DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Tag Archives: Beata Gołembiowska-Nawrocka

Spotkanie z Panią Marią

pani-maria-zac59bcic584ska-fot-wspc3b3c582czesna

W całym moim życiu – dość długim, bo skończyłam 92 lata i można mnie nazwać jeszcze nie staruszką, ale osobą wiekową – nigdy nie straciłam wiary w człowieka. Nawet podczas mojego dwuletniego pobytu w łagrze na Syberii nie zaznałam upokorzenia i lęku przed drugim człowiekiem, wręcz przeciwnie, byłam świadkiem wielkiej więzi międzyludzkiej. Ludzie mi mówią: „Marysiu, jak ty możesz tak łagodnie opowiadać o Syberii.” A gdy przyjaciele mnie przestrzegają przed nadmiernym pomaganiem innym, zawsze przypomina mi się łagier i mama, która zaniosła garnek kaszy rodzinie biedniejszej od nas. Wzruszeni jej dobrocią protestowali słowami – „Wandziu, przecież ty masz trójkę dzieci”, a ona powiedziała – „dzisiaj ja mam i mogę się z wami podzielić, a jutro może być odwrotnie”. I tak było w tym obozie, gdzie zostali zesłani Żydzi z Polakami – wspomagaliśmy się, przyjaźniliśmy. Pomagali też nam Rosjanie.”

pani-maria-zac59bcic584ska-fot-wspc3b3c582czesna

Tak zaczęła swoja opowieść Pani Maria, Sybiraczka, wieloletnia Prezeska Komitetu Pomocy Dzieciom, który został założony tuż po wojnie przez kilka pań. Postanowiły wyrabiać i sprzedawać pierogi i w ten sposób zbierać fundusze na rzecz dzieci. Corocznie przekazują 20 tys. dolarów kanadyjskich na instytucje zajmujące się kalekimi dziećmi.

„Stąd powstał mój przydomek – „Marysia od pierogów” – gdyż przez wiele lat pełniłam funkcję prezeski tej organizacji. To było coś wspaniałego – praca na rzecz dotkniętych chorobą dzieci i to razem z osobami ideowymi, które robiły wszystko z poświęceniem, jako ochotnicy. Komitet zrzeszał ludzi po przejściach wojennych i może dlatego byli tak wyczuleni na krzywdę ludzką.”

02 22 14 Pierogi

Pani Maria ciągnęła swoją opowieść, a ja wsłuchiwałam się w historie o ludziach, którzy bez rozgłosu chcą coś robić dla innych. Ilu takich jest jak Pani Maria? Pogodnych, skromnych, pełnych poświęcenia? Dlaczego świat o nich nic nie mówi i nie ukazują się ich fotografie na pierwszych stronach kolorowych czasopism, o tytułach Sukces, Twój styl  i innych? Czyżby potrzeba na tego typu ideały już wymarła? Dlaczego dopiero po ich śmierci, albo tuż przed śmiercią – jak w przypadku Ireny Sendlerowej – dowiadujemy się o cichym heroizmie, który powinien być dla nas wzorcem postępowania?

Autor: Beata Gołembiowska Nawrocka

 

Biznesy, biznesiki

4885_10032012

I znowu przeszłość wróciła z całą wyrazistością. Tym razem historia mojego pierwszego biznesu – małej budki z lodami. Z jaką dumą wręczyłem Deci pierwsze zarobione w pocie czoła trzydzieści złotych. Wkrótce interes zlikwidowali, czerwone skurwysyny. Dobrze, że nie zamknęli mnie, tylko szwagra, ale to słaba pociecha, bo trudno cieszyć się z cudzego nieszczęścia; ponadto lubiłem Jacka. Było to tylko potwierdzeniem mojej teorii, że w tym kraju nic się nie uda.”  – tak opisałam w swojej debiutanckiej powieści – Żółta sukienka, próby biznesu mojego ojca.

img_5568-copy

Słyszę narzekania od znajomych, przyjaciół i rodziny,  jak w Polsce trudno jest utrzymać się z małego biznesu. Oczywiście lepiej jest niż za komuny, a na pewno lepiej niż w latach czterdziestych czy pięćdziesiątych, kiedy mój ojciec próbował dorobić do beznadziejnej pensji naukowca, a za bycie prywaciarzem mój wujek trafił do więzienia na trzy lata.

Nie jestem bardzo dobrze poinformowana, jakie obecnie są szczegóły funkcjonowania małych przedsiębiorstw w kraju – mieszkam w Kanadzie i jedynie z rozmów oraz z lektury czasopism wyciągam wnioski, że nie jest łatwo.

img_5130-copy1

Dlaczego postanowiłam poruszyć temat biznesów? Od kilku miesięcy prowadzę takowy w dość egzotycznym miejscu – w Meridzie, w Meksyku.  Obserwuję, wypytuję i porównuję, chodząc jednocześnie ulicami Meridy, czy odwiedzając małe miasteczka i wsie. Uderza mnie mnogość malutkich przedsiębiorstw:  typu „mydło i powidło”, stoiska na świeżym powietrzu,  malutkie piekarnie, wytwórnie tortilli, szewcy, krawcy, wędrowni kupcy objeżdżający miasto i oznajmiający swoje produkty charakterystycznymi dźwiękami. Sądząc z ilości odwiedzających klientów te malutkie biznesy prosperują raczej dobrze. W Meksyku nie ma takich restrykcji w założeniu czy prowadzeniu biznesu jak w Polsce czy w Kanadzie. Właściwie każdy może otworzyć cokolwiek we własnym domu i następnego dnia nie będzie miał kontroli sanepidu, czy innego rodzaju sprawdzania, które głównie ma na celu rzucenie kłód pod nogi. Ma to swoje dobre i złe strony. Na przykład na naszej spokojnej jak na Meridę uliczce nagle może być otworzona dyskoteka i na to nic nie będziemy mogli poradzić.  Natomiast dobre strony są rozliczne. Dzięki takim małym przedsiębiorstwom rzesza ludzi znajduje zatrudnienie  - w Meksyku stopa bezrobocia wynosi około 5% , a w Polsce 14%.

img_5514-copy img_5135-copy1

Czy jest szansa, że w naszej ojczyźnie to się zmieni?  W kraju uderzył mnie zanik wielu specjalności, coraz trudniej jest znaleźć dobrego krawca, szewca, tapicera, stolarza, rymarza. Czy to przepisy są tego powodem, czy też młodzi ludzie wolą studiować zarządzanie i marketing, a praca z młotkiem czy kowadłem w rękach już tak ich nie nęci? Preferują być na utrzymaniu rodziców, albo emigrację do Anglii, gdzie muszą podjąć jakiekolwiek zajęcie, a w kraju kręcą nosem na pracę rzemieślnika? Żadna praca nie hańbi – tak piękne hasło zdaje się, że w Polsce nie ma zbyt dużego wzięcia. Mam nadzieję, że się mylę i w kraju ludzie będą zakładać biznesy i biznesiki, a mądrzejszy rząd to  wesprze nowymi reformami.

