpieczeństwa mojego i nowo poznanych znajomych. Mój przewodnik powiedział, że najlepszym rozwiązaniem będzie, abym zaangażował taryfiarza jako przewoźnika na miejsce tej koguciej rzezi, a przy okazji jako osobistego przewodnika, który jest znany na wyspie (oni wszyscy się tam znają). Poza tym może nam wytłumaczyć na czym polega to całe wydarzenie.

Tak też zrobiłem. Dogadałem się o cenę z taksówkarzem Octavio i wsiedliśmy do jego taxi, by po 15-tu minutach być już na miejscu. Byliśmy świadkami przygotowań kogutów do walki, bo oprócz tego, że te koguty są trenowane, to przed samą walką doczepia się im dodatkowy metalowy kolec na łapy, aby jeszcze bardziej mogły poranić przeciwnika.

W tym samym czasie jakiś facet  – menadżer danego koguta -  zbiera zakłady. Odbywa się to bez żadnych papierów, żadnych kwitów. Ktoś daje komuś do łapy pewną kwotę pieniędzy i odchodzi.

Później się dowiedziałem, że zakłady są rzędu 50 $ US za jedną walkę. W walce kogutów nie ma remisów – jest tylko wygrana lub przegrana. Tak więc jest łatwość w wypłacaniu wygranych lub nie ma wątpliwości co do pogodzenia się z przegraną.

Uwagi na marginesie: W  osobistym odczuciu spektakl uczyniony z tej walki jest jak najbardziej barbarzyńskim szczytem bestialstwa. Lecz dla rdzennych tubylców, którzy wyrośli przecież w tej kulturze takie wydarzenie jest jak najbardziej na porządku dziennym. Poza tym jeszcze kilka wieków temu ich potomkowie traktowani byli  bardzo podobnie – jak najgorszej kategorii bydło.

Powstrzymując się jednak od komentarza  poniżej zdjęcia, które  chyba są bardziej wymowne:

 

Ludzie na arenie zdają się być bardzo skoncentrowani na walce nie zawracając sobie zbytnio głowy intruzami z aparatem fotograficznym, skoro z pensji ok. 250 US $ na miesiąc,  stawiają na jedną walkę ok  50-ciu dolarów, to ja się wcale nie dziwię, że ich emocje są skierowane w całkiem inną niż turysta stronę. Kogut tresowany do walki jest wart ok. 1500 $ – 2500$.

Dobry kogut potrafi stoczyć ok.10-15 zwycięskich walk, (walka trwa 15 minut) po czym nadchodzi ta ostatnia, gdzie przegrywa, bardzo często zadziobany na śmierć. W przypadku naszej walki, kogut został zadeklarowany przez sędziów jako znokautowany i walka została przerwana. Octavio powiedział nam, że ten kogut jeśli zostanie wykurowany i dojdzie do siebie zostanie wykorzystany jako reproduktor w kurniku kogucich Rambo  – całkiem zasłużona emerytura, jak na weterana koguciej areny!

Na koniec pozostaje mi tylko realizacja mojego marzenia – wyspa, którą zobaczyłem pierwszego dnia z okna mojego hotelu. Powiedziałem wtedy „ja tam po obiedzie muszę kajakiem popłynąć i żadna ulewa mnie nie powstrzyma!”. Ulewa powstrzymywała mnie przez 4 dni, lecz w dniu, gdy tam dotarłem… ale o tym następnym razem.
CDN

Zdjęcia i tekst: Z. P. Wasilewski

Karaibskie San Andres i Providencia w porze deszczowej cz. 1

16

Na archipelag San Andres i Providencia, przypuszczalnie odkryty przez Krzysztofa Kolumba podczas jego pierwszej ekspedycji w 1492 roku, wybraliśmy się w porze deszczowej. Wybór ten był podyktowany wypadającym wolnym tygodniem pracy, ale również bardzo niskimi cenami. Pora deszczowa na Karaibach wcale nie oznacza, że będzie lało cały czas, lecz że istnieje możliwość gwałtownych opadów. Generalnie są to deszcze tropikalne i ciągle jest bardzo gorąca temperatura jak dla Kanadyjczyka.

