DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Inne

San Andres cz. 3 – Kokosy, kwintesencja Karaibów

7

Witam w moim nowym  roboczym stroju fotoreportera. Z całą pewnością; jestem przekonany, że dzięki tej czapce zyskałem sobie przychylność tubylców – nie zostałem okradziony,ani tuż po zachodzie słońca nie oberwałem w mordę. Na San Andres życie  toczy się w tym samym, ustalonym rytmie – rutyna ustalona od wieków z dala od wielkich, politycznych debat.

Stolica San Andres kończy się tam, gdzie pojawiają się krowy na drodze, a droga jest tylko jedna i prowadzi wzdłuż wybrzeża dookoła całej wyspy.

Droga po wschodniej części wyspy jest bardziej cywilizowana i jest większe bezpieczeństwo.

Przewodnicy zdecydowanie nam odradzali, aby się nie przemieszczać po zachodniej części wyspy nawet w biały dzień (sic!). Przejeżdżając po tej jedynej na wyspie drodze, zatrzymaliśmy się jednak przy lesie palm kokosowych i nie mogłem się powstrzymać, aby nie wejść do tego lasu, by wybrać sobie jednego dorodnego orzecha, których tam było w bród.

No i wlazłem tam pod te palmy, uważając, aby jakiś spadający orzech kokosowy nie zrobił mi guza na głowie wielkości orzecha kokosowego. Znalazłem, wydawało mi się, że najdorodniejszy egzemplarz. Przypatrzyłem mu się dokładnie z bliska, oceniłem jakość znaleziska i zacząłem rozprawiać się z tym orzechem. Podejrzewam: Robinson Cruzoe swego czasu musiał sobie nieźle radzić.

W moim przypadku kilka walnięć o asfalt pozwoliło mi dotrzeć do prawdziwego orzecha. Następnie już delikatniej pieprznąłem nim o jakiś kamień i… wreszcie mogliśmy się rozkoszować mleczkiem kokosowym oraz świeżym miąższem kokosowym. Tyle mogę jedynie powiedzieć – delicje – kwintesencja Karaibów.

I jeszcze wspomniana już wyspa – cel mojego marzenia. Wyspa, o której już pierwszego dnia powiedziałem „ja tam po obiedzie muszę kajakiem popłynąć i żadna ulewa mnie nie powstrzyma!”. Jak już nadmieniałem ulewa powstrzymywała mnie przez 4 dni, lecz wreszcie tam dotarłem i o tym właśnie w następnym odcinku. CDN


Zdjęcia:  Mariola Czech-Wasilewska, Z. P. Wasilewski

San Andres cz. 2 – Walki kogutów (wpis tylko dla dorosłych)

5

Na wakacjach zawiera się znajomości nadzwyczaj łatwo, pomaga w tym rum, piwo, dobre pozytywne nastawienie i relaks oraz fakt, że turysta na wakacjach przynależy do tej samej kategorii społecznej – nie ma tam adwokatów, lekarzy, dentystów, polityków, piekarzy ani sprzątaczek – wszyscy są turystami. A zatem któregoś razu: – Hi, are you comming from Montreal? – zapytała nas ta skośnooka beauty. – Yes, and you? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – We came from Toronto, my name is Fanny – kontynuowała kanadyjska Filipinka. – Nice to meet you Fanny, you have a really funny name Fanny – zaczepiłem, starając się przetestować ich poczucie humoru. W odpowiedzi usłyszałem chichotanie. – Hi, hi ,hi – odpowiedziała Fanny. Pomyślałem sobie „OK, zdali egzamin na poczucie humoru podobne do mojego, zatem możemy razem wybrać się nawet na… walkę kogutów. Dlaczego? Z żoną nigdy byśmy sami na to nie poszli, jednak Funny jest obeznana z tym, ponieważ na Filipinach te walki również są popularne. Jej mąż, potomek ukraińskich emigrantów o imieniu Roman, kazał nazywać się Ron (co w języku Cortazara znaczy: rum. I które to miano, wierzcie mi, nosił z wielką godnością i miłością do tego trunku!)

