DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Polska

Koncert arystokraty fortepianu w Montrealu-wywiad z Janem Lisieckim

Lisiecki

Choć ma dopiero 18 lat, koncertował już w paryskiej Salle Pleyel, lipskim Gewandhausie i  Carnegie Hall, współpracował z Emanuelem Axem i Yo-Yo Ma, występował dla królowej brytyjskiej Elżbiety II. Mowa o Janie  Miłoszu Lisieckim – pianiście urodzonym w rodzinie polskiej w Kanadzie. Przez kilka lat Lisiecki skupiał uwagę świata muzycznego jako cudowne dziecko. W wieku 9 lat zadebiutował koncertem z orkiestrą. Obecnie nie jest już utalentowanym chłopcem, ale ukształtowanym artystą, mimo młodego wieku zadziwiająco dojrzałym. Krytycy piszą o nim, że jest „unikalnym talentem”, „arystokratą fortepianu”. Porównuje się go nawet do Chopina – czyniono to zwłaszcza w podczas Roku Chopinowskiego (2010), gdyż intensywnie brał udział w obchodach tego wydarzenia jako reprezentant Polski. Lisiecki jest Polakiem, to nie przesada: ma polskie obywatelstwo, posługuje się językiem polskim i podkreśla swoje związki z krajem rodziców.

Picture 6 Młody pianista zdobył już wiele laurów i zaszczytów. Jest laureatem siedmiu międzynarodowych konkursów w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Włoszech i Japonii. Otrzymał wiele nagród i wyróżnień, m.in. „Debut Atlantic”, tytuł „Objawienia” CBC Radio-Canada Musique (2010) i „Jeune Soliste des Radios Froncophones 2011”.

03-43

Narodowy Instytut Fryderyka Chopina wydał płytę z nagraniem dwóch Koncertów fortepianowych polskiego kompozytora, zarejestrowanych na żywo z Sinfonią Varsovią pod batutą Howarda Shelley. Album zdobył prestiżową nagrodę Diapason Découverte (maj 2010). Diapason nazwał Lisieckiego „prawdziwym wirtuozem, o wyrazistym, naturalnym stylu, któremu trudno się oprzeć”. BBC Music Magazine chwalił „Dojrzałą muzykalność Lisieckiego” i jego „wrażliwą i pełną subtelności” interpretację koncertów, które zagrał „z błyskotliwą techniką” i „charakterystycznym patosem”, podkreślając, że „wśród natłoku płyt CD to świeże nagranie jest godne uwagi każdego melomana.”

028947910398-Cvr

IMG_1221

Jan Lisiecki 23 marca tego roku obchodził swoje 18-te urodziny ,mieszka z rodzicami w jego rodzinnym mieście Calgary. Młody wirtuoz z trzyletnim wyprzedzeniem, ukończył w styczniu 2011 szkołę średnią, Western Canada High School w Calgary. Od września 2011 roku kontynuuje naukę w Glenn Gould School of Music w Toronto.

Gil Shaham Yo-yo Ma,Emanuel Ax

Stoją od lewej;Gil Shahan,Yo-Yo Ma,Emanuel Ax,Jan Lisiecki

IMG_0756

Spotkanie z królową Elżbietą II

Montrealczycy będą mieli prawdziwą okazję posłuchać na żywo Jasia Lisieckiego już jutro w Montrealu. Konsulat Generalny RP w Montrealu we współpracy z Orkiestrą Kameralną McGill  zorganizował 6 maja wieczór galowy poświęcony Chopinowi. Koncert odbędzie się w nowym budynku Filharmonii Montrealskiej i jest wielkim wydarzeniem artystycznym w ramach obchodów polskiego narodowego Święta Konstytucji 3 Maja. W programie:

Fryderyk Chopin,Etiudy,Op.10

Stewart Grant,Spring Came Dancing

W.A.Mozart ,IX Koncert Fortepianowy, (KV 271)

10-50

Adres:

Maison symphonique de Montréal | 6 maj 2013,godz.19:30

1600, rue St-Urbain

Wywiad

Zbigniew Wasilewski : Witam Cię serdecznie Jasiu na łamach Kroniki Montrealskiej . Już w ten poniedziałek 06 maja,Montrealczycy oraz Polonia montrealska będzie mogła zobaczyć i usłyszeć  ciebie na żywo w nowiuteńkiej Filharmonii montrealskiej już po raz trzeci jeżeli się nie mylę ? Na wstępie chciałbym się zapytać jakiej marki jest twój ulubiony fortepian i czy podróżujesz ze swoim instrumentem po całym świecie jak to czynił ponoć wielki wirtuoz Rubinstein ?  Na jakim instrumencie będziesz grać w Montrealu ?

Jan Lisiecki: Oczywiście nie podróżuję z własnym fortepianem. Każde spotkanie z nowym instrumentem jest więc dla mnie przygodą, bo każdy forepian jest inny i ma własną osobowość. Bardzo lubię takie nowe przyjaźnie. Nie miałem jeszcze próby w sali koncertowej więc nie wiem kogo tam zastanę, mam nadzieję, że się polubimy.

Z.W :Czy w twojej rodzinie są jacyś muzycy,po których odziedziczyłeś talent ? Dlaczego wybrałeś właśnie fortepian  i w jakim wieku rozpocząłeś lekcje gry na fortepianie ?

J.L: Zacząłem grać mając 5 lat, w mojej rodzinie nie ma tradycji muzycznych.

Z.W : Czy lubisz podróżować i czy nie męczą cię podróże po całym świecie ? Publiczność jakiego kraju zapadła ci najbardziej w pamięci i dlaczego ?

 J.L: Uwielbiam podróże, rodzice zawsze się zastanawiają, czy podróżuję żeby grać, czy gram żeby podróżować. Sądzę, że prawda leży pośrodku. Tak samo jak fortepiany sale i publiczności też się od siebie różnią: czasami wszystko jest wspaniale i wtedy koncert jest magiczny. Czasami to sala zostawia niezapomniane wspomnienia, czasem jest niezwykła cisza podczas koncertu, bo publiczność słucha tak intensywnie. Bardzo miło wspominam swój pierwszy koncert w Polsce, w Warszawie. Sala Filharmonii Narodowej jest bardzo piękna, pełna historii, publiczność rozumie muzykę a poza tym był to pierwszy raz kiedy Babcia i Dziadek siedzieli na sali i słuchali jak gram z orkiestrą. Miałem 13- cie lat i grałem koncert fortepianowy f-moll Chopina na festiwalu Chopin i Jego Europa.