Autor: Beata Gołembiowska Nawrocka

Fot: Beata Gołembiowska Nawrocka

Różowe okulary

rozowe okulary

Siedzę sobie w swojej leśnej głuszy, na dworze -28C, ogień buzuje w piecyku i podkręcił temperaturę do 25C, plus oczywiście. Powinnam rozkoszować się i ciszą dookoła, i bajkowym, mroźnym światem i widokiem płomieni leniwie liżących szczapy drewna. A ja tymczasem myślę o Polsce. Może to spowodowały ostatnie dyskusje na Facebooku, może post Macieja, który porusza problem masowej emigracji Polaków.img_3195 img_3196

Należę do tych kilku milionów, które zwiało z Ojczyzny z różnych powodów. Wydawało mi się wtedy, w roku 1989, tuż przed upadkiem komuny, że jestem idealnym materiałem na emigranta. Nie lubiłam komunistycznej ojczyzny, byłam „patriotką pięknych miejsc”, ciekawą świata, rządną przygód, pragnącą zapewnić lepszą przyszłość swoim dzieciom.  No i piękne miejsce jest, dzieci świetnie sobie radzą, przygód miałam wystarczającą ilość, a Polska cały czas tkwi we mnie. Piszę po polsku, myślę po polsku, czytam i mówię wprawdzie też po angielsku, a czasami po francusku, ale nie przejmuję się tak wiadomościami z Kanady czy ze świata, jak tymi z Polski. Jadę do ojczyzny raz do roku, albo co dwa lata i za każdym razem mogę powiedzieć, cytując moją córę, że „było super”. Kolorowo, spokojnie, pyszne jedzenie, przemiła młodzież, cudne knajpki, zabytki, ciepło, a nawet polskie narzekania mnie rozczulają.

Dziewczynka może 10siecioletnia, z warkoczykami, ubrana skromnie, stoi na straganie i sprzedaje jagody.

– Jagódek pani? Zbierałam o świcie, świeżutkie.

No i jak jej odmówić? Nasypała cały słoik, odkręciła drugi i z miną „sielnej gospodyni” dodała.

–  Nasypię troszkę do wagi.

Potoczyło się ich kilka, mała odstawiła słoik, z poważną miną wydała resztę, a ja mam łzy w oczach.

Umówiłam się z wycinakarką z Łowicza – uwielbiam wycinanki. Wita mnie na dworcu ubrana w ludowy strój, razem z mężem oprowadzają mnie po Łowiczu, częstują obiadem, zajmują się mną przez cały dzień, a potem żegnając,  dodają z żalem – Jeszcze nie pokazaliśmy tobie wszystkiego.

No i znowu „oczy mi się pocą”.

Wprawdzie dwa razy mnie okradli i wtedy łzy były, ale wściekłości, lecz mimo wszystko zawsze jest więcej tych, spowodowanych rozczuleniem. Mówię o tym Polakom w Polsce, ile rzeczy mi się podoba, opowiadam, że gdzie indziej politycy są tacy sami albo gorsi, też trzeba czekać w kolejkach do lekarza, jest biurokracja  … etc.  No i spotykam się z zarzutem, że mam na nosie różowe okulary.img_3222 img_3223

A tymczasem pamiętam dobrze szare, brudne domy, krzywe chodniki, pustki w sklepach. Chodzę po zaczarowanych uliczkach Warszawy, Krakowa, Kazimierza, odwiedzam galerie, z upodobaniem przyglądam się pięknie ubranym rodakom, ślicznej, długonogiej młodzieży, uśmiecham się do nich i oni mi odpowiadają uśmiechem. Rozmawiam z przekupkami, z pasażerami w pociągu, ze sprzedawczyniami w sklepach. W teatrze na widowni pełno ludzi, eleganckich, kulturalnych.

Boże, co to za kraj! Jestem ciekawa, ilu Polaków mieszkających w Polsce myśli podobnie. Czy trzeba stracić, aby docenić? Może stanie się tak, że kiedyś emigranci powrócą i tym „różowym” spojrzeniem na Polskę zarażą nim tych, którzy nigdy nie wyjechali.

Na pewno moja pisanina nie jest obiektywna. Wiem, że jest w Polsce dużo ludzi, którzy klepią biedę, są bez pracy, albo są chorzy i nie mają pieniędzy na leczenie. Tych ludzi przepraszam za moje entuzjastyczne nostalgie ojczyźniane.

Autor: Beata Gołembiowska Nawrocka
Fot: Beata Gołembiowska Nawrocka
Grafika: Zbigniew Wasilewski

Cud demograficzny

552px-Escudo_de_Merida_Yucatan.svg

„Jedną z najbardziej charakterystycznych cech społeczeństwa meksykańskiego od lat 40 – tych XX wieku jest gwałtowny przyrost naturalny. Nawet pomimo jego spowolnienia w latach 80-tych liczba ludności rośnie o 50% szybciej niż wynosi średnia światowa.” O czymś takim Polska, ze swoim ujemnym przyrostem naturalnym może tylko pomarzyć. Jak to poprawić?

Chodzę po uliczkach Meridy i wszędzie widzę zakochane pary. Wyglądają ślicznie, trzymając się za ręce, patrząc sobie w oczy i czasami delikatnie się całując. Romantycznej atmosferze niewątpliwie sprzyja ciepły klimat, duża ilość placów, na których są rozstawione specjalne ławki, skierowane naprzeciwko siebie, tak, że zakochani mogą patrzeć sobie w oczy. Przechodni sprzedawcy kwiatów podchodzą do nich, oferując im pojedyncze róże. Po miłosnym gruchaniu, czasami trwającym kilka godzin,  zakochani wstają z ławek, nadal trzymając się za ręce, a szczęśliwa dziewczyna czy kobieta z uśmiechem Giocondy wącha czerwony kwiat. Przechodnie obdarzają  ich pobłażliwym lub rozmarzonym spojrzeniem i tak w atmosferze ogólnej aprobaty kwitnie miłość i to, co za nią idzie w parze – pojawianie się nowych obywateli.

img_4097-copy1img_4103-copy1

img_4112-copy1

Przypominają mi się młode lata, kiedy jako studentka tak samo trzymałam za rękę mojego chłopaka, ale z pocałunkami musieliśmy się kryć, aby nie usłyszeć od poznańskich dewotek  słynne  – „Jezusie Mario, wstydu nie macie.” Pewnie to się teraz zmieniło, ale co  z tego, gdy liczba Polaków maleje. Nie ma nic piękniejszego niż widok zakochanych młodych ludzi. Otacza ich aura marzeń, które może właśnie w ich przypadku się ziszczą? Patrzę na nich, młodych i starych, pięknych mimo jakże często korpulentnych postaci (najgrubszy naród świata), uśmiechających się do mnie, kiedy rzucam w ich stronę lekko zazdrosne spojrzenia. Obserwuję spacerujące rodziny, z dużą ilością dzieci, wszyscy odświętnie ubrani, z ojcem taszczącym najmłodszą z pociech. Nikt ich się nie pyta, czy mają warunki na tak liczne potomstwo, czy mogą dzieciom zapewnić dobrobyt. Nikt im nie zabiera praw rodzicielskich z powodu ubóstwa. Najważniejszą rzeczą jest rodzina i w Meksyku to widać na każdym kroku.