Jednak zanim wybrałem się na ten spektakl, poszedłem do przewodnika w hotelu z zapytaniem, czy ten mój szalony pomysł jest dobry, to znaczy, czy idąc tam, nie narażam bezpieczeństwa mojego i nowo poznanych znajomych. Mój przewodnik powiedział, że najlepszym rozwiązaniem będzie, abym zaangażował taryfiarza jako przewoźnika na miejsce tej koguciej rzezi, a przy okazji jako osobistego przewodnika, który jest znany na wyspie (oni wszyscy się tam znają). Poza tym może nam wytłumaczyć na czym polega to całe wydarzenie.

Tak też zrobiłem. Dogadałem się o cenę z taksówkarzem Octavio i wsiedliśmy do jego taxi, by po 15-tu minutach być już na miejscu. Byliśmy świadkami przygotowań kogutów do walki, bo oprócz tego, że te koguty są trenowane, to przed samą walką doczepia się im dodatkowy metalowy kolec na łapy, aby jeszcze bardziej mogły poranić przeciwnika.

W tym samym czasie jakiś facet  – menadżer danego koguta -  zbiera zakłady. Odbywa się to bez żadnych papierów, żadnych kwitów. Ktoś daje komuś do łapy pewną kwotę pieniędzy i odchodzi.

Później się dowiedziałem, że zakłady są rzędu 50 $ US za jedną walkę. W walce kogutów nie ma remisów – jest tylko wygrana lub przegrana. Tak więc jest łatwość w wypłacaniu wygranych lub nie ma wątpliwości co do pogodzenia się z przegraną.

Uwagi na marginesie: W  osobistym odczuciu spektakl uczyniony z tej walki jest jak najbardziej barbarzyńskim szczytem bestialstwa. Lecz dla rdzennych tubylców, którzy wyrośli przecież w tej kulturze takie wydarzenie jest jak najbardziej na porządku dziennym. Poza tym jeszcze kilka wieków temu ich potomkowie traktowani byli  bardzo podobnie – jak najgorszej kategorii bydło.

Powstrzymując się jednak od komentarza  poniżej zdjęcia, które  chyba są bardziej wymowne:

 

Ludzie na arenie zdają się być bardzo skoncentrowani na walce nie zawracając sobie zbytnio głowy intruzami z aparatem fotograficznym, skoro z pensji ok. 250 US $ na miesiąc,  stawiają na jedną walkę ok  50-ciu dolarów, to ja się wcale nie dziwię, że ich emocje są skierowane w całkiem inną niż turysta stronę. Kogut tresowany do walki jest wart ok. 1500 $ – 2500$.

Dobry kogut potrafi stoczyć ok.10-15 zwycięskich walk, (walka trwa 15 minut) po czym nadchodzi ta ostatnia, gdzie przegrywa, bardzo często zadziobany na śmierć. W przypadku naszej walki, kogut został zadeklarowany przez sędziów jako znokautowany i walka została przerwana. Octavio powiedział nam, że ten kogut jeśli zostanie wykurowany i dojdzie do siebie zostanie wykorzystany jako reproduktor w kurniku kogucich Rambo  – całkiem zasłużona emerytura, jak na weterana koguciej areny!

Na koniec pozostaje mi tylko realizacja mojego marzenia – wyspa, którą zobaczyłem pierwszego dnia z okna mojego hotelu. Powiedziałem wtedy „ja tam po obiedzie muszę kajakiem popłynąć i żadna ulewa mnie nie powstrzyma!”. Ulewa powstrzymywała mnie przez 4 dni, lecz w dniu, gdy tam dotarłem… ale o tym następnym razem.
CDN

Zdjęcia i tekst: Z. P. Wasilewski

Karaibskie San Andres i Providencia w porze deszczowej cz. 1

16

Na archipelag San Andres i Providencia, przypuszczalnie odkryty przez Krzysztofa Kolumba podczas jego pierwszej ekspedycji w 1492 roku, wybraliśmy się w porze deszczowej. Wybór ten był podyktowany wypadającym wolnym tygodniem pracy, ale również bardzo niskimi cenami. Pora deszczowa na Karaibach wcale nie oznacza, że będzie lało cały czas, lecz że istnieje możliwość gwałtownych opadów. Generalnie są to deszcze tropikalne i ciągle jest bardzo gorąca temperatura jak dla Kanadyjczyka.

Niestety w naszym konkretnym przypadku lało jak cholera i to prawie przez cały nasz pobyt, z wyjątkiem jednego całego dnia i dwóch razy po pół dnia. Mimo wszystko udało nam się wyciągnąć maksimum z tej podróży, skupiając się na poznawaniu tej wyspy oraz ludzi na niej mieszkających, skoro o kąpieli w morzu ani o opalaniu nie było mowy.