Z.W : W 2015 roku odbędzie się w Polsce XVII-ty Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im.Fryderyka Chopina odbywający się co 5 lat. W histori tego konkursu jest 4 polskich laureatów i nie ma żadnego Kanadyjczyka. Czy będziesz brać udział tym konkursie i który paszport przedstawisz  przy zapisywaniu się na ten konkurs;polski czy kanadyjski ?

 J.L: Nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie. Już teraz mam więcej zaproszeń niż mogę przyjmować, mój kalendarz jest zapełniony do roku 2015, nagrywam z doskonałą wytwórnią płytową i reprezentuje mnie jedna z najleszych na świecie agencji. Co zmieniłby konkurs? Czy w pytaniu jest niewiara w to jak gram? Wygrana w konkursie to przecież dopiero początek i start, a w świecie jaki nas otacza nie  gwarantuje nikomu niczego.

 Z.W : Zauważyłem na twoim profilu facebooka doskonałe zdjęcia,czym jest dla ciebie fotografia,czy jest to wyłącznie hobby,lub czy traktujesz ją poważnie. Mogę ci zagwarantować,że jeżeli nie zarobisz na chleb grając na fortepianie to z pewnością nie umrzesz z głodu pstrykając fotki :)

J.L: Bardzo dziękuję, cieszę sie, że moje zdjęcia się podobają. Dzieki fotografii zauważam swiat i jego piękno, jego odmienność i zbieżność, trwałość i kruchość.

Z.W : Dziękuję serdecznie za ten krótki wywiad poświęcony czytelnikom Kroniki Montrealskiej,życzę wielu sukcesów artystycznych oraz udanego koncertu w Montrealu,w którym przyjmiemy ciebie zawsze z wielką radością

J.L: Serdecznie i z całego serca dziekuje.

Poniżej kilka zdjęć Jasia Lisieckiego:

56482_479976055359069_1999510377_o 56498_468690346487640_794143877_o 332486_499427596747248_1878900991_o 335906_434165289940146_961119629_o 340559_282865981736745_1748318303_o 479042_458509807505694_834703421_o 617098_479975388692469_621434341_o 621226_479975862025755_1970204274_o 901052_554811337875540_1474306078_o

 

Opracował:Zbigniew Wasilewski

Zdjęcia za zgodą Jasia Lisieckiego pochodzą z: http://www.janlisiecki.com/Jan_Lisiecki.html

SYRENA SPORT – POLSKA CORVETTE W PIĘCIU ODSŁONACH

koconmus_Syrena_Sport.png.jpeg

Kto by się spodziewał, że aż tylu entuzjastów będzie chciało przywrócić do życia właśnie ten jeden z wielu zapomnianych prototypów polskiej motoryzacji. I to powstały ponad pięćdziesiąt lat temu. Paradoksalnie, mimo nieciekawej sytuacji politycznej był to czas, w którym ta dziedzina przemysłu miała się czym pochwalić. Władza dawała zielone światło nowym technologiom, a polskim inżynierom nie trzeba było powtarzać dwa razy. Pomysły rodziły się niczym grzyby po deszczu. Powstało wiele pojedynczych egzemplarzy-prototypów, które nie wyszły poza fazę jazd testowych. WFM Fafik, Pionier, Meduza, Smyk, czy Mikrus w wersji kabriolet – to, nie licząc samochodów dostawczych i ciężarowych, nowe pomysły rodzimych konstruktorów w pierwszym dwudziestoleciu po wojnie. Próbowano też rozszerzyć gamę syren. Był pick-up (R-20), był „dostawczak” (Bosto). Jako prototypy zakończyły żywot: m.in. mikrobus i hatchback. Wśród nich znalazła się także wersja Sport.

Choć u przeciętnego polskiego zjadacza chleba słowa: „Syrena” (jako marka samochodu) i „sport” powodują antagonizm w rodzaju „pingwin na Saharze”, to jednak dociekliwi fani polskiej motoryzacji uśmiechają się, ale z sentymentem. Poczciwa syrenka (model 101) pojawiła się przecież w rajdzie Monte Carlo w 1960 roku. „Dosiadał” ją legendarny Marek Varisella, pilotowany przez Mariana Repetę. Byli jedną z dwóch polskich załóg jadących syrenami. Ów jeden z najtrudniejszych rajdów płaskich na świecie ukończyli na dziewięćdziesiątym dziewiątym miejscu wśród stu czterdziestu dziewięciu sklasyfikowanych załóg. Druga polska załoga (Marian Zatoń i Stanisław Wierzba) nie dojechała do mety. Rok później wystartowały już cztery syreny.

SS1

 W tym samym okresie powstał prototyp o nazwie Syrena Sport. Wymyślony i zaprojektowany właściwie poza programem FSO, przez grupę konstruktorów-entuzjastów, w składzie: Cezary Nawrot (główny projektant, nadwozie), Stanisław Łukaszewicz (główny konstruktor), Władysław Skoczyński i Andrzej Zatoń (silnik), Władysław Kolasa (nadwozie), Antoni Drozdek (zawieszenie), Mirosław Górski, Jerzy Dembiński, Leszek Dubiel i Antoni Dworakowski (podwozie i komponenty podwozia, montaż końcowy), Jerzy Roman (mechanizm zmiany biegów), Zbigniew Grochowski (dokumentacja nadwozia). Według zapisków inż. Cezarego Nawrota, pierwszy szkic samochodu powstał w 1957 roku. Inspiracją w projektowaniu przedniej części nadwozia był Ferrari 410 Superamerica (spopularyzowany w Polsce dzięki serii książek Z. Nienackiego o Panu Samochodziku), tyłu zaś – Mercedes 190 SL. W większości był to produkt nowy, tj. wymyślony od zera. Nadwozie o nowoczesnej, sportowej linii skonstruowane było z użyciem żywicy poliestrowej. W dobie trudności z zaopatrzeniem w blachę, było to rozwiązanie nad wyraz atrakcyjne.