Niestety w naszym konkretnym przypadku lało jak cholera i to prawie przez cały nasz pobyt, z wyjątkiem jednego całego dnia i dwóch razy po pół dnia. Mimo wszystko udało nam się wyciągnąć maksimum z tej podróży, skupiając się na poznawaniu tej wyspy oraz ludzi na niej mieszkających, skoro o kąpieli w morzu ani o opalaniu nie było mowy.

W czasie naszego pobytu wyspiarze przygotowywali się powoli do Świąt Bożego Narodzenia. w sklepach choinki z dekoracjami a na ulicach dekoracje o tematyce bożonarodzeniowej a także… kiczowate, szkaradne, plastikowe żółte palmy:

Ludność jest w przeważającej części potomkami afrykańskich niewolników pracujących na plantacjach kokosów. Posługują się dwoma językami: część mówi angielsko-kreolskim, a część hiszpańsko-kreolskim.

Pierwotnie wyspa słynęła z zasobów palmy kokosowej, która była uprawiana masowo i eksportowana do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj już na kokosach nikt kokosów nie zbija. Najważniejszym źródłem dochodów jest turystyka i strefa wolnocłowa, gdzie nie płaci się podatków i ceny na luksusowe artykuły takie jak odzież, kosmetyki, wyroby tytoniowe i alkohol są bardzo niskie.

Dlatego na całej wyspie jest wszechobecna policja turystyczna (tak o niej na tej wyspie mówią tubylcy). W czasie niskiego sezonu funkcjonariuszy jest około 200, a w czasie wysokiego sezonu turystycznego rząd Kolumbii wysyła następnych 200 policjantów, do pilnowania porządku. Bo turysta jest takim stworzeniem naiwnym, który czasami nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia jakie na niego czyha. Jest potulną istotką, która przyjeżdża na wyspę, wszystko fotografuje, wszystkiemu się dziwi, wszystko kupuje, ma dużo kasiory więc można go bardzo łatwo oskubać. Ja sam dałem się ponieść tej iluzji, widząc te małe dziewczynki handlujące na wybrzeżu muszelkami. Takie śliczne i trzęsące się z zimna, i na pewno głodne, którym rodzice kazali pracować, aby zarobić parę groszy na chleb. I sam wzruszony dogłębnie tym obrazkiem już miałem ochotę kupić od nich cały ten kram, przeznaczając zarobione przez nie pieniądze na ich szkołę. Lecz w pewnym momencie pewna turystka zadała pytanie przewodnikowi czy szkolnictwo na wyspie jest obowiązkowe i otrzymała odpowiedź, że nie!

I olśniło mnie, ponieważ zapomniałem, że rząd czasami ingeruje w sprawy edukacji zmuszając rodziców, aby posyłali swe dzieci do szkoły. Mnie się zawsze wydawało, że to rodzice instynktownie mają pragnienie, aby dać własnemu dziecku jak najlepsze wykształcenie. Okazuje się, że rodzice sami niewyedukowani nie mają absolutnie takiej potrzeby. Zrezygnowałem zatem z mojego szlachetnego zamiaru, ponieważ prawdopodobnie tatuś tych dziewczynek przegrywa zarobione przez nie pieniądze na walkach kogutów (o których będzie mowa w następnym odcinku). Bardzo popularnych walk kogutów, organizowanych w weekendy. Iluzoryczność w takich egzotycznych miejscach jest wprost fenomenalna i ulec jej można bardzo szybko. Wynika to z tego, że fizycznie wchodzi się w inny wymiar. Dlatego turystykę należy raczej traktować jak film, do którego akcji nie można wejść i pomóc go polepszyć lub poprawić. A sprzedawcy na ulicach stolicy tej wyspy są wszechobecni i handlują dosłownie wszystkim – owocami na straganie zmontowanym z taczki, lub wypiekami własnej domowej roboty noszonymi na swej głowie.