img_4102-copy1

- Kiedy ci ludzie pracują? – zastanawiam się, gdy codziennie, o każdej porze widzę przechadzających się rodzinnymi grupami.  Tymczasem ich słynne „mañana” nie przeszkadza, że ekonomia ich kraju rośnie i są prognozy, że niedługo będzie w czołówce światowej. A więc ani mañana, ani życie rodzinne, ani liczne potomstwo czy czas na miłość i patrzenie sobie w oczy, nie kłócą się z tzw. postępem i rozwojem.

img_4099-copy1img_4119-copy1

My, Polacy, chcemy się mnożyć? Zamiast pracować po godzinach na nowe komputery dla dziatwy, chwyćmy się za ręce, idźmy na place, do parków czy malutkich kafejek, całujmy się, a potem w domu wytłumaczmy dzieciom, że najważniejsza jest miłość. I wypuśćmy razem z nimi latawce – tak jak w filmie Mary Poppins, bo żadne nowe gadżety nie zastąpią czasu spędzonego razem. Nauczmy się, że dzieci najbardziej potrzebują nas, a nie nowych, drogich zabawek. Dzięki temu może zdecydujemy się na jeszcze jednego potomka, mając czas na miłosne igraszki, powłóczyste spojrzenia i kto wie, czy nie przekonamy burmistrza swojego miasteczka, aby zainstalował specjalne ławki „a la Meksyk”, ustawionych naprzeciwko siebie, tak aby móc spoglądać sobie w oczy. A księżom trzeba polecić, aby z ambony głosili aprobatę dla publicznie gruchających par, jednocześnie  przestrzegając dewotów przed wtrącaniem się w tę nową modę. Ogólnie miłosna atmosfera wręcz stanie się patriotycznie „trendy” i polski naród urośnie w siłę i nie zaginie. Amen.

Autor: Beata Gołembiowska Nawrocka

Jedyna Polska Księgarnia w Montrealu-Quo Vadis

1452110_554125411334295_376643197_n

Jedyna polska księgarnia w Montrealu znajduje się przy bulwarze Monk 6335. Właścicielką księgarni jest pani Joanna Kwasek. Księgarnia została otwarta ponad rok temu. Polonia montrealska może się zaopatrywać nie tylko w nowości wydawnicze z Polski dla dzieci i dorosłych lecz również w tym sklepie jest cały asortyment produktów rękodzielniczych, takie jak kapcie, obrusy a także kartki okolicznościowe i kolorowe czasopisma. Właścicielka księgarni oferuje również sprzedaż lub wypożyczanie filmów DVD. W okresie przedświątecznym można się zaopatrzyć w oryginalne kolorowe bombki z Polski. Redakcja Kroniki Montrealskiej złożyła wizytę w księgarni Quo Vadis przy okazji spotkania autorskiego z polską pisarką mieszkającą w Rawdon w pobliżu Montrealu Beatą Gołembiowską Nawrocką. Pisarka ma w swoim dorobku 2 książki; “Żółta sukienka” i  “W jednej walizce-Polska Arystokracja na Emigracji w Kanadzie”. Beata Gołembiowska jest w trakcie pisania trzeciej książki, która powinna być wydana w 2014 roku. Dwie wyżej wymienione pozycje znajdują się w sprzedaży w księgarni Quo Vadis.

_DSC0008 _DSC0010Od lewej: Beata Gołembiowska-Nawrocka, właścicielka Quo Vadis p. Joanna Kwasek,  klientki księgarni

_DSC0012 _DSC0015 _DSC0021 _DSC0028 _DSC0029 995519_530310140382489_572159947_n 1380143_530310200382483_412850646_n

Właścicielka Quo Vadis serdecznie zaprasza całą Polonię do odwiedzania jedynej polskiej księgarni w Montrealu.

Autor: Zbigniew Wasilewski

Foto: Zbigniew Wasilewski

Wokół gwiazdy betlejemskiej

Blue tree

W ubiegły czwartek wieczorem, 12 grudnia w sali Konsulatu Generalnego RP w Montrealu odbył się kolejny Montrealski Salon Poezji. Wybrane wiersze polskich klasyków oraz oprawa muzyczna kręciły się “Wokół Gwiazdy Betlejemskiej ” taki bowiem był tytuł przedświątecznego spotkania z poezją. Organizatorowi,czyli Fundacji Liliany Komorowskiej dla Sztuki udało się wyczarować atmosferę przedświąteczną przed licznie przybyłą publicznością. Wieczór był uświetniony kolędami w wykonaniu chóru Cantate Deo a na koniec jako niespodzianka wieczoru wystąpiła młodziutka śpiewaczka z Polski Martyna Anna Bańczyk z mini-recitalem. Wieczór zakończono na tradycyjnym wspólnym śpiewaniu kolęd.

_DSC0034Uroczysty nastrój

_DSC0038Wspomnienia Anny Dymnej;

Pamiętam, że Święty Mikołaj to był dla nas taki dziadziuś, który nie miał za dużo pieniązków. Zawsze przynosił nam więc jakieś drobne rzeczy: kalendarzyk, kredki, nici do haftowania, książeczkę, grzebyk. Zawsze dorzucał też swój wizerunek z piernika, z taką naklejoną buzią z papieru. Zjadaliśmy tego Mikołaja jeszcze przed snem.Natomiast pod choinkę przychodził do nas Aniołek. Przez wiele lat miał pomocnika, drugiego Aniołka z Legnicy. Domyśliliśmy się z czasem, że tym Aniołkiem była nasza ukochana babcia. Przyrządzała dla nas paczki z rzeczami, o których przez cały rok nawet mi się nie śniło. Raz dostałam zielone elastyczne rajstopy. Pierwsze takie w życiu. W ogóle w nich nie chodziłam, bo się bałam, że się zepsują…

_DSC0039 _DSC0044Liliana Komorowska

_DSC0046Chór Cantate Deo

_DSC0055

*Przed zapaleniem choinki*

Podobno jest gdzieś ulica

(lecz jak tam dojść ? którędy ?)

Ulica zdradzonego dzieciństwa,

ulica Wielkiej Kolędy.

Na ulicy tej taki znajomy

w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,

stoi dom jak inne domy,

dom, w którym żeś się urodził.

Ten sam stróż stoi przy bramie.

Przed bramą ten sam kamień.

Pyta stróż: “Gdzieś pan był tyle lat ?”

“Wędrowałem przez głupi świat.”

Więc na górę szybko po schodach.

Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.

Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.

I dziadkowie. Wszyscy ci sami.

I brat co miał okarynę.

Potem umarł na szkarlatynę.

Właśnie ojciec kiwa na matkę,

Że czas się dzielić opłatkiem,

więc wszyscy podchodzą do siebie

i serca drżą uroczyście

jak na drzewie przy liściach liście.