W czasie naszego pobytu wyspiarze przygotowywali się powoli do Świąt Bożego Narodzenia. w sklepach choinki z dekoracjami a na ulicach dekoracje o tematyce bożonarodzeniowej a także… kiczowate, szkaradne, plastikowe żółte palmy:

Ludność jest w przeważającej części potomkami afrykańskich niewolników pracujących na plantacjach kokosów. Posługują się dwoma językami: część mówi angielsko-kreolskim, a część hiszpańsko-kreolskim.

Pierwotnie wyspa słynęła z zasobów palmy kokosowej, która była uprawiana masowo i eksportowana do Stanów Zjednoczonych. Dzisiaj już na kokosach nikt kokosów nie zbija. Najważniejszym źródłem dochodów jest turystyka i strefa wolnocłowa, gdzie nie płaci się podatków i ceny na luksusowe artykuły takie jak odzież, kosmetyki, wyroby tytoniowe i alkohol są bardzo niskie.

Dlatego na całej wyspie jest wszechobecna policja turystyczna (tak o niej na tej wyspie mówią tubylcy). W czasie niskiego sezonu funkcjonariuszy jest około 200, a w czasie wysokiego sezonu turystycznego rząd Kolumbii wysyła następnych 200 policjantów, do pilnowania porządku. Bo turysta jest takim stworzeniem naiwnym, który czasami nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia jakie na niego czyha. Jest potulną istotką, która przyjeżdża na wyspę, wszystko fotografuje, wszystkiemu się dziwi, wszystko kupuje, ma dużo kasiory więc można go bardzo łatwo oskubać. Ja sam dałem się ponieść tej iluzji, widząc te małe dziewczynki handlujące na wybrzeżu muszelkami. Takie śliczne i trzęsące się z zimna, i na pewno głodne, którym rodzice kazali pracować, aby zarobić parę groszy na chleb. I sam wzruszony dogłębnie tym obrazkiem już miałem ochotę kupić od nich cały ten kram, przeznaczając zarobione przez nie pieniądze na ich szkołę. Lecz w pewnym momencie pewna turystka zadała pytanie przewodnikowi czy szkolnictwo na wyspie jest obowiązkowe i otrzymała odpowiedź, że nie!

I olśniło mnie, ponieważ zapomniałem, że rząd czasami ingeruje w sprawy edukacji zmuszając rodziców, aby posyłali swe dzieci do szkoły. Mnie się zawsze wydawało, że to rodzice instynktownie mają pragnienie, aby dać własnemu dziecku jak najlepsze wykształcenie. Okazuje się, że rodzice sami niewyedukowani nie mają absolutnie takiej potrzeby. Zrezygnowałem zatem z mojego szlachetnego zamiaru, ponieważ prawdopodobnie tatuś tych dziewczynek przegrywa zarobione przez nie pieniądze na walkach kogutów (o których będzie mowa w następnym odcinku). Bardzo popularnych walk kogutów, organizowanych w weekendy. Iluzoryczność w takich egzotycznych miejscach jest wprost fenomenalna i ulec jej można bardzo szybko. Wynika to z tego, że fizycznie wchodzi się w inny wymiar. Dlatego turystykę należy raczej traktować jak film, do którego akcji nie można wejść i pomóc go polepszyć lub poprawić. A sprzedawcy na ulicach stolicy tej wyspy są wszechobecni i handlują dosłownie wszystkim – owocami na straganie zmontowanym z taczki, lub wypiekami własnej domowej roboty noszonymi na swej głowie.

Sprzedać starają się wszystko co tylko mogą. Mnie przechadzającego się z żoną pierwszego dnia po wybrzeżu, zaczepił mężczyzna proponując cygara, rum, marihuanę, kokainę i nawet dziewczynę (sic!) w razie potrzeby. Odpowiedziałem mu grzecznie, że na razie wszystko jest OK, i że dzisiaj niczego mi do szczęścia nie brakuje. Dla niego to znaczyło tyle,  że jestem potencjalnym klientem i że skoro dzisiaj jest OK to jutro może być inaczej. Dlatego nazajutrz jak nas tylko ponownie zauważył, to znów podszedł i zaczął ten sam refren. Zatem powiedziałem mu, że nie jesteśmy zwolennikami narkotyków, ani innych odurzających substancji i że moja żona działa aktywnie w organizacji międzynarodowej zwalczającej narkotyki. Na co nasz dealer odpuścił… Spytałem go tylko jak mu na imię. I odpowiedział mi… Jesus (fonetycznie Chesus). Powiedziałem „jesteś pierwszym Jezusem, który proponuje mi kokainę”. Chyba nie zrozumiał dowcipu być może dlatego, że nie wiedział czyim imieniem ochrzcili go rodzice. Na koniec sprzedawca mango:

To było nad wyraz interesujące doświadczenie. Otóż ten traktujący bardzo poważnie swój business, właściciel maszyny na korbę do robienia spaghetti z owocu mango, sprzedawał je ulicznym przechodniom. Więc i ja zamarzyłem również popróbować tych lokalnych przysmaków. Podszedłem do biznesmena i rozegrał się dialog:
- Poproszę o jedną porcję, por favor.
- With pleasure  – odpowiedział szef i zaczął kręcić, aż nakręcił całą miseczkę tego owocu, po czym zapytał:
- What do I put on it Sir?
- Put everything, I’d’like a kind of all dressed mango spaghetti please.
- Are you sure sir?
- A hundred percent sur, no doubt!!! – odpowiedziałem.
Więc facet z całym impetem zaczął polewać i posypywać te pyszności octem, pieprzem, solą, dorzucał tobasco, wciskał majonezu tyle ile tylko się  dało i ketchupu, i jeszcze całą tą resztę przypraw, o których nawet mi się nie śniło, i na koniec z uśmiechem powiedział:
- Have fun!
- I certainely will – odpowiedziałem cwaniaczkowi  nie wiedząc co czynię. Bo jak tylko spróbowałem pierwszy kęs, zrozumiałem swój błąd:

O Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono….

Tfu, tfu, tfuuuuuuu! Co za świństwo szkaradne, ohydna maszkarada… Trzeba jednak czasami słuchać przewodników (mango jest dobre, ale tylko z jedną przyprawą i zawsze smakuje inaczej).

Reasumując, miasto jest dziwne, ponieważ tak naprawdę nie wiadomo gdzie jest miasto, a gdzie wieś. W pewnym momencie to zrozumiałem, ale o tym w następnej części opowieści, do której sprawiłem  sobie barwy ochronne w postaci beretu rastamana z dredami, aby ułatwić swoje życie fotoreportera i zintegrować się z krajanami.
CDN

Tekst i zdjęcia: Z. P. Wasileski

Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 2

DSC_4679

Jest też bardzo piękna część tego magicznego miasta – centrum historyczne wpisane w 2005 roku na listę Światowego Dziedzictwa Kultury,  z centralnie usytuowanym parkiem Jose Marti, narodowym bohaterem i poetą kubańskim. Niedaleko tego centrum znajduje się pomnik na jednym z głównych bulwarów poświęcony jednemu z największych piosenkarzy kubańskich wszech czasów oraz mistrzem mambo i salsy, Benny More.


Pomnik Jose Marti.


Przechadzka po bulwarze nad zatoką należy do tych jedynych w swoim rodzaju, ma się wrażenie, że zostało się katapultowanym jakieś 60 lat  wstecz, w lata 50-te ubiegłego stulecia. Chwilami wydaje się, że z nadjeżdżającego srebrnego Chevroleta wysiądzie za chwilę Humphrey Bogart z wielkim cygarem w ręku i zaprosi cię na pogawędkę do pobliskiego parku nad zatoką przy szklaneczce mojito.

Przeciętni Kubańczycy odcięci medialnie i geograficznie od współczesnego świata uważają, że Cienfuegos jest nowoczesnym, prężnym, prosperującym i zadbanym miastem. Tak właśnie się tam życie toczy, wolne od stresu, płaceniu rachunków, widma bezrobocia, spłacania hipoteki, rat za samochód, telewizor, meble. Poza tym jest słońce, plaża, palmy, rum i jest muzyka. Takie bynajmniej wrażenie może odnieść turysta.

Pomnik Benny More na głównym bulwarze miasta.