SS3

Silnik stanowiła również nowa, czterosuwowa jednostka o dwóch cylindrach. Był to chłodzony powietrzem boxer, który rozwijał moc ok. 35 KM przy pojemności 698 cm³. Niektóre jego elementy wewnętrzne (m.in. tłoki) pochodziły z motocykla marki SFM Junak, natomiast osprzęt (m.in. zapłon i pompę paliwa) wzięto z francuskiego Panharda Dyny Z. Motor napędzał koła przednie. Nie był to więc rasowy samochód sportowy, ale jego nowoczesna jak na owe czasy konstrukcja i wygląd spowodowały, że jest uważany za najładniejszy samochód zaprojektowany i zbudowany od podstaw w Polsce. O Syrenie Sport mówiono w wielu krajach Europy. Pojawiła się nie tylko w prasie i telewizji polskiej. Mówiono o niej w prestiżowym roczniku szwajcarskim L’Annee Automobile 1960-1961 i we włoskim dzienniku Il Giorno, który nazwał ją najpiękniejszym autem zza żelaznej kurtyny. Wspomnienie o niej dotarło nawet do Kanady i to całkiem niedawno. W 2010 roku, w magazynie Rods & Classics napisano o niej: „(…) polska Corvette była zbyt szybka jak na swoje czasy”.

SS_SM

Fotograficzno-motoryzacyjny unikat: syrena sport w towarzystwie starszej siostry w wersji mikrobus.

Literatura poświęcona polskiej motoryzacji, wydana w poprzednim ustroju sucho podaje, że żerańska FSO nie przewidywała seryjnej produkcji, a chodziło jedynie o doświadczenia z lekkimi kompozytami, z których powstało nadwozie. Dziś internet informuje bardziej przystępnie: I sekretarz PZPR Władysław Gomułka wpadł podobno w szał, gdy zobaczył ów pojazd na pochodzie pierwszomajowym w 1960 roku. Osobiście miał zadzwonić do FSO (inne źródła wskazują na premiera Józefa Cyrankiewicza) z nakazem zaniechania dalszych prac nad projektem. Wóz ten był nie tylko uosobieniem niemal UFO, o którego posiadaniu nikt wtedy nie śmiał pomarzyć. Był także zbyt niepoprawny politycznie. W ciągle odradzającym się po wojnie kraju był niewygodny jako przedmiot kojarzący się ze „zgniłym Zachodem”. Samochód z przebiegiem ok. dwudziestu dziewięciu tysięcy kilometrów, które przejechał na torze doświadczalnym Fabryki Samochodów Osobowych, odstawiono na kołki. Kilkanaście lat później, w ramach odzyskiwania miejsca w magazynach, syrenę sport wraz z innymi prototypami zniszczono. Według relacji, pracownicy Ośrodka Badawczo-Rozwojowego FSO, gdzie ukryty był wóz, próbowali go ocalić. Niestety, nad procesem zniszczenia czuwała specjalna komisja. Rzekomo ocalały włoskie kołpaki, które miały trafić do sklepu z używanymi częściami. Po raz ostatni widziano je ponoć pod koniec lat ’70 na giełdzie samochodowej.

Po ponad trzydziestu latach od tego mało chlubnego czynu, niczym pulsująca lampka w oku zdemolowanego Terminatora, pojawiają się oznaki życia syrenki sport. W ciągu ostatnich lat powstaje lub powstało aż pięć niezależnych replik. Tworzą zarówno entuzjaści-amatorzy jak i duże firmy. Jednym z projektów jest koncepcja realizowana przez szczecińską Fundację im. inż. Cezarego Nawrota. Odbywa się ona na podstawie odnalezionego fragmentu oryginalnego projektu. Konstruktorzy sympatycznego wozidełka mają już stworzoną w oparciu o stare fotografie bryłę nadwozia w skali 1:1, a o postępie prac informują na Facebooku: www.facebook.com/Syrena.Sport.Rekonstrukcja. Nad całością patronat objęły: Muzeum Techniki i Muzeum Motoryzacji w Warszawie oraz Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie. Podobnie drugi zespół, www.fsosyrenasport.pl, jednak tutaj stawia się głównie na jak najwierniejsze odwzorowanie karoserii. Po wpisaniu adresu w przeglądarkę, program przenosi nas również na profil facebookowy.

SS_Pela

O wiele bardziej zaawansowany jest projekt p. Piotra Peli. Na samodzielnie wykonanej ramie osadził on podzespoły i silnik z fiata cinquecento, a całość zwieńczyła zbudowana z laminatu karoseria. Postęp prac można śledzić na stronie http://www.otostrona.pl/piotrc/ (dział „Syrena Sport”). Ostatni wpis dodano 20 stycznia i trzeba przyznać, że całość zapowiada się obiecująco.

SS_Mazur

Już gotowym samochodem może się natomiast pochwalić p. Mirosław Mazur z Dominowa pod Lublinem. Jego „czerwona strzała” powstała na podzespołach z syreny 105L, czyli z dźwignią zmiany biegów umieszczoną w podłodze. Dlatego możliwe było wzięcie od „dawczyni” m.in. skrzyni biegów. Silnik pochodzi z francuskiego Panharda PL17, niejako potomka modelu Dyna Z. Pan Mirosław pokazał swoje dzieło światu 1 maja 2012 roku, czyli w pięćdziesiątą drugą rocznicę premiery oryginalnego modelu. Dodać należy, że jego syrenka jest zarejestrowana i dopuszczona do ruchu.

SS-Zoladkowa_Kuzaj

Najwierniej wizualnie odtworzonym, gotowym modelem jest projekt producenta… Wódki Żołądkowej Gorzkiej. Okazuje się, że dla speców od marketingu nie ma rzeczy niemożliwych. Potrafili oni efektownie (i zapewne efektywnie) połączyć promocję produkowanego przez siebie alkoholu z motoryzacją. Stworzony przez producenta wódki model jest wierną kopią, ale tylko z zewnątrz. Może poza kolorem, który na potrzeby promowanego produktu jest pomarańczowy. Silnik ani rozwiązanie przeniesienia napędu nie ma natomiast nic wspólnego z oryginałem. Motor pochodzi z angielskiego triumpha spitfire, wyposażony w cztery cylindry ułożone rzędowo osiąga moc dwukrotnie większą od oryginału i napędza koła tylne. Jak na potężnego producenta przystało, promocja samochodu była spektakularna. Odbyła się na towarzysko rozgrywanym Rajdzie Barbórka, w grudniu 2012 roku. Pięćdziesiąta, jubileuszowa edycja rajdu odbyła się jak zawsze w Warszawie, a jej kulminacyjnym momentem był tradycyjnie ostatni odcinek specjalny na ul. Karowej. Na tym właśnie odcinku pomarańczową syrenkę poprowadził czterokrotny mistrz Polski Leszek Kuzaj. Warto też dodać, że obecnie samochód ten jest na objazdowej wycieczce po całej Polsce, gdzie można go podziwiać w poszczególnych miastach i w określonych terminach.