K.I. Gałczyński _DSC0068Gospodyni Salonu redaktor Bożena Szara w towarzystwie Liliany Komorowskiej

_DSC0085Gość z Polski Martyna Anna Bańczyk

_DSC0088Reakcja na komplement od gwiazdy filmowej  u przyszłej… gwiazdy estrady ??? :)

_DSC0092Konsul Andrzej Szydło złożył życzenia świąteczne zebranej publiczności

_DSC0096

Opracował:Zbigniew Wasilewski

teksty poezji i wspomnień wybrała: Beata Gołembiowska-Nawrocka

Foto: Zbigniew Wasilewski

Beata Gołembiowska Nawrocka, spotkanie autorskie

beata-golembiowska

Beata Gołembiowska Nawrocka urodziła się w Poznaniu, w 1957 roku. W 1961 roku rodzice Beaty, pracownicy naukowi Akademi Rolniczej postanowili się przenieść do Puław, gdyż w Poznaniu nie mieli szans na zdobycie mieszkania. W Puławach znaleźli zatrudnienie w Instytucie Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa, mającego siedzibę w pałacu książąt Czartoryskich. Zamieszkali w jego prawym skrzydle, w bardzo obszernym mieszkaniu służbowym. W tak pięknej scenerii jakim był pałac i jego otoczenie Beata spędziła dzieciństwo i lata licealne. W latach 1976 – 1981 studiowała biologię środowiskową na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym okresie zaczęła również działać w Ruchu Młodej Polski, a potem w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Po ukończeniu studiów w stopniu magistra, ze specjalizacją w ornitologii, wraz z mężem Przemysławem Nawrockim, również biologiem osiedliła się w Radomiu, obejmując posadę w Muzeum Okręgowym w Dziale Przyrody. Do czasu Stanu Wojennego działała w Solidarności Radomskiej prowadząc bibliotekę związkową i wszechnicę, a po jego wybuchu włączyła się w ruch podziemny, roznosząc ulotki oraz paczki dla internowanych i więzionych. W 1984 i 1985 przyszły na świat jej dwie córki, Iwa i Tina. Razem z nimi i z mężem wyemigrowała w 1989 roku do Kanady.

W Montrealu, przez pierwsze dwa lata pracowała jako pomoc domowa. Po uzyskaniu stałego pobytu założyła wraz z mężem przedszkole edukacyjne o profilu biologicznym. Dwa lata później, w Dawson College zaczęła 3 – letnie studia fotografii i po ich ukończeniu pracowała przez kilka lat jako fotograf mody, wystawiając równocześnie swoje prace na wystawach indywidualnych i zbiorowych. Wiele z nich zostało zakupionych przez; Galerię Muzeum Sztuk Pięknych, City of Verdun, Lotto Quebec, Regards du Québec, Groupe SM oraz prywatnych kolekcjonerów. W ramach konkursu zorganizowanego przez Regards du Québec trzy fotografie Beaty zostały włączone do albumu “La famille”. Już w okresie studiów fotograficznych Beata zaczęła pisać artykuły do czasopism polskich i kanadyjskich o tematyce przyrodniczej i fotografii.

W latach 2002 – 2006 Beata Gołembiowska Nawrocka pracowała jako malarka dekoracyjna i dekoratorka dla programu telewizyjnego Debbie Travis. Od 2006 roku aż do chwili obecnej pracuje dla Fundacji Liliany Komorowskiej dla Sztuki oraz QueenArt Films, gdzie zadebiutowała jako reżyser filmem “Raj utracony, raj odzyskany” ( TV Polonia 2012), opowiadającym o ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon. Tuż po realizacji filmu zaczęła zbierać materiały do książki – albumu o polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. W grudniu 2011 roku album pt. “W jednej walizce” został wydany w Polsce przez wydawnictwo Poligraf. W tym samym czasie została również wydana jej powieść “Żółta sukienka” przez wydawnictwo Novaeres. Następna powieść, “Malowanki na szkle” jest w trakcie procesu wydawniczego.

Źródło: http://www.beatagolembiowska.studiobim.ca/o_mnie.htm

w-jednej-walizce-polska-arystokracja-na-emigracji-w-kanadzie-cd-o19109„O meandrach swojego życia, arystokracji, i Polsce z perspektywy życia w Kanadzie opowiada Beata Gołembiowska w rozmowie z Łukaszem Musielakiem”.

Łukasz Musielak: Zanim wydała Pani pierwszą książkę, w szufladzie zgromadziło się już trochę opowiadań, także scenariusze. Kiedy właściwie rozpoczęła się Pani przygoda z pisaniem i co zadecydowało o wyjściu z prozą na zewnątrz?

Beata Gołembiowska: Już w szkole podstawowej uwielbiałam tworzyć długie wypracowania, wzbudzając tym podziw u swoich rówieśników i u nauczycielki, przyzwyczajonej do krótkich prac uczniów. W szkole średniej miałam szczęście do wspaniałych nauczycieli z polskiego, w odróżnieniu od tych z przedmiotów ścisłych. Nadal byłam chwalona za łatwość przelewania słów na papier, a jednak nie wybrałam polonistyki jako kierunku studiów. Na emigracji pisanie i fotografia stały się dla mnie odskocznią od rzeczywistości, która często przygniatała mnie swoim ciężarem. Zaczęłam tworzyć opowiadania, przybierające formę pamiętnika. Nie myślałam wtedy o ich opublikowaniu, wydawały mi się zbyt osobiste. Jedno z nich przesłałam swojemu przyjacielowi z lat szkolnych, który skończył w Nowym Jorku reżyserię. Jego opinia była wręcz entuzjastyczna i zachęcił mnie do napisania scenariusza. Niestety, po nieudanych próbach zainteresowania nim ludzi ze świata filmu odłożyłam go „do szuflady”. Może kiedyś ujrzy światło dzienne? Praca nad scenariuszem wciągnęła mnie tak dalece w pisanie, że pokusiłam się o stworzenie powieści poruszającej ten sam temat. W tym samym czasie zaczęłam pracować nad “W jednej walizce”, książce -albumie o polskich arystokratach na emigracji w Kanadzie. Pisanie „Żółtej sukienki” zajęło mi dwa lata, praca nad albumem cztery. Poświęcałam tym dwóm projektom każdą wolną chwilę, których nie mam zbyt wiele, pracując zawodowo, często powyżej przepisowych ośmiu godzin. W grudniu 2011 obie książki zostały wydane, a ja byłam w połowie pisania drugiej swojej powieści – “Malowanki na szkle”. Powinna ukazać sie pod koniec tego roku, albo na początku 2013. I oczywiście jestem w trakcie pracy nad następną. Pisanie stało sie dla mnie nieodzowną częścią życia.

ŁM: Wcześniej publikowała Pani teksty o malarstwie, fotografii, przyrodzie. Gdzie można zapoznać się z tymi tekstami?