Ja jednak wiem wiedziony swoją naturalną ciekawością, za którą zapłaciłem trzema dniami, okropnej choroby, którą nie mogę nazwać inaczej jak Zemsta Kolumba – potwornym zatruciem po wizycie w domowej restauracji kubańskiej – że Kubańczycy nie mają łatwego życia. Jest to twarda egzystencjalna i instynktowna walka o przetrwanie, ale o tym aspekcie podywaguję przy innej sposobności.

Regionem Trinidad-Cienfuegos-Playa Ancon nie nasyciłem się w pełni. Powrócę w te strony bez cienia wątpliwości.

Kuba naprawdę da się lubić.

fot. Z. P. Wasilewski

Zobacz również:
Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 1

Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 1

DSC_4715

Cienfuegos jest miastem portowym na środkowo-południowej Kubie, leżącym nad jedną z najpiękniejszych zatok na Morzu Karaibskim. Bardzo wcześnie, bo już począwszy od epoki kolonizacyjnej miasto zasłużyło sobie na miano Perły Południa.

Gdy Krzysztof Kolumb w czasie swojej drugiej podróży do wybrzeży Ameryki (1493-1496) w 1494 roku przybył nad dzisiejszą Zatokę Cienfuegos, zastał tam mieszkających Indian Jagua. Dopiero w 1745 roku, Hiszpanie  nad zatoką zbudowali fortecę, w celach obronnych przed atakami piratów. Z kolei samo miasto, zostało założone dopiero w 1819 roku przez imigrantów francuskich z Bordeaux oraz z Luizjany pod przewodnictwem Don Louis D’Clouet i nazwane Fernandina de Jagua. Dopiero później zostało przemianowane na Cienfuegos oddając w ten sposób cześć Gubernatorowi wyspy z tamtych czasów Jose Cienfuegos.

W swojej niezbyt długiej historii  ucierpiało ono najbardziej podczas działań zbrojnych w latach 50-tych ubiegłego stulecia. W 1957 roku w Cienfuegos wybuchło powstanie przeciwko reżimowi Batisty i  5 września tego samego roku, zostało zbombardowane przez siły rządowe.

Dzisiejsze Cienfuegos to ok. 200-tysięczna metropolia, tętniąca życiem ekonomicznym i kulturalnym, posiadająca trzy uniwersytety kształcące przyszłych lekarzy, artystów i wojskowych. Z faktu, że jest to miasto portowe, usytuowane są tutaj instalacje przemysłu petrochemicznego przerabiające wenezuelską ropę naftową. Układ między Kubą i Wenezuelą jest taki, że Kubańczycy rafinują wenezuelską ropę zwracając przerobiony produkt, a zatrzymują sobie część produktów takich jak benzyna, ropa, asfalt i oleje, jako formę zapłaty.



Dojeżdżając do Cienfuegos z usytuowanego na południu Trinidad, można dostrzec rozległe plantacje trzciny cukrowej, bananowca, oraz tytoniu. Do dzisiaj funkcjonują na Kubie manufaktury gdzie cygara są robione ręcznie i znawcy tematu wiedzą doskonale, że cygara pochodzące z Cienfuegos należą do najbardziej cenionych i poszukiwanych na świecie. Na przedmieściach usytuowana jest wielka cementownia,wywalająca setki ton zanieczyszczeń z kominów. Przechadzając się po mieście, wdycha się spaliny wydalane przez stare samochody i sowieckie ciężarówki. Powietrze jest tu tak mocno skażone spalinami, że aż czasami szczypie w oczy i nikt na to nie zwraca uwagi.






Komunikacja miejska, to przerobione sowieckie ZIŁy, UAZy i KAMAZy oraz nieodłączne bryczki spełniające rolę taxi a także coś w rodzaju rikszy – trójkołowego roweru do przewozu ludzi i niezbyt wielkiego bagażu. Pomysłowość i zaradność Kubańczyków pod tym względem jest zdumiewająca. Przypominam sobie, że kilka lat temu jadąc po drogach kubańskich byłem świadkiem groteskowego obrazka. Zauważyłem pewnego Kubańczyka jadącego rowerem z przywiązanym w poprzek do bagażnika sporych rozmiarów tucznikiem. Prosiak kwiczał wniebogłosy. Moja pierwsza reakcja to kompletne osłupienie, potem hamowany głupkowaty śmiech a na końcu zgroza, ponieważ zdałem sobie sprawę z tragikomizmu całej sytuacji. Przez długi jeszcze czas zastanawiałem się ilu mężczyzn potrzeba, aby przywiązać to zwierze do bagażnika i jakiej wprawy kolarskiej, aby dowieźć  kwiczący i bardzo ruchliwy żywiec do celu.