SS2

Seryjna syrena, czyli ta znana nam z polskich ulic, od początku traktowana była jako pojazd tymczasowy. Czyż więc nie ironią losu jest, że to właśnie ona przetrwała z kilku znakomitych „syrenowych” rozwiązań jakie proponowała nam FSO? Niedawno świat fanów polskiej motoryzacji zelektryzowała wiadomość o odnalezieniu prototypu Syreny 607, czyli bodaj pierwszego polskiego hatchbacka. Wóz, a raczej to, co z niego zostało jest w opłakanym stanie, ale troskliwie zajęła się nim grupa ludzi, pragnących przywrócić go do życia. Pozostaje tylko cieszyć się, że dane nam jest na własne oczy zobaczyć nieznane pomysły znanej FSO dzięki takim entuzjastom jak opisani powyżej. A także takim, jakimi byli ludzie z zespołu Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie, który stworzył cząstkę naszej narodowej dumy – Syrenę Sport.

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: Zbyszko Siemaszko, vintage-life.net, wikipedia.pl, otostrona.pl/piotrc/, klasyczny.com

Z Janem Bo przez życie

b2

Tytuł wyszedł mi nieco patetyczno-przaśno-pretensjonalny, ale nie sposób tak nie pomyśleć patrząc na solowy dorobek lidera Lady Pank. Urodzony pięćdziesiąt osiem lat temu we Wrocławiu jako Jan Józef Borysewicz, kojarzony jest powszechnie z jednym z czołowych polskich zespołów rockowych. Jednak jego dokonania solowe, czyli te najbardziej od serca znane są o wiele węższemu gronu. Mimo że jego solowa kariera trwa już blisko ćwierć wieku.

Muzyką Borysewicz zajął się dość wcześnie. Idąc w ślady ojca (perkusisty jazzowego), młody Jasio uczęszczał do szkoły muzycznej w klasie perkusji. Szybko jednak zamienił „gary” na „wiosło”. Przez niemal całą dekadę lat 70 grywał w projektach znanych jedynie dociekliwym melomanom: np. w ówczesnej NRD występował z polsko-niemieckim duetem Katja&Roman, a później w Apokalipsie Ireneusza Dudka. W 1978 roku, w wieku dwudziestu trzech lat przyjął propozycję, która padła jeszcze podczas jego pobytu w Niemczech, a pochodziła od Budki Suflera. Wtedy właśnie ujawnił talent kompozytorski. Stworzył m.in. znakomite Nie wierz nigdy kobiecie i nieco gorsze Bez satysfakcji. Zespół uznał jednak, że te utwory nie pasują do muzycznego stylu Budki i nie trafiły na żadną płytę. Okazało się to zalążkiem konfliktu, w efekcie którego Borysewicz opuścił „suflerów”.

Budka Suflera1

Na początku lat osiemdziesiątych w karierze gitarzysty rozpoczął się przełomowy okres pod tytułem… Żużel. Nic Wam ta nazwa nie mówi? Bo i jej żywotność była krótka. Jesienią 1981 roku projekt Żużel złożony z Borysewicza i muzyków sesyjnych nagrał Małą Lady Punk. Po dużym sukcesie tej piosenki formacja zmieniła nazwę. Przyjęła ją od tytułu utworu, przekornie zmieniając pisownię. Tak powstał oficjalnie Lady Pank, a jego oszałamiająca popularność poparta była iście amerykańską strategią marketingową. Za koniec ery wznoszącej przyjęto incydent obyczajowy z udziałem Borysewicza podczas koncertu z okazji Dnia Dziecka w 1986 roku, we Wrocławiu.

Półroczny zakaz koncertowania, jaki narzucono na zespół, a także ostentacyjna cisza w mediach stworzyły atmosferę, w której Borysewicz poczynił pierwsze solowe kroki. Pod wpływem pielgrzymki do Częstochowy pojawił się pomysł na pierwszy solowy krążek. Nagrań dokonano w 1988 roku, a na początku roku 1989 światło dzienne ujrzała Królowa ciszy.

KrolowaCiszy

Płyta zawiera dziesięć utworów-pastorałek. Są one utrzymane w typowej dla drugiej połowy lat osiemdziesiątych melodyjnej atmosferze syntezatorów. Słowa napisali: Jacek Skubikowski i Jacek Cygan. Uzewnętrzniając duchowe przeżycia z pielgrzymki, Borysewicz odkrył swoją drugą twarz, całkowicie przeciwną do tej, do której przyzwyczaił publiczność. Z płyty sączą się dźwięki wprawiające słuchacza w łagodny nastrój. Gdzieniegdzie klawisze sprawiają, że można się pobujać; dominuje refleksja i koloryt bożonarodzeniowej zadumy. Krótko po wnowieniu działalności Lady Pank nagrał świąteczne: Gwiazdkowe dzieci i Gwiazdę na wietrze, które wydano jako maxisingiel zespołu. A gdy Królowa ciszy została wydana na płycie kompaktowej w 1991 roku, dołączono je do reszty repertuaru, do którego zresztą znakomicie pasują. Ciekawostką dla fanów gitarzysty może być fakt, że wszystkie ścieżki, z których składa się Królowa ciszy – wokal, gitary, bas, perkusję i syntezatory – Borysewicz nagrał całkowicie samodzielnie. Płyta doczekała się kolejnych wydań: w 1991 r. jako wspomniane CD, reedytowane w 2008 r., a także w 1998 r. pod tytułem Pastorałki.

Kolejna pauza w działalności Lady Pank przypadła na lata 1991-1994. W tym czasie (1992) ukazało się drugie „solo” Borysewicza – Wojna w mieście.