BG: W latach dziewięćdziesiątych powstał miesięcznik „Zwierzaki”, wydawany przez Prószyńskich. Do współpracy z nim namówił mnie znajomy fotografik, Artur Tabor, który w zeszłym roku zginął tragicznie w Mongolii. Niestety czasopismo już nie istnieje, a artykuły, które napisałam i zilustrowałam swoimi fotografiami chcę zamieścić na stronie internetowej, jak również te o malarstwie i fotografii. O fotografii pisałam do „Photo Life”, kanadyjskiego czasopisma, a o malarstwie – a właściwie o jednej malarce, czyli mojej córce, do „Konia Polskiego” i „Horse Magazine”. Tina jako dwunastoletnia zaczęła jeździć konno i dosyć drogie lekcje opłacała funduszami pochodzącymi ze sprzedaży obrazów. Nauczyła się malować, początkowo kopiując takich polskich mistrzów jak Józef Brandt, a z czasem odważyła się na własne kompozycje. Wygrała kilkakrotne stypendium do Kentucky, gdzie studiowała anatomię konia i malowała konie arabskie. Jej obrazy były wystawione na kilkunastu indywidualnych i zbiorowych wystawach.

ŁM: W Polsce ukończyła Pani biologię środowiskową. Czy w jakiejś formie kontynuowała Pani później to zainteresowanie?

BG: Po studiach, wraz z moim byłym mężem, Przemysławem Nawrockim, podjęłam pracę w Radomiu, w Muzeum Okręgowym w Dziale Przyrody. Oprócz organizowania wystaw prowadziliśmy badania ptaków na Wiśle. Po przyjeździe do Kanady stworzyliśmy przedszkole przyrodnicze i w tym samym czasie rozpoczęła się moja przygoda z fotografią, której głównym tematem stała się przyroda.

ŁM: W Montrealu ukończyła Pani studia fotograficzne…

BG: Jeszcze przed studiami, a potem w ich trakcie fotografowałam wiele impresji przyrodniczych – tak można nazwać moje zbliżenia roślin, kwiatów, kropli rosy, pajęczyn. Przez pewien czas tworzyłam w technice malowania farbami olejnymi na czarno-białych zdjęciach. Poświęciłam jej jeden z artykułów do „Photo Life”. Był to okres mojej intensywnej pracy artystycznej, uwiecznionej wystawami i publikacjami. Szykuję się do stworzenia strony internetowej o sobie jako fotografce, chociaż odeszłam już od tej dziedziny i coraz rzadziej sięgam po aparat, zamieniając go ostatnio na kamerę. Może kiedyś uda mi się wydać album ze swoimi pracami?

ŁM: „Żółta sukienka” – pierwsza książka – jest powieścią autobiograficzną. Opisuje w niej Pani trudną historię swojego życia, m.in. traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, emigrację do Kanady, niespełnienie zawodowe, trudną miłość… Napisanie takiej książki wymagało dużej odwagi…

BG: Trudne przeżycia z dzieciństwa, z pozoru zapomniane, potrafią nagle dać o sobie znać ze wzmożoną siłą. Moje odezwały się z chwilą przyjścia na świat córek. Zaczęłam się o nie bać i był to jeden z kilku powodów emigracji, chociaż od zagrożenia gwałtem nie można uciec do innego kraju, zdarza się to wszędzie. Początki emigracji były rzeczywiście ciężkie. Przez dwa lata, czekając na pobyt stały zarabialiśmy – ja opiekując się dziećmi i sprzątaniem, a mój mąż pracując na budowie. W międzyczasie zaczęłam fotografować, a Przemek kontynuował swój doktorat, czyli ten okres nie był pozbawiony swoich plusów. Ponadto prawie wszyscy emigranci zaczynają podobnie i nie dlatego określiłam ten okres jako ciężki. Tuż po przyjeździe zaczęliśmy przeżywać wielkie rozterki związane z naszą decyzją, gdyż jeden z powodów emigracji, reżim komunistyczny, runął tuż po przybyciu do Kanady. Przyjechaliśmy w październiku 1989 roku, a miesiąc później zburzono Mur Berliński. Ponadto mój mąż był przeciwny emigracji i doświadczał szczególnie dotkliwie zmianę statusu socjalnego. Pochłonięta dziećmi i swoją nową pasją do fotografii początkowo tak tego nie odczułam, lecz z czasem frustracja narastała. Pisanie „Żółtej sukienki” było istną drogą przez mękę. Podobnie czują się osoby po sesjach u psychologa.

ŁM: Dlaczego zdecydowała się pani podzielić z innymi swoją historią?

BG: W Polsce od niedawna zaczyna poruszać się temat gwałtu dzieci. Kara za tę zbrodnię jest nadal zbyt mała, zbyt często kończy się jedynie na zawieszeniu. Przez wiele lat nikomu nie wspomniałam o swoich przeżyciach, wręcz wstydziłam się, że „to” mnie spotkało. Nie potrafiłam powiedzieć o tym rodzicom. Ile jest takich dzieci? Jak często boją się do tego przyznać? Ilu bezkarnych pedofilów cieszy się ogólnym szacunkiem z powodu milczenia ich ofiar? Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jakie spustoszenia może uczynić gwałt. Mam nadzieję, że moja powieść wyostrzy czujność rodziców, którzy tak często zaganiani w pogoni za dobrami materialnymi znajdą jednak czas, aby wyrobić sobie zaufanie u dziecka. Przecież to dzieci są naszą największą wartością i powinny móc zawsze znaleźć oparcie u najbliższych.

ŁM: Za tę książkę zebrała Pani świetne opinie. Głęboka, prawdziwa do bólu, przejmująca, pozostająca w sercu i umyśle na długo po odstawieniu na półkę… Jest Pani zadowolona z rezonansu wśród czytelników?

BG: Przyznaję, że czytam opinie czytelników z wielkim wzruszeniem. Mam nadzieję, że ich krąg będzie coraz szerszy.

ŁM: Czego symbolem jest żółta sukienka?

BG: Ciosu zadanego niewinności? Kolor żółty kojarzy się tak radośnie, słonecznie. Czyż dziewczynka ubrana w żółtą sukienkę nie jest najpiękniejszym, najbardziej niewinnym stworzeniem? A jednak i kolor żółty i sukienka mogą przybrać tak inne znaczenie.

ŁM: Ma Pani dwie zdolne, świetnie wykształcone córki, które zaczynają odnosić swoje pierwsze poważne sukcesy zawodowe. Włożyła Pani w ich wychowanie dużo zaangażowania…

BG: Moje córy są „moim błogosławieństwem”. Każdy z okresów ich życia, nawet ten nastoletni był dla mnie odkryciem. Dzieci były zawsze dla mnie najważniejsze i nigdy jakakolwiek moja pasja nie zepchnęła je na drugi plan. Odwzajemniły mi się miłością, przyjaźnią, pomocą w trudnych chwilach i to mnie najbardziej cieszy, chociaż jestem też dumna z ich sukcesów zawodowych. Mam poczucie, że zrobiliśmy „dobrą robotę” wychowując je na szlachetnych ludzi. Muszę tu wspomnieć Przemka, mojego eks męża, który był najwspanialszym ojcem. Oboje poświęcaliśmy dzieciom ogrom naszego czasu i to teraz owocuje. Obie dziewczyny, a właściwie już kobiety, nie mają do nas pretensji o ciuchy z Armii Zbawienia i o notoryczny brak pieniędzy. Zarabiały same na swoje marzenia jak podróże czy sporty, od najmłodszych lat uczestniczyły w życiu rodziny wykonując obowiązki, nie buntując się, że inne dzieci z bogatszych rodzin mają „lepsze życie”. Po latach wspominają swoje dzieciństwo jak niemalże bajkę.