Kuba da się lubić, ale o tym, w następnym odcinku.

fot. Z. P. Wasilewski Kuba

Zobacz również:
- Cienfuegos – anachronizm kubańskiej rewolucji cz. 2

Santa Clara – miasto dwóch rewolucjonistów

6

Miasto Santa Clara jest kubańskim miastem i zarazem stolicą centralnej prowincji  Kuby o nazwie Villa Clara. Jest to ok. 250-cio tysięczne miasto,  założone już w 1689 roku przez kilka rodzin. W wyniku ciągłych napaści ze strony piratów, przeniosły się one z miasteczka Remedios na północnym wybrzeżu wyspy w głąb lądu, w poszukiwaniu spokojnego życia. W dniu 15 lipca 1689 roku została odprawiona msza na wzgórzu pod drzewem tamaryndowca indyjskiego i od tego momentu miasto zostało oficjalnie założone. Dzisiaj to miejsce jest znane pod nazwą Wzgórza Carmen i znajduje się na nim pomnik upamiętniający to wydarzenie.

Na planie socjo-ekonomicznym  Santa Clara nie wyróżnia się niczym szczególnym ponad inne przeciętne kubańskie miasta. Jest tutaj jeden Uniwersytet, maleńkie lotnisko międzynarodowe – gdzie przylatują czarterowe loty przeważnie z turystami.  Podczas oczekiwania przez ok. 3,5 godziny na odlot do Kanady, samolotów na płycie lotniska było dokładnie sztuk  1 – samolot, którym mieliśmy powrócić do domu. I nic poza tym ani nawet jednej awionetki, co wydaje się mniej dziwne skoro wiadomo, że kubańskie linie lotnicze  Cubana, posiadają 10 rosyjskich Jaków, Iłów, Tupolewów oraz dwa Boeingi  leasingowane od Kanadyjczyków. Oprócz turystyki, region słynie  również z produkcji trzciny cukrowej oraz plantacji i obróbki tytoniu.

Tymczasem w obecnej historii Kuby,  miasto Santa Clara, jest niezwykle ważnym miejscem  dla każdego Kubańczyka z dwóch podstawowych względów. Po pierwsze to właśnie w tym miejscu pod koniec grudnia 1958 roku odbyła się ostatnia i decydująca walka kubańskich rewolucjonistów z rządowymi siłami  Fulgencio Batisty. W czasie bitwy w Santa Clara w wybitny sposób przyczynił się do zwycięstwa rewolucjonistów, narodowy bohater Kuby, argentyńsko-kubański rewolucjonista Ernesto Guevara zwany – Che – wykolejając  kolejowy transport wojska i amunicji wysłany w sukurs wojskom rządowym.  Po drugie na przedmieściach Santa Clary znajduje się Mauzoleum-muzeum, nad którym góruje potężny pomnik wielkiego Che ze strzelbą w dłoni, gdzie od 1997 roku złożone są prochy Che Guevary zamordowanego w 1967 roku w Boliwii. Od momentu złożenia prochów Che Guevary wraz ze swoimi 16-toma towarzyszami broni w mauzoleum, miejsce to jest celem nieustannych pielgrzymek Kubańczyków, oraz znaczącą atrakcją turystyczną.

Jest jeszcze jeden pomnik wielkiego rewolucjonisty w tym mieście, skromniejszy i na uboczu  – w pobliżu stadionu baseballowego. Został on postawiony w 2008 roku w pobliżu miejsca, gdzie w styczniu 1998 roku Papież Jan Paweł II odprawił mszę przed 150-cio tysięcznym tłumem Kubańczyków. Pomnik jest darem Watykanu dla rządu kubańskiego i przedstawia uśmiechniętego Jana Pawła II, który pozdrawia ich przyjacielskim gestem. Nie udało mi się zobaczyć osobiście tego miejsca, mimo iż jest oddalone od pomnika Che Guevary o jakieś 1,5 kilometra.