Sprzedać starają się wszystko co tylko mogą. Mnie przechadzającego się z żoną pierwszego dnia po wybrzeżu, zaczepił mężczyzna proponując cygara, rum, marihuanę, kokainę i nawet dziewczynę (sic!) w razie potrzeby. Odpowiedziałem mu grzecznie, że na razie wszystko jest OK, i że dzisiaj niczego mi do szczęścia nie brakuje. Dla niego to znaczyło tyle,  że jestem potencjalnym klientem i że skoro dzisiaj jest OK to jutro może być inaczej. Dlatego nazajutrz jak nas tylko ponownie zauważył, to znów podszedł i zaczął ten sam refren. Zatem powiedziałem mu, że nie jesteśmy zwolennikami narkotyków, ani innych odurzających substancji i że moja żona działa aktywnie w organizacji międzynarodowej zwalczającej narkotyki. Na co nasz dealer odpuścił… Spytałem go tylko jak mu na imię. I odpowiedział mi… Jesus (fonetycznie Chesus). Powiedziałem „jesteś pierwszym Jezusem, który proponuje mi kokainę”. Chyba nie zrozumiał dowcipu być może dlatego, że nie wiedział czyim imieniem ochrzcili go rodzice. Na koniec sprzedawca mango:

To było nad wyraz interesujące doświadczenie. Otóż ten traktujący bardzo poważnie swój business, właściciel maszyny na korbę do robienia spaghetti z owocu mango, sprzedawał je ulicznym przechodniom. Więc i ja zamarzyłem również popróbować tych lokalnych przysmaków. Podszedłem do biznesmena i rozegrał się dialog:
- Poproszę o jedną porcję, por favor.
- With pleasure  – odpowiedział szef i zaczął kręcić, aż nakręcił całą miseczkę tego owocu, po czym zapytał:
- What do I put on it Sir?
- Put everything, I’d’like a kind of all dressed mango spaghetti please.
- Are you sure sir?
- A hundred percent sur, no doubt!!! – odpowiedziałem.
Więc facet z całym impetem zaczął polewać i posypywać te pyszności octem, pieprzem, solą, dorzucał tobasco, wciskał majonezu tyle ile tylko się  dało i ketchupu, i jeszcze całą tą resztę przypraw, o których nawet mi się nie śniło, i na koniec z uśmiechem powiedział:
- Have fun!
- I certainely will – odpowiedziałem cwaniaczkowi  nie wiedząc co czynię. Bo jak tylko spróbowałem pierwszy kęs, zrozumiałem swój błąd:

O Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono….

Tfu, tfu, tfuuuuuuu! Co za świństwo szkaradne, ohydna maszkarada… Trzeba jednak czasami słuchać przewodników (mango jest dobre, ale tylko z jedną przyprawą i zawsze smakuje inaczej).

Reasumując, miasto jest dziwne, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo gdzie jest miasto, a gdzie wieś. W pewnym momencie to zrozumiałem, ale o tym w następnej części opowieści, do której sprawiłem  sobie barwy ochronne w postaci beretu rastamana z dredami, aby ułatwić swoje życie fotoreportera i zintegrować się z krajanami.
CDN

Tekst i zdjęcia: Z. P. Wasileski

Metrowi muzycy

logo

 Nierzadko jesteśmy zachwyceni melodiami, które wyłaniają się na stacjach metra. Odurzeni tą muzyką, która budzi w nas dawne i nowsze wspomnienia rzucamy  w podziękowaniu drobne. Muzyka w metrze służy ludziom czyli nam wszystkim, przywołuje emocje zbyt często tłumione pracą, gonitwą za pieniędzmi. Jest to muzyka żywa i autentyczna. Ale kim są grający w metrze, których spotykamy na co dzień? Są to zarówno amatorzy jak i profesjonaliści w różnym wieku i różnych narodowości.
Jedni grają tylko dla pieniędzy, inni dla przyjemności praktykowania lub w nadziei że zostaną « odkryci » przez przechodzącego impressario. Dwa lata temu muzycy ukonstytuowali się w ,,Regroupement des Musiciens du Metro de Montreal. ” Zgrupowanie to zastąpiło dawniejsze ,,Association des Musiciens Independants du Metro”.  Jego  celem jest reprezentowanie muzyków wobec STM i obrona  ich interesów. Jest nim także dążenie do harmonijnego współdziałania muzyków z dyrekcją metra, pracownikami i handlowcami. Jeszcze w latach 70-tych muzycy byli « przepędzani » z metra. Na początku lat 80-tych w dalszym ciągu uważano  ich grę za nielegalna. Wówczas to dwunastu  z nich zadecydowało bronić swych praw w sądzie. Dla poparcia swych dążeń zebrali 10 tysięcy podpisów od użytkowników metra i w końcu sąd przyznał im racje, tzn. uznał że nie ma żadnych obiekcji  by uniemożliwiać im granie.