WojnawMiescie

Tym razem „Bo” wykazał się nie tylko jako kompozytor, ale także autor większości tekstów. Tylko do trzech utworów słowa napisał Wojciech Waglewski z Voo Voo. Była to płyta już nie tylko odmienna od stylistyki LP, ale także totalnie różniąca się od Królowej ciszy. Na krążku słychać wyraźnie fascynacje muzyka „korzeniami wszystkiego”, czyli bluesem. Drugą inspiracją z pewnością był kolejny pobyt Borysewicza w Stanach Zjednoczonych. Wskazują na to niektóre tytuły utworów: Texas Road, Chicago, Jaś Wędrowniczek (przewrotna nazwa whisky „Johnny Walker”) oraz ich klimat. Wystarczy zamknąć oczy i muzyka z głośników sama narysuje w naszej głowie obraz niekończącej się amerykańskiej autostrady, będącej synonimem wolności dla tak wielu artystów, czy wnętrz zadymionych chicagowskich klubów bluesowych. Podane w surowej, gitarowej ramce, bluesowe akordy brzmią niesłychanie energicznie i świeżo. Jest to także zasługą zespołu. Od tej pory bowiem Jan Bo stanowi trio: Jan Borysewicz (gitara, wokal), jeden z czołowych polskich basistów Wojciech Pilichowski (znakomite solo w Sto rzek) i znany choćby z Breakoutu Wojciech Morawski (perkusja). Gościnnie na gitarze Dobro zagrał Jacek Wąsowski. Trzeba przyznać, że minimalizm w muzyce czasami jest wielkim atutem. Sekcja rytmiczna i gitara w tym przypadku zupełnie wystarczą. Sama płyta wydana jest w estetyce adekwatnej do okresu młodego, polskiego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych. Książeczka-wkładka z tekstami piosenek jest uboga i przypomina bardziej kserokopię, ale to moim zdaniem dodaje płycie uroku i jest świadectwem czasów, w jakich się ukazała.

Kontynuacją tej stylistyki muzycznej jest trzeci solowy album Borysewicza: Moja wolność.

MojaWolnosc

Wydany w 1995 roku zawiera jedynie dziesięć utworów, w tym dwa instrumentalne (10/2 na longplayu Królowa ciszy, 12/2 na jej kompaktowym wydaniu i 17/6 na Wojnie w mieście). Są one za to dość długie, bo tylko dwa z nich trwają poniżej czterech minut. Mimo że na Mojej wolności nadal słychać fascynację Borysewicza Ameryką i bluesem, to jednak płyta brzmi zdecydowanie ostrzej, przeważnie hardrockowo. Jan Bo gra tu w prawie niezmienionym składzie. Jedynie Morawskiego zmienił na perkusji Kuba Jabłoński, od 1994 roku etatowy bębniarz Lady Pank. Piosenki tym razem są w pełni autorskie. Borysewicz nigdy nie stronił od ballad i znalazły się one nawet tu, w tak ostrym klimacie. M.in. znakomity do zagrania na „pudle” przy ognisku Bezlitosny i romantyczny Smutek duszy. Rzetelne gitarowe dzieło doczekało się reedycji w 2008 roku. W tym samym roku powtórnie wydane zostały także dwie poprzednie osobiste płyty gitarzysty.

Aż piętnaście lat Jan Borysewicz kazał czekać fanom na następny solowy krążek.

Myia

Miya ukazała się na początku 2010 roku. Z jedenastu utworów stworzonych w całości przez Borysewicza (oprócz Masz się bać, do którego słowa napisała Małgorzata Szpitun) trzy są instrumentalne. Jan Bo pojawia się znów w dobrym, sprawdzonym składzie: Borysewicz, Pilichowski, Jabłoński. Na tę płytę, podobnie jak na Wojnę w mieście, gospodarz zaprosił gości. We wspomnianym Masz się bać zaśpiewał Piotr Cugowski, a w Pajacyku – wokalistka The Boogie Town, Ula Rembalska. Płyta brzmi podobnie do Mojej wolności, aczkolwiek wyraźnie słychać, że te utwory gra już nie tylko okrzepły, ale i doświadczony tysiącami koncertów, współpracą z dziesiątkami artystów i ponad trzydziestoma latami grania gitarzysta. Krótko mówiąc: jest ząb (bynajmniej nie czasu), nie ma szału. Jednak i tu potrafił zaskoczyć. Po zadziornych, ale wyważonych utworach i niemal balladowym Miłości żarze, kończącym część wokalną płyty, rozbrzmiewa nagle ciężki, ocierający się wręcz o metal Dla Kuby i Pilicha. I to właściwie mogłoby być świetne zakończenie płyty, bo ostatni utwór, Spacer z lwami, zawierający elementy elektroniki w ogóle nie pasuje do całości.

Jan+Bo

A skoro już mowa o gorszych stronach płyty, to wszystkie, począwszy od Królowej ciszy mają jeden wspólny, słaby punkt: wokal Borysewicza. Niestety jego śpiew pozostawia sporo do życzenia. Słychać to także w niektórych szlagierach Lady Pank, gdzie śpiewa gitarzysta. Jednak jego solowe projekty mają taki charakter, że śpiew jest do nich tylko dodatkiem. W tych utworach liczy się przede wszystkim narysowanie obrazu muzyką. I to muzyką, która ma mało wspólnego z łagodnością. Porwanie gitarowymi riffami, masaż płuc basem i zbombardowanie perkusją, ku uciesze słuchacza.

Lady Pank słucha trzecie pokolenie. Jana Bo – drugie. Choć przez ponad dwadzieścia lat wydał tylko cztery płyty, to do tej pory ma wierne grono fanów. Jeden z czołowych polskich gitarzystów. Muzyk totalny, który odpoczywa w pracy. Warto zapoznać się z jego solową twórczością, bo po tym nikt już nie będzie takim samym człowiekiem. Polecam!