Pozostaje tylko refleksja: wybór miejsca na postawienie Pomnika Jana Pawła II jest przypadkowy, czy też watykańscy stratedzy zrobili to rozmyślnie, aby milczący pomnik błogosławionego papieża mówił głośno i wyraźnie: Możemy zmienić świat miłością do bliźniego.
fot.  Z.P. Wasilewski Santa Clara, Cuba

Isla Coche zimą

8

Wyspa jest atrakcyjna pod czterema względami. Na plaży bialutki piasek, atramentowe morze, doskonałe wiatry dla surferów, oraz… solanki. Tak,  można tu zażyć bagiennych kąpieli i zdrowotnie popaćkać się  solankową mazią. Jest to również jedno z trzech miejsc na ziemi, gdzie odbywają się międzynarodowe zloty windsurfingowe ze względu na nigdy nie ustające, więc sprzyjające wiatry:

Można na tej wyspie zaobserwować jachty z całego świata, i ja będąc tam, zauważyłem jakiegoś miłośnika sportów wodnych, który przypłynął swoim maciupeńkim jachcikiem z Nowej Zelandii:

Zanim dotrze się do Isla Coche, trzeba dojechać wczesnym rankiem do przystani i zobaczyć rybaków wyprawiających się na połów oraz ptaka niebywałej urody i nieokreślonej rasy:

Trzeba także płynąć katamaranem półtorej godziny i mijać łódki z rybakami zarzucającymi sieć…

… a także podziwiać pływające z sinusoidalną gracją delfiny:

Wreszcie dopływa się do takiej właśnie plaży, gdzie roślinność jest bardzo uboga ze względu na te silne wiatry oraz solanki. Kilka palm przy plaży i to niezbyt dające cienia -  rosnące raczej dla ozdoby:

Na plaży można się doszkolić w tym co się ostatnio nosi na plażach południowo-amerykańskich oraz co i jak się…  goli:

Wyspa ta, kiedyś słynęła właśnie z soli morskiej i był to podstawowy przemysł oraz dochód. Dzisiaj jest to traktowane głównie jako atrakcja turystyczna, gdzie można zażyć bagiennych kąpieli i popaćkać się mazią solankową do woli wierząc, że to pomoże w zachowaniu młodości:

OK, dosyć już tego paćkania, wyłazimy z wody, paćkanie zakończone! A teraz ustawiamy się w rządku i Heyaaaaa wystawiamy tyłki do słońca na Raz, Dwa, Trzy!!! Myślałem, że się przekręcę jak zobaczyłem ten obrazek, lecz był to także dobry sprawdzian na moją smykałkę fotoreporterską. Zabrało mi to dosłownie kilka sekund, aby przerzucić plecak na przód, wydobyć aparat, zmienić obiektyw i strzelać do woli kadry tego sekundowego wydarzenia. Nawet się wypindrygoliłem w piasek, lecz na koniec obiecałem, że zdjęcia te nie zostaną umieszczone w Journal de Montreal. Czego niniejszym dotrzymuję słowa:

fot. Z. P. Wasilewski Isla Coche

Caracas 2011

9a

Santiago de Leon de Caracas, taka jest pełna nazwa największego miasta i zarazem stolicy Wenezueli. Aby móc zobaczyć to miasto należy posiadać po pierwsze: przemożną chęć zobaczenia, po drugie duszę awanturnika (tego od szukania przygód a nie awantur), po trzecie szczęście – jak mawiali starożytni rzymianie „Śmiałym szczęście sprzyja, Fortes Fortuna Iuvat!”.

W naszym przypadku wszystkie te elementy zgrały się idealnie. Pomyślałem sobie, że będąc na wakacjach na Wyspie Margarita, dlaczegoż by nie pojechać do stolicy tego prezydenta outsidera, który nie zawahał się któregoś razu nazwać na obradach ONZ amerykańskiego prezydenta diabłem, przemawiającym jakby był panem świata. Będąc już w hotelu na Margaricie zacząłem dopytywać przedstawiciela sieci hotelarskiej o możliwość wycieczki do tego miasta. Przedstawiciel był bardzo zdziwiony, lecz po moich naleganiach obiecał, że poinformuje się w swojej agencji co można będzie zrobić. Nazajutrz wszystko już było zorganizowane – przejazd z hotelu na lotnisko (ok. godz), przelot samolotem na kontynent do Caracas (krótki lot trwający ok.40 minut) oraz przewodnik, który odebrał nas z lotniska i nie odstępował na krok w ciągu całego dnia, aż do odprawy przed lotem powrotnym na wyspę.