Iwa, starsza, robi doktorat z historii na Princeton. Na tym słynnym uniwersytecie zdobyła pięcioletnie stypendium dzięki publikacji „Trójkąt – Solidarność, polski rząd i Kościół”. Moje godzinne czytanie „Trylogii”, „Pana Tadeusza” i „Nad Niemnem” zaowocowało, gdyż znajomość polskiego niezmiernie jej się przydała w zbieraninach materiałów do publikacji. Iwa, w temacie pracy doktorskiej – „ Porównanie podejścia Watykanu do Kościoła Europy Wschodniej i do Kościoła Ameryki Południowej” również częściowo porusza zagadnienia związane z Polską. Kilkakrotnie przyjechała do ojczyzny przesiadując w archiwach, podobnie jak w Brazylii i Nikaragui. W badaniach bardzo pomocna jest znajomość języków; oprócz polskiego Iwa włada biegle angielskim, francuskim, hiszpańskim i portugalskim. Zapamiętałam szczególnie jeden epizod z jej pierwszego wyjazdu do Polski w celu zebrania materiałów w warszawskim archiwum. Początkowo Iwa była przyjęta niezbyt miło przez personel i dopiero po kilku dniach zdobyła jego zaufanie. Z czasem przekształciło się ono w przyjaźń, do tego stopnia, że ostatniego dnia jej pobytu, przy pożegnaniu, strażnik archiwum podszedł do mojej córki, uściskał ją i niemalże ze łzami w oczach wyznał – „Ja to kurwa będę za panią tęsknił”. Młodsza, Tina, bardzo dobrze zapowiadająca się malarka, jest obecnie spełnionym animatorem, pracującym dla dużej firmy produkującej edukacyjne gry komputerowe. Dodatkowo zajmuje się własnymi projektami, z których ostatnim jest gra o amerykańskich lotnikach zrzucających na małych spadochronach cukierki dla dzieci w okupowanym Berlinie.

ŁM: Zapewne cieszy się Pani z decyzji o wyjeździe z Kraju. W Polsce o wiele trudniej zapewnić najbliższym możliwość rozwoju i realną szansę na życiowy sukces…

BG: Często zadaję sobie pytanie, „co by było, gdybym została w kraju?” i nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Znam wielu młodych ludzi, którzy w Polsce odnieśli sukcesy, chociaż zdaję sobie sprawę, że w Kanadzie jest o wiele łatwiej pod wieloma względami. Jestem ciągle rozdarta między Polską, a Kanadą i najidealniejszym rozwiązaniem byłoby życie w dwóch krajach. Moje córki uwielbiają pobyty w Polsce, którą odwiedzają co roku. Oczywiście są to wakacyjne wypady, kiedy widzi się same zalety ojczyzny.

ŁM: Co sądzi Pani o Polsce? Z perspektywy życia w Kanadzie to musi być kraj trudny do życia.

BG: „Kanada pachnąca żywicą” – na takim sloganie zostaliśmy wychowani dzięki książkom Fidlera. W wielu aspektach spełniła moje oczekiwania, nawet żywica pachnie, gdyż od kilku lat jestem (wraz z Mariuszem, moim partnerem życiowym) właścicielką małego domku w lesie. Współczesną Polskę znam z codziennie oglądanych wiadomości na TV Polonia, z artykułów i z wizyt, niestety niezbyt częstych. Obserwuję życie ludzi w Polsce i w Kanadzie. Polacy są bardzo ambitni, starają się „dogonić stracone lata” często wieloma wyrzeczeniami i ciężką pracą. Są bardzo zaangażowani w politykę, krytykują rząd, winiąc go za wszelkie niedociągnięcia. Zapominają, że i inne kraje mają swoje problemy, a ich politycy są często o wiele bardziej groteskowi w swoich zachowaniach i poczynaniach. Podczas pobytów w ojczyźnie widzę świetnie ubranych ludzi (Kanadyjczycy ze swoimi odwiecznymi dżinsami i podkoszulkami mogą się schować), coraz więcej pięknych domów, odnowione miasta, no i te cudowne zabytki, a nie jakieś dziewiętnastowieczne neogotyki. Różnorodne sklepiki, kawiarnie, restauracje to jest to, co rzuca mi się w oczy, szczególnie, gdy przypomnę sobie ojczyznę za czasów komuny. Dokonaliśmy pod tym względem ogromnej przemiany. Oczywiście nie choruję w tym kraju i nie jestem świeżo upieczoną studentką bez widoków na pracę. Nie stoję w korkach na drogach, na których tak łatwo stracić życie. W wielu aspektach Kanada jest łatwiejszym krajem do życia. Tyko nie ma w niej Sukiennic, kościółka w Jaszczurówce, bocianów na łące no i polskiej mowy, czasami może wulgarnej, ale w przeważającej mierze swojskiej, pięknej. Zdaję sobie sprawę, że są to nieobiektywne wynurzenia emigrantki, ale czy w tej kwestii można być obiektywnym?

ŁM: Pierwszą Pani książką były wydane w formie albumu dzieje polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Skąd ten temat?

BG: Sześć lat temu, w ramach pracy dla QueenArt Films wyreżyserowałam film dokumentalny ”Raj utracony, raj odzyskany” o polskiej szlachcie w Rawdon, małym miasteczku leżącym koło Montrealu. Film został zakupiony przez TV Polonia. Jeszcze przed jego realizacją nosiłam się z zamiarem napisania książki o polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Temat arystokracji i ziemiaństwa nie był mi obcy. Moja babcia, Jadwiga z Maring’ów Gołembiowska opowiadała mi o życiu w majątku Straszków, w którym mieścił się ponad stuletni dwór. Jej bracia, Witold i Tadeusz Maring’owie byli znanymi przedwojennymi ziemianami, a po wojnie, w procesie „rozprawiania się z obszarnikami” Witold otrzymał karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Wyszedł w 1956 roku. O latach okupacji spędzonych w zamku hrabiów Tarnowskich w Dzikowie opowiedziała mi moja matka (Janina z Krynickich Gołembiowska). Wysiedlona wraz z rodziną z poznańskiego znalazła bezpieczne schronienie dzięki gościnności Róży hrabiny Tarnowskiej.

Nie tylko wspomnienia bliskich, ale również atmosfera miejsca, w którym spędziłam dzieciństwo, wpłynęły na decyzję opisania przynajmniej cząstki polskiego „przeminęło z wiatrem”. Moi rodzice, pracownicy Instytutu Uprawy i Gleboznawstwa otrzymali mieszkanie służbowe w pałacu książąt Czartoryskich w Puławach. Terenem moich zabaw był rozległy, przypałacowy park, którego budynki, pomniki i rzeźby przypominały dawną świetność arystokratycznego rodu.