L’AMIM dostosował się do zarzadzeń STM, a biegiem czasu sam opracował własny regulamin funkcjonowania i rezerwacji stanowisk do grania. Niebieskie tabliczki z białą lirą oznaczają miejsca dostępne do grania. Pozwalają one pierwszemu muzykowi pojawiającemu się rano w metrze wsunąć tam kartkę ze swoją rezerwacją. Kolejni chętni dopisują się na kartce. Dziś na czele RMMM  stoi Rada administracyjna która pracuje nad ulepszeniem warunków  pracy muzyków, zwiększenia ilości stanowisk itd. Swego czasu Rada zorganizowala « bank artystów » z myślą o tych,  którzy pragnęliby grać na przyjęciach, weselach, w restauracjach itd. RMMM spełnia rolę pośrednika między muzykami a użytkownikami metra. Co  więcej, pracuje nad ulepszeniem systemu rezerwacji ponieważ zdarza się, że muzycy czekają znaczną część ranka na zewnątrz metra aby zarezerwować najlepsze godziny. Wśród grających przeważają mężczyźni.  Mniejszą aktywność kobiet można wytłumaczyć koniecznością długiego nieraz oczekiwania  na mrozie na otwarcie  metra.


Na niektórych stacjach większym powodzeniem cieszy się muzyka klasyczna, na innych – rozrywkowa. Na jednych stacjach ludzie są bardziej hojni, na innych- mniej. Niektórzy muzycy grają po kilka razy w tygodniu, ale są tacy którzy pojawiają się  codziennie. Można też zarezerwować kilka miejsc w tym samym dniu. Zarobki równają się godzinowemu minimum, nie jest to więc « kopalnia złota ». Generalnie najlepszymi dniami są czwartki, piątki i soboty. Owocne są też okresy przedświąteczne. Liczy się też pogoda. Śnieg i deszcz sprzyjają muzykom, gdyż więcej ludzi przewija się w metrze. RMMM  opracowało przewodnik, w którym zaznaczone są wszystkie miejsca przeznaczone do grania. Zrealizowano w końcu projekt weryfikacji muzyków.


Każdy kandydat musi przejść audycje i po pomyślnej prezentacji otrzymuje pozwolenie w formie legitymacji ze zdjęciem. W ten sposób pozbyto się zwykłych żebraków którzy podszywali się pod muzyków.  Doceniając wszakże wysiłek muzyków grających w metrze bądźmy dla nich bardziej hojni!

Autor: Radosław Rzepkowski
Zdjęcia: internet

Kwiatoterapia doktora Bacha

DSC_0558

Czy kwiaty mogą być nośnikami energii? W jaki sposób esencje kwiatowe mogą wpływać na nasze emocje, poprawiać samopoczucie fizyczne i psychiczne, w jakim stopniu mogą przyczyniać się do wewnętrznej równowagi psychicznej oraz jaki mają wpływ na szybszy powrót do zdrowia?

Doktor Edward Bach (1886-1936) był brytyjskim lekarzem, homeopatą, twórcą oryginalnej terapii poprzez eliksiry kwiatowe nazywanymi Kwiatami Bacha.


Doktor Bach, jest autorem 38 kompozycji leczniczych na bazie esencji kwiatowych. Jego eliksiry pochodzą z płatków kwiatowych, składanych w wodzie źródlanej, następnie wystawianych na słońce i  z powrotem zamaczanych w wodzie. W ten sposób uzyskiwał kwintesencję leczniczą z płatków kwiatowych zdolnych czynić cuda. Taka słoneczna maceracja kwiatów jest stabilizowana przez dodatek alkoholu, głównie Brandy, następnie przechowywana w buteleczkach z opisanym przeznaczeniem tzn, działaniem na tego lub innego typu dolegliwości.


Z punktu widzenia naukowego, po przeprowadzonych testach laboratoryjnych Kwiaty Bacha nie wykazują lepszych efektów w leczeniu niż placebo, pomimo tego  zażywanie tych eliksirów staje się coraz bardziej popularne i  i popyt na nie wzrasta nieprzerwanie. Czyżby zdesperowani pacjencji decydowali się coraz częściej zatapiać ich smutki w szklaneczce Brandy o zapachu np. konwalii lub jaśminu?