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

Myśliwiecka Andrusa, czyli Starsi Panowie A.D. 2012

ARTUR_ANDRUS

Artura Andrusa nie ośmieliłbym się nazwać starszym panem, choć on sam na swój temat ma ogromne poczucie humoru. W innych kwestiach zresztą też. Widać to bardzo dobrze w jego twórczości. Jest nie tylko uznanym dziennikarzem radiowym i telewizyjnym, ale także: poetą, felietonistą, autorem tekstów piosenek, satyrykiem, piosenkarzem i konferansjerem. Uhonorowany tytułem Mistrza Mowy Polskiej 2010. W 2012 roku ukazała się jego druga solowa płyta, Myśliwiecka. Krążek zajął pierwsze miejsce listy OLiS 2012, co oznacza, że był najchętniej kupowaną w Polsce płytą ubiegłego roku.

a1

Artur Andrus posiada rzadko już dziś spotykaną umiejętność sprawnego, a jednocześnie efektownego posługiwania się językiem polskim. Nieraz przybiera ona postać znakomitej poezji, trafnych felietonów, a czasami tekstów piosenek. One właśnie dominują na Myśliwieckiej. Większość z nich powstała na przestrzeni kilku lat, na potrzeby kabaretu i programów telewizyjnych. Każdy utwór urzeka zgrabną polszczyzną. Część z nich znana jest już publiczności kabaretowej: Ballada o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie, Cieszyńska, czy wybrana na singiel Piłem w Spale, spałem w Pile. Autor miejscami pozwala sobie na błędy gramatyczne i pozorny brak schludności językowej, co jednak jest środkiem, a nie przypadkiem: Koniu nisko zwisa ogon / inne sprawy ma na głowie / temu koniu wszyscy mogą / skoczyć na pokrowiec. To fragment Ballady o wyważonym koniu księcia Józefa (z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie). Autora zaintrygowało, co mógłby myśleć taki koń, patrząc z cokołu na tłum przepełniony agresją i nienawiścią. Ukazująca wrażliwość autora i nieprzeciętny zmysł obserwacji piosenka powstała bowiem jako komentarz do wydarzeń, które miały miejsce latem 2010 roku przed Pałacem Prezydenckim.

a2

Znakomite, ocierające się o poezję teksty są wspólnym mianownikiem, zapewniającym spójność płyty. Dzięki temu możemy pozachwycać się różnorodnością ich wykonania. Na płycie znajduje się czternaście  utworów. Ballada o Baronie… i Czarna Helena po roku śpiewane są przez Andrusa z niemal już niespotykanym warszawskim akcentem, rodem z zakazanych zaułków Pragi. Życie jest dziwne i Piosenka o podrywie na misia to zgrabne walczyki. Do tanga porywają: singlowe Piłem w Spale… i Manifest niełatwej rezygnacji. Duś, duś gołąbki stanowi natomiast ciekawe połączenie swingu i… folkowego refrenu w wykonaniu zespołu „Zakukała kukułeczka” z Gałek Rusinowskich w woj. mazowieckim. Dam ci ptaszka, czyli utwór o zakładaniu chórów wykonuje  a cappella Chór Męski im. Franka Szwajcarskiego, w składzie: Piotr Bukartyk, Wojciech Stec, Artur Andrus i Grupa MoCarta. Na płycie znalazł się również wiersz (O tym, że każdy prawdziwy mężczyzna). Dla tych, którzy z nostalgią wspominają wczasy zakładowe, podróżą sentymentalną będzie Królowa nadbałtyckich raf, utrzymana w chałturnym klimacie wieczorków zapoznawczych i dansingów. Płytę zamyka jedna z największych niespodzianek – punkowe (!) Glanki i pacyfki.

a4

Atmosfera płyty nieodparcie przypomina klimat piosenek Kabaretu Starszych Panów. Andrusa z Jeremim Przyborą i Jerzym Wasowskim łączy niebywała umiejętność doboru słów i układania ich w intrygujący utwór. Jednocześnie jego piosenki nie pachną strychem. Są świeże, także za sprawą muzyki autorstwa m.in. Włodzimierza Korcza, Łukasza Borowieckiego i Wojciecha Steca. Słowa traktują o sprawach jak najbardziej bieżących. Mało tego, mimo pozornej sztywności jaką, wydawałoby się, charakteryzuje się schludność językowa, w tekstach wyraźnie słychać luz.

a

Autor bawi się słowami, unikając moralizatorstwa. W 99% środkiem, za pomocą którego stara się dotrzeć do słuchacza jest humor. Wyjątek stanowią refleksyjne: Petersburg i Cieszyńska w tłumaczeniu Andrusa, a których autorem jest czeski pieśniarz Jaromir Nohavica. A czołowe miejsce na liście OLiS 2012 stanowi spory zastrzyk optymizmu. Pozwala wierzyć, że dobra polska muzyka ma jednak większe niż zadymiony klubik grono słuchaczy i że dostrzegają oni różnicę między kupowaniem oryginalnych płyt, a zadowalaniem się plikami mp3. To nieprawda, że piosenki Kabaretu Starszych Panów są niepowtarzalne. Są arcydziełem, ale mają godnego następcę. Polecam!

 

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

XXI koncert największej orkiestry na świecie

21794_437476289644630_1412864531_n

XXI koncert największej orkiestry na świecie! Tysiąc siedemset sztabów, ponad sto dwadzieścia tysięcy wolontariuszy. Kilkadziesiąt sztabów zagranicznych, w tym Islandia i polski kontyngent wojskowy w Afganistanie. W Kanadzie gra niezmordowana Missisauga i Saskatoon. U „Bublla” w Nowym Jorku, po Manhattanie krążyć będzie przyozdobiona orkiestrowymi serduszkami legendarna warszawa z 1971 roku. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, nastrojona znów daje popisowy koncert! Właśnie dzisiaj i to już po raz dwudziesty pierwszy. Na jej temat pisałem kilka razy w ciągu ostatnich lat. Jednak z biegiem czasu staje się to coraz większym wyzwaniem. Po prostu do pisania jest coraz więcej. Machina napędzająca WOŚP nie jest może perpetuum mobile, ale za to już od dwudziestu lat niestrudzenie pędzi do przodu. Coroczne zimowe finały w Polsce i poza jej granicami (często bardzo daleko), przeszły już dawno do karnawałowej tradycji w Polsce. Mimo okrągłej rocznicy, ludzie tworzący tę ideę, z Jurkiem Owsiakiem na czele ciągle zaskakują nowymi pomysłami. Ot, choćby ostatnio, gdy okazało się, że po raz pierwszy w historii zimowych finałów będą zbierać pieniądze nie tylko na rzecz dzieci. Jak podają media, najstarszą wolontariuszką jest pani Irena Wojdak-Mystkowska, urodzona w 1939 roku. Razem z innymi studentami Uniwersytetu Trzeciego Wieku i emerytowanymi ratownikami górskimi kwestować będzie w schronisku PTTK „Trzy Korony” w Pieninach. Chcą szczególnie wesprzeć seniorów. Tematem XXI finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest bowiem ratowanie życia dzieci i godna opieka medyczna seniorów.