Nurtował mnie temat całkowitej utraty wielkich majątków. Jak zachowują się ludzie, którym wszystko się odbiera – mienie, rodzinne, wielopokoleniowe domy, dobre nazwisko i skazuje się na wykpiwaną przez władzę egzystencję w kraju, albo na emigrację, gdzie trzeba wszystko zacząć od zera? Któż z nas nie czytał powieści Margaret Mitchell? Dla mnie losy arystokracji po wojnie stały się polskim „Przeminęło z wiatrem”. Przeprowadzając wywiady z osiemnastoma arystokratami z takich rodzin jak: Czartoryscy, Czetwertyńscy, Komorowscy, Platerowie, Popielowie, Potoccy, Sapiehowie, Siemieńscy, Tarnowscy, Tyszkiewicze i Zamoyscy, spodziewałam się usłyszeć narzekania i nostalgiczne wspomnienia. Tymczasem spotkałam dzielnych, pełnych humoru i pogody ducha Polaków, dla których życie przedwojenne było jednym z epizodów, ważnym, ale nie na tyle istotnym, żeby z powodu jego utraty rozpaczać.

ŁM: Komunizm zrównał arystokrację z resztą społeczeństwa. Może dobrze się stało…

BG: Na pewno źle się stało, że zabrano im wszystko, zresztą nie tylko im. Podobny los spotkał małych i dużych przedsiębiorców, zamożnych chłopów. Jestem za wysokim opodatkowaniem ludzi majętnych, ale nie za bezprawnym pozbawianiem własności. W wyniku poczynań komunistów dobrze prosperujące majątki rolne przestały istnieć, czego efektem był brak żywności i drożyzna. Gdyby jeszcze wykorzystano mądrze przejęte dobra. Tymczasem 80% zniszczeń polskich zabytków – w tym były dwory i pałace, dokonano tuż po wojnie. Oczywiście nie gloryfikuje arystokracji i ziemian. Wśród nich byli i szubrawcy i głupcy no i oczywiście zdrajcy, ale to zdarzało się w każdej warstwie społecznej – wystarczy przeczytać „Chłopów” Reymonta. Wielkie bogactwa nikogo nie uszlachetniają. Odziedziczone, czy nabyte własną pracą powinny służyć nie tylko nam, ale i innym. I w takim duchu byli wychowywani bohaterowie książki „W jednej walizce”. Dzięki posiadanym niegdyś majątkom mogli dać ludziom zatrudnienie, otoczyć ich opieką, zbudować szpitale, kościoły, sierocińce, a w okresie zagrożenia ojczyzny ufundować oddziały wojskowe. Po wojnie wszystkich zamożnych wrzucili do jednego worka obdarzając ich mianem „wroga ludu”. Rzeczywiście społeczeństwo się wyrównało. Wszyscy stali się jednakowo biedni. Czy jest w tym „sprawiedliwość”? Została zbudowana na zbyt wielu krzywdach, zbyt wielu ludzi okupiło to krwią. A jeśli chodzi o zasługi arystokracji, to aktorka Beata Tyszkiewicz podsumowała je bardzo trafnym zdaniem, wpisanym na okładce „W jednej walizce”:

„Tak jak inne narody, powinniśmy być dumni ze swojej arystokracji, z której dziedzictwa materialnego i duchowego korzystamy po dzień dzisiejszy” – książkę tę gorąco polecam. Ten wpis był dla mnie wielką nagrodą za cztery lata mozolnej pracy.

ŁM: Co oznacza dzisiaj „być arystokratą”?

BG: Niestety, to określenie dużo straciło na znaczeniu. Niegdyś, szczególnie w Polsce, było bardziej związane z utytułowanym nazwiskiem, niż z majątkiem, gdyż wielu arystokratów traciło fortuny biorąc udział w powstaniach, czy poprzez wojny. Pozbawieni mienia nie tracili nazwiska, które nadal było rozpoznawane przez elity kraju, pozwalało na korzystne związki małżeńskie i zajęcie wysokich stanowisk. Dlatego ważne było niesplamienie dobrego imienia rodziny. Niekiedy, na zmazanie na nim skazy, pracowało kilka następnych pokoleń. Byłoby pięknie, gdyby obecnie ludzie postępowali podobnie, czując pokoleniową odpowiedzialność za swoje czyny. Może wtedy politycy mieli by bardziej na uwadze dobro obywateli. Niestety już się nie spotyka w Polsce takich gestów, jak zakupienie Morskiego Oka i podarowanie go Narodowi Polskiemu, jak to uczynił Władysław hrabia Zamoyski.

Mam nadzieję, że wartości związane z określeniem „arystokracja ducha” zyskają na znaczeniu i naszym dzieciom od najmłodszych lat będziemy wpajać, że nie tylko liczą się kariera i pieniądze, lecz prawdziwe szczęście leży w dzieleniu się z innymi swoim dorobkiem.

ŁM: Czy młodzi arystokraci jeszcze kultywują swoją „stanową” odrębność? A może urodzenie przestało mieć już dla nich znacznie i stało się po prostu rodzinną tradycją, do której wraca się od święta?

BG: Młodzi arystokraci zachowali pewne cechy swoich dziadków i rodziców. Jedną z nich jest poczucie więzi rodzinnej. I tu nie chodzi o przechwalanie się herbami, chociaż pewnie i to się zdarza, ale bardziej o świadomość posiadania tak wielu kuzynów, bliskich i dalekich. Byłam uczestniczką spotkań arystokracji, na które przychodziło kilkadziesiąt spokrewnionych ze sobą osób. Ci ludzie widzą się czasami po raz pierwszy, ale doskonale wiedzą, kto jest kogo babką, wujkiem czy ciotką, z jakiej rodziny, z jakiej linii i to niekiedy potrafią określić na kilka pokoleń wstecz. Od niedawna powstające związki rodzinne rodów arystokratycznych są często prowadzone przez ludzi młodych. Jak duża jest przyciągająca siła poczucia takiej więzi, świadczy przypadek Krzysztofa i Stefana książąt Czetwertyńskich, którzy urodzeni w Kanadzie przyjechali na pierwszy zjazd rodzinny do Polski i postanowili w niej zostać. Do tej pory mieszkają w Warszawie. Nasz Prezydent, jeszcze jako Marszałek Sejmu wybrał się na zjazd Rodziny Komorowskich, w czasie którego zwiedzano budowle wzniesione przez ród na Litwie. Dawniej arystokracja wchodziła w związki małżeńskie w obrębie swojego kręgu. Miało to znaczenie polityczne i majątkowe. Jest to nadal kultywowane, lecz już nie w takim wymiarze i jest pozbawione wydźwięku z okresu przedwojennego.

ŁM: O czym są „Malowanki na szkle” – kolejna Pani książka, która niebawem ukaże się na rynku?

BG: Jest to osadzona w czasach współczesnych powieść, której akcja toczy się w Poznaniu, w Zakopanem i Murzasichlu. Opowiada o losach ludzi z różnych grup społecznych i wiekowych. Samotni lub w związkach, przeżywający tragedie i chwile szczęścia, szukają zawiłymi drogami miłości, odnajdując ją lub świadomie odrzucając. Jedna z bohaterek, góralka z Murzasichla, tworzy obrazki na szkle. Nie są one takimi zwykłymi, prymitywnymi malunkami. Jest w nich ukryta tajemnica…. Więcej już nie napiszę, mam nadzieję, że niedługo czytelnik będzie mógł sam zapoznać się z losami postaci „Malowanek na szkle”.