Od 1930 roku,  dr E.Bach decyduje się opuścić swoją pracę jako homeopata i poświęcić się całkowicie swoim badaniom nad kwiatoterapią. Jedynym dziełem pozostawionym przez Bacha jest rozprawa medyczno-filozoficzna pod tytułem ,,Uzdrowienie poprzez kwiaty lub Lecz się sam,,. W tym dziele  przedstawił  własną teorię na temat choroby, leczenia oraz w ogólnym zarysie  prywatną filozofię życia, którą można porównać do filozofii różokrzyżowców.


Miejsce, w którym Edward Bach się osiedlił w poszukiwaniu dzikich kwiatów, poświęcając się całkowicie na prowadzeniu działalności badawczych, które jak sam twierdził  nie opierał na nauce, polegał wyłącznie na swojej intuicji oraz na tak zwanym przez niego ,,oświeceniu”, stało się dzisiaj prawdziwą maszyną finansową. Mount Vernon w Wielkiej Brytanii , bo o nim tu mowa, staje się The Bach Centre, który produkuje eliksiry kwiatowe sprzedawane na całym świecie.







Przypominam, że wystawa ,,Motyle na Wolności,, w montrealskim insektarium to nie tylko mieniące się wszystkimi barwami motyle, przy okazji można również podziwiać piękną florę tropikalną ze storczykami na czele. Wystawa Les papillons en Liberté będzie trwać do 29 kwietnia 2012 roku. Jeżeli nawet nie będzie można podczas tej wystawy skosztować eliksiru kwiatowego doktora Bacha, to z całą pewnością będzie możliwość zatopić się w przebogatej kolorystyce tropikalnej co jest równie zbawienne dla duszy i ciała.


Autor:  Z. P. Wasilewski
Fot: Z. P. Wasilewski

Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 2

DSC_4679

Jest też bardzo piękna część tego magicznego miasta – centrum historyczne wpisane w 2005 roku na listę Światowego Dziedzictwa Kultury,  z centralnie usytuowanym parkiem Jose Marti, narodowym bohaterem i poetą kubańskim. Niedaleko tego centrum znajduje się pomnik na jednym z głównych bulwarów poświęcony jednemu z największych piosenkarzy kubańskich wszech czasów oraz mistrzem mambo i salsy, Benny More.


Pomnik Jose Marti.


Przechadzka po bulwarze nad zatoką należy do tych jedynych w swoim rodzaju, ma się wrażenie, że zostało się katapultowanym jakieś 60 lat  wstecz, w lata 50-te ubiegłego stulecia. Chwilami wydaje się, że z nadjeżdżającego srebrnego Chevroleta wysiądzie za chwilę Humphrey Bogart z wielkim cygarem w ręku i zaprosi cię na pogawędkę do pobliskiego parku nad zatoką przy szklaneczce mojito.

Przeciętni Kubańczycy odcięci medialnie i geograficznie od współczesnego świata uważają, że Cienfuegos jest nowoczesnym, prężnym, prosperującym i zadbanym miastem. Tak właśnie się tam życie toczy, wolne od stresu, płaceniu rachunków, widma bezrobocia, spłacania hipoteki, rat za samochód, telewizor, meble. Poza tym jest słońce, plaża, palmy, rum i jest muzyka. Takie bynajmniej wrażenie może odnieść turysta.

Pomnik Benny More na głównym bulwarze miasta.

Ja jednak wiem wiedziony swoją naturalną ciekawością, za którą zapłaciłem trzema dniami, okropnej choroby, którą nie mogę nazwać inaczej jak Zemsta Kolumba – potwornym zatruciem po wizycie w domowej restauracji kubańskiej – że Kubańczycy nie mają łatwego życia. Jest to twarda egzystencjalna i instynktowna walka o przetrwanie, ale o tym aspekcie podywaguję przy innej sposobności.

Regionem Trinidad-Cienfuegos-Playa Ancon nie nasyciłem się w pełni. Powrócę w te strony bez cienia wątpliwości.