badaniesluchu wosp2

Zastanawialiście się jak to wszystko się zaczęło? Był 1992 rok. W radiowej „Trójce” nadawano cyklicznie audycję muzyczną Brum, a w telewizyjnej „Dwójce” – program Róbta co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki. Był to program również muzyczny, prezentujący głównie polską scenę alternatywną. Jednak o wiele bardziej zapadł widzom w pamięć ze względu na swą formułę. Za ustawionym w otoczeniu trzech gipsowych ścianek biurkiem siedział nikomu wówczas nieznany dziennikarz muzyczny Jerzy Owsiak i z prędkością „cekaemu” wypowiadał słowa do zabytkowego mikrofonu. Asystowała mu, stylizowana na blond-sekretarkę Agata Młynarska, która wpuszczała gości. Choć przeważnie wpuszczali się sami. Wymyślony wspólnie z Walterem Chełstowskim program cieszył się rosnącą popularnością, głównie ze względu na charyzmę Owsiaka, ale też dzięki swej zwariowanej atmosferze. Prowadzącemu ciągle bowiem ktoś przeszkadzał. Orkiestra wojskowa maszerująca przez gabinet, stado fok, czy też tramwaj, którego przystanek wypadał centralnie przed biurkiem. W odcinku wielkanocnym prowadzący wystąpił z ogoloną głową, ozdobioną stosownymi, pisankowymi wzorami. Pewnego razu widzowie obejrzeli program z czarnym paskiem zasłaniającym dół  ekranu. Była to zapowiedź „kary” za niepłacenie abonamentu – co tydzień pasek miał się poszerzać. Nabrali się nawet rodzice Owsiaka. Do udziału w innej edycji namówił obdarzonego wielkim poczuciem humoru Stanisława Mikulskiego. Aktor, ubrany w odpowiedni mundur, wypowiedział słowa: „Kapitan Kloss nie pije, nie pali i nie ma robali”. Program nie żył jednak samymi „jajami” i muzyką. Zdecydowany komentarz znalazła w Róbta… m.in. fala rasizmu ogarniająca wówczas Polskę. W programie poświęconym tej tematyce zobaczyliśmy kilku czarnoskórych mężczyzn, ubranych identycznie jak prowadzący: w żółte koszule i czerwone spodnie. Sam gospodarz oczywiście też był czarny. Ostatni odcinek miał miejsce w 1994 roku na poligonie wojskowym, gdzie kukły przedstawiające dwoje prowadzących zostały wysadzone w powietrze. Kto ma dziś jeszcze takie poczucie humoru?

33187_03105a4_1024x768 36875_bccb002_1024x768

Pewnego razu Owsiak wspomniał w Brumie o Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, które szukało pieniędzy na nowe płucoserce. W odpowiedzi nadeszło sporo listów, w tym jeden z banknotem z wizerunkiem Chopina. To był swoisty embrion idei WOŚP. Ruszyła oficjalna zbiórka. Odbyło się kilka koncertów rockowych w paru miastach Polski. Nagrano teledysk z piosenką Karnawał, autorstwa Wojciecha Waglewskiego z Voo Voo, która po dziś dzień jest hymnem całej akcji (znana także pod tytułem Pozytywne myślenie). Teledysk pokazywano w każdym odcinku Róbta…, co najbardziej przyczyniło się do spopularyzowania tej idei. Pomysł cieszył się duzym powodzeniem. Zdecydowano, że finał całej zbiórki odbędzie się latem 1992 roku podczas festiwalu w Jarocinie. Wynik akcji (dwieście milionów starych złotych) podsunął organizatorom pomysł, aby taki „finał” zrobić jeszcze raz. Tym razem z telewizją, koncertami, happeningami i rock and rollem w całej Polsce. W TVP przyjęto pomysł sceptycznie i na odczepnego zaproponowano Owsiakowi termin, kiedy w telewizji dzieje się najmniej, czyli zimą, w styczniu. Pierwszy oficjalny finał odbył się 3 stycznia 1993 roku, a jego publiczne rozliczenie miało miejsce właśnie w Róbta co chceta, czyli rockandrollowej jeździe bez trzymanki. Tematem były choroby serca najmłodszych, a ostateczny wynik zamknął się w sumie 319 114 444 200 starych złotych. Od tego czasu jest to jeden z momentów, kiedy w Telewizji Polskiej dzieje się najwięcej.

Jurek Owsiak nie lubi dyskutować o rekordach. Ale nie sposób o tym nie wspomnieć, patrząc na kwoty zbierane co roku przez fundację. W dwudziestoletniej historii WOŚP tylko cztery razy zdarzyło się, że zebrano mniej niż w roku poprzednim. Grano dla dzieci z przeróżnymi dolegliwościami: od ofiar wypadków, przez choroby serca i nerek, po onkologię dziecięcą. Każdej zbiórce towarzyszy charakterystyczne, czerwone serduszko. Od początku działalności fundacji noszono się z zamiarem zorganizowania latem ogólnopolskiego koncertu z ciekawą muzyką, który byłby formą podziękowania wolontariuszom angażującym się w zimowe finały. Dlatego w 1995 roku wystartował Przystanek Woodstock – obecnie impreza nie tylko muzyczna, ale urozmaicona różnego rodzaju turniejami, konkursami, warsztatami i spotkaniami z ciekawymi ludźmi.