ŁM: Gdzie jest większe zainteresowanie Pani książkami, w Polsce czy w Kanadzie?

BG: „W jednej walizce” sprzedaje się dobrze w obu krajach, natomiast „Żółta sukienka” powoli zaczyna być odkrywana w Kanadzie. Dużo osób namawia mnie na przetłumaczenie na język angielski obu książek i w najbliższym czasie postaram się tym zająć. Więcej informacji o mnie i moich książkach można znaleźć na stronie internetowej, która jeszcze nie jest całkowicie skończona: www.beatagolembiowska.studiobim.ca

978-83-7722-198-3

Zaproszenie na spotkanie autorskie z Beatą Gołembiowską Nawrocką w Polskiej księgarni Quo Vadis

W najbliższą sobotę, 7 grudnia, w godzinach od 10 rano do 4 –tej po południu  atrakcją polskiej księgarni Quo Vadis stanie się obecność pisarki, Beaty Gołembiowskiej Nawrockiej, która będzie podpisywać swoje ostanie książki:  książkę – album „W jednej walizce” i powieść „Żółta sukienka.”

O „W jednej walizce” rozpisywała się polska prasa, a ja, żeby zachęcić państwo do kupienia tego przepięknie wydanego albumu, przytoczę fragment z polskiego Newsweeka:    Pięknie wydana książka „W jednej walizce” jest jak stary rodzinny kufer pełen nieznanych zdjęć i pamiątek, które prowokują do wspomnień i anegdot, a tym samym otwierają przed nami świat wielopokoleniowej tradycji polskiej arystokracji i ziemiaństwa. Beata Gołembiowska dotarła do przedstawicieli polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Krótkie historie rodów, opisy majątków, pełne humoru i wyczuwalnego smaku opowieści bohaterów przypominają czasy ich świetności.

Powieść „Żółta sukienka” podbiła serca czytelników i zabrało by mi zbyt wiele czasu, aby przytoczyć wiele entuzjastycznych opinii na jej temat, przeczytam tylko tę z ostatniej chwili: „Czytałam jednym tchem, z przerażeniem myśląc o nieprzygotowanych do piątkowej wystawy obrazach. Książka jest fascynująca, uwielbiam rytm i wrażliwość tekstu. Czyta sie łatwo i z ogromnym zaciekawieniem. Z takim samym zapałem i uwielbieniem czytałam wszystkie książki Nurowskiej. Już tęsknie za następną książką.”

Więcej informacji o książkach znajdziecie państwo na stronie internetowej autorki

www.beatagolembiowska.studiobim.ca

Spotkanie z autorką, Beatą Gołembiowską Nawrocką , 7 grudnia, w sobotę , w godzinach od 10-siątej do 4- tej po południu,  do księgarni Quo Vadis, mieszczącej się na  6335 Boul.Monk ,  numer telefonu 514 762 9669

Materiały nadesłane do redakcji: Beata Gołembiowska Nawrocka

Są wśród nas-Beata Gołembiowska Nawrocka

83100-02

“SĄ  WŚRÓD  NAS”,to cykl spotkań pod patronatem Konsulatu Generalnego RP w Montrealu, który ma na celu przybliżenie działalności niektórych Rodaków z Montrealu.Serdecznie zapraszamy na kolejne, 34 spotkanie, które odbędzie się: 18 października 2012 (czwartek) o godz. 19:00 w Konsulacie RP (1500 Pine Ave. West). Gość wieczoru: Beata Gołembiowska-Nawrocka – autorka książek.

Ilustracja muzyczna: Pablo Miro-Cortez – fortepian (ukończył Akademię Muzyczną wKrakowie)

Spotkanie prowadzi organizator cyklu, Jerzy Adamuszek. Wstęp wolny.

Beata Gołembiowska Nawrocka: urodziła się w Poznaniu,  w 1957 roku.  W latach 1976 – 1981 studiowała Biologię Środowiskową na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.  W tym okresie  zaczęła działać w Ruchu Młodej Polski, a potem w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Po ukończeniu studiów w stopniu magistra ze specjalizacją w ornitologii, wraz z mężem, Przemysławem Nawrockim, również biologiem osiedliła się w Radomiu, obejmując posadę w Muzeum Okręgowym w Dziale Przyrody, w ramach której  prowadziła badania naukowe na Wiśle.  Do czasu Stanu Wojennego działała w Solidarności  Radomskiej prowadząc bibliotekę związkową  i wszechnicę, a po jego wybuchu włączyła się w ruch podziemny,  roznosząc ulotki, paczki dla internowanych i więzionych. W 1984 i 1985 przyszły na świat jej dwie córki, Iwa i Tina. Razem z nimi i z mężem wyemigrowała w 1989 roku  do Kanady.

W Montrealu, przez pierwsze dwa lata pracowała jako pomoc domowa. Po uzyskaniu stałego pobytu założyła wraz z mężem przedszkole edukacyjne o profilu biologicznym. Dwa lata później zaczęła  3 – letnie studia fotografii na Dawson College i po ich ukończeniu  pracowała przez kilka lat jako fotograf mody, wystawiając równocześnie swoje prace na wystawach indywidualnych i zbiorowych. Wiele z nich zostało zakupionych  przez:  Galerię Muzeum Sztuk Pięknych, City of Verdun, Lotto Quebec, Regards du Québec, Le Groupe SM oraz prywatnych kolekcjonerów. Kilka z nich, w ramach konkursu zorganizowanego przez Regards du Québec zostało włączonych do albumu “La famille”. Już w okresie studiów na Dawson Beata zaczęła pisać artykuły do czasopism polskich i kanadyjskich o tematyce przyrodniczej i fotografii.

Beata Gołembiowska Nawrocka

W latach 2002 – 2006 Beata Gołembiowska Nawrocka pracowała jako malarka dekoracyjna i dekoratorka dla programu telewizyjnego Debbie Travis.  Od 2006 roku aż do chwili obecnej pracuje dla Fundacji Liliany Komorowskiej dla Sztuki  i QueenArt Films, gdzie zadebiutowała jako reżyser  filmem “Raj utracony, raj odzyskany” ( TV Polonia 2012),  opowiadającym o ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon.  Tuż po realizacji filmu zaczęła zbierać materiały do książki – albumu o polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. W grudniu 2011 roku album pt. “W jednej walizce” został wydany w Polsce przez wydawnictwo Poligraf. W tym samym czasie została również wydana jej powieść “Żółta sukienka” przez wydawnictwo Novaeres. Następna powieść, “Malowanki na szkle” jest w trakcie procesu wydawniczego.

Podczas wieczoru można będzie nabyć książki autorki  -  album “W jednej walizce” i powieść – Żółta sukienka”.

Więcej informacji na stronie:  http://www.sawsrodnas.ca/18pazdziernika2012.htm

oraz na stronie autorki: www.beatagolembiowska.studiobim.ca