Kuba naprawdę da się lubić.

fot. Z. P. Wasilewski

Zobacz również:
Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 1

Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 1

DSC_4715

Cienfuegos jest miastem portowym na środkowo-południowej Kubie, leżącym nad jedną z najpiękniejszych zatok na Morzu Karaibskim. Bardzo wcześnie, bo już począwszy od epoki kolonizacyjnej miasto zasłużyło sobie na miano Perły Południa.

Gdy Krzysztof Kolumb w czasie swojej drugiej podróży do wybrzeży Ameryki (1493-1496) w 1494 roku przybył nad dzisiejszą Zatokę Cienfuegos, zastał tam mieszkających Indian Jagua. Dopiero w 1745 roku, Hiszpanie  nad zatoką zbudowali fortecę, w celach obronnych przed atakami piratów. Z kolei samo miasto, zostało założone dopiero w 1819 roku przez imigrantów francuskich z Bordeaux oraz z Luizjany pod przewodnictwem Don Louis D’Clouet i nazwane Fernandina de Jagua. Dopiero później zostało przemianowane na Cienfuegos oddając w ten sposób cześć Gubernatorowi wyspy z tamtych czasów Jose Cienfuegos.

W swojej niezbyt długiej historii  ucierpiało ono najbardziej podczas działań zbrojnych w latach 50-tych ubiegłego stulecia. W 1957 roku w Cienfuegos wybuchło powstanie przeciwko reżimowi Batisty i  5 września tego samego roku, zostało zbombardowane przez siły rządowe.

Dzisiejsze Cienfuegos to ok. 200-tysięczna metropolia, tętniąca życiem ekonomicznym i kulturalnym, posiadająca trzy uniwersytety kształcące przyszłych lekarzy, artystów i wojskowych. Z faktu, że jest to miasto portowe, usytuowane są tutaj instalacje przemysłu petrochemicznego przerabiające wenezuelską ropę naftową. Układ między Kubą i Wenezuelą jest taki, że Kubańczycy rafinują wenezuelską ropę zwracając przerobiony produkt, a zatrzymują sobie część produktów takich jak benzyna, ropa, asfalt i oleje, jako formę zapłaty.



Dojeżdżając do Cienfuegos z usytuowanego na południu Trinidad, można dostrzec rozległe plantacje trzciny cukrowej, bananowca, oraz tytoniu. Do dzisiaj funkcjonują na Kubie manufaktury gdzie cygara są robione ręcznie i znawcy tematu wiedzą doskonale, że cygara pochodzące z Cienfuegos należą do najbardziej cenionych i poszukiwanych na świecie. Na przedmieściach usytuowana jest wielka cementownia,wywalająca setki ton zanieczyszczeń z kominów. Przechadzając się po mieście, wdycha się spaliny wydalane przez stare samochody i sowieckie ciężarówki. Powietrze jest tu tak mocno skażone spalinami, że aż czasami szczypie w oczy i nikt na to nie zwraca uwagi.






Komunikacja miejska, to przerobione sowieckie ZIŁy, UAZy i KAMAZy oraz nieodłączne bryczki spełniające rolę taxi a także coś w rodzaju rikszy – trójkołowego roweru do przewozu ludzi i niezbyt wielkiego bagażu. Pomysłowość i zaradność Kubańczyków pod tym względem jest zdumiewająca. Przypominam sobie, że kilka lat temu jadąc po drogach kubańskich byłem świadkiem groteskowego obrazka. Zauważyłem pewnego Kubańczyka jadącego rowerem z przywiązanym w poprzek do bagażnika sporych rozmiarów tucznikiem. Prosiak kwiczał wniebogłosy. Moja pierwsza reakcja to kompletne osłupienie, potem hamowany głupkowaty śmiech a na końcu zgroza, ponieważ zdałem sobie sprawę z tragikomizmu całej sytuacji. Przez długi jeszcze czas zastanawiałem się ilu mężczyzn potrzeba, aby przywiązać to zwierze do bagażnika i jakiej wprawy kolarskiej, aby dowieźć  kwiczący i bardzo ruchliwy żywiec do celu.


Kuba da się lubić, ale o tym, w następnym odcinku.

fot. Z. P. Wasilewski Kuba

Zobacz również:
- Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 2