Do dnia dzisiejszego podczas samych zimowych finałów zebrano ponad sto pięćdziesiąt milionów dolarów amerykańskich. Do tego dochodzą pojedyncze akcje humanitarne. W 1997 roku Polskę nawiedziła „powódź tysiąclecia”. Fundacja WOŚP zorganizowała polowy punkt pomocy na terenie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, gdzie przynoszono i skąd wywożono pomoc dla potrzebujących. W 1999 roku zorganizowano koncert, z którego dochód przeznaczono na lekarstwa, witaminy i odżywki dla dzieci uchodźców z byłej Jugosławii. W roku 2005 WOŚP włączyła się w pomoc Sri Lance, dotkniętej kataklizmem tsunami. Katastrofa wydarzyła się pod koniec grudnia, tuż przed kolejnym finałem. Nie było czasu na dodatkową zbiórkę. Zdecydowano, że na ten cel przeznaczone zostaną pieniądze z aukcji na Allegro.pl, będących częścią zbiórki w ramach XIII finału. Za ponad 700 000 nowych złotych kupiono sprzęt do szpitali m.in. w Colombo, stolicy Sri Lanki. Warto wspomnieć, że w krajach dotkniętych nie tylko pięścią żywiołu, ale i konfliktami zbrojnymi, dobra o wartości rzędu milionów dolarów nie zawsze są bezpieczne. Fundacja WOŚP zawsze sama organizowała transport i montaż na miejscu, a czasami niestety i ochronę zakupionych przez siebie przedmiotów. W 2010 roku natomiast miał miejsce nietypowy, dodatkowy finał. Odbył się 4 lipca, a jego powodem były kolejne tragiczne powodzie w Polsce. Charakterystycznym znakiem tego finału, były wyjątkowo niebieskie, a nie czerwone serduszka. Jednym z przedmiotów, które przyniosły największy dochód była konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z autografami ówczesnych kandydatów na prezydentów: Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Złożyli oni swe podpisy pod hasłem zmontowanym z obydwu haseł wyborczych: „Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza”. Za sumę 111 112 złotych kupił ją Kulczyk Holding, a obecnie jest wystawiona w budynku Sejmu RP. Od początku wiadomo było, że dochód z letniej akcji „Stop powodziom” przeznaczony będzie na sprzęt dla Straży Pożarnej. Za zebrane ponad 2 500 000 zł kilkaset jednostek OSP, które pracowały przy powodzi wyposażono w pompy i generatory prądu. Szczegółowy wykaz sprzętu kupionego w ciągu tych dwudziestu lat przez fundację WOŚP znajduje się na stronie http://www.wosp.org.pl/final/o_finale/finaly_w_liczbach oraz w książce Róbta co chceta, czyli z sercem jak na dłoni – 20 lat grania.

Sprzęt to jednak tylko część działalności Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wraz z nadejściem nowego stulecia, narodziły się nowe pomysły. Fundacja jest pomysłodawcą i wykonawcą sześciu programów medycznych i jednego edukacyjnego. W 2001 roku wystartował Program Powszechnych Przesiewowych Badań Słuchu u Noworodków. Program polega na zastosowaniu precyzyjnego i prostego w użyciu aparatu do zbadania słuchu u noworodków do trzeciej doby życia. Dzięki staraniom fundacji do roku 2011 osiągnięto rekordowy wynik 3 373 674 przebadanych noworodków. U części z nich wykryto wrodzone wady słuchu i natychmiast skierowano do leczenia. Badania te już od dobrych kilku lat są obowiązkowe.

Niemal równocześnie zorganizowano od podstaw Program Leczenia i Zapobiegania Retinopatii Wcześniaków. U dzieci urodzonych przed terminem siatkówka oka (retina) nie jest do końca rozwinięta, co grozi powikłaniami prowadzącymi do choroby zwanej retinopatią wcześniaków. Ten program również odniósł ogromny sukces, czego dowodem jest fakt, iż 97% dzieci z rozpoznanymi powikłaniami udaje się uratować wzrok. W 2003 roku postanowiono zająć się innym nie do końca rozwiniętym narządem wcześniaka – płucami. A to w ramach Programu Bezinwazyjnego Wspomagania Oddechu u Noworodków – Infant Flow. Zamiast wprowadzania rur respiratorów do przewodów oddechowych maleńkich dzieci, stosuje się niewielkie urządzenie wartości dobrej klasy samochodu, które wspomaga i na wiele sposobów monitoruje oddech małego pacjenta. Infant Flow, podobnie jak inne programy, którym patronuje Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, jest z najwyższej półki, a fundacja jest przodującą w tej dziedzinie organizacją na świecie.

0_oymPqsFjYf

Najnowszym programem jest Narodowy Program Wczesnej Diagnostyki Onkologicznej Dzieci. Efekty powinny być widoczne w ciągu około dwóch lat. Póki co, Orkiestra zakupiła i wyposażyła szpitale w osiemdziesiąt ultrasonografów i sześć tomografów do diagnozowania nowotworów u najmłodszych.

WOŚP wytacza też spore działa przeciwko cukrzycy. Dużym przedsięwzięciem był też Ogólnopolski Program Leczenia Osobistymi Pompami Insulinowymi Dzieci z Cukrzycą. Zapoczątkowano go w 2001 roku. W związku z zarządzeniem Narodowego Funduszu Zdrowia o refundacji pomp insulinowych, program zamknięto w 2008 roku. W tym czasie kupiono niemal trzy tysiące osobistych pomp insulinowych dla dzieci w wieku do lat 10. Odłamem tego programu jest Program Leczenia Osobistymi Pompami Insulinowymi Kobiet Ciężarnych z Cukrzycą. Od 2005 roku kupiono niemal tysiąc pomp dla kobiet w ciąży, zmagających się z cukrzyca, czyniąc ich życie codzienne o wiele łatwiejszym. Sporym ułatwieniem dla diabetyków jest też akcja „Policz się z cukrzycą”. Polega ona na umawianiu się z producentami żywności, aby na swych produktach umieszczali informacje o wymiennikach węglowodanowych i białkowo-tłuszczowych, które zdrowemu człowiekowi mówią niewiele, ale znacznie pomagają chorym na cukrzycę. Spostrzegawczy członkowie Polonii montrealskiej zauważą w polskich sklepach np. mleko „Łaciate” z serduszkiem WOŚP i niezbędnymi informacjami.

ratujemyuczymyratowac

Programem edukacyjnym jest Ratujemy i Uczymy Ratować, zainaugurowany w 2006 roku. Realizowany jest we współpracy z American Heart Association. Przeszkoleni przez AHA instruktorzy Pokojowego Patrolu (stworzonej przez WOŚP organizacji ratowników-wolontariuszy) uczą pierwszej pomocy nauczycieli szkół podstawowych w całej Polsce. Wiedza ta następnie przekazywana jest najmłodszym. Do tej pory przeszkolono niemal 25 000 nauczycieli z prawie 12 000 szkół. Dzięki temu programem objętych zostało ponad półtora miliona dzieci.

WOŚP organizuje także Pomoc indywidualną, polegającą na ułatwianiu prywatnym osobom rehabilitacji ich dzieci. Jej wkładu w ratowanie zdrowia i życia dzieci, a od tego roku także i seniorów nie da się przecenić. Można ją natomiast wspomóc. Oprócz wrzucania pieniędzy do orkiestrowych puszek i uczestnictwa w koncertach oraz niezliczonych happeningach, największe emocje wzbudzają aukcje internetowe na Allegro. W tym roku, oprócz tysięcy przedmiotów codziennego użytku i pożytku, wylicytować można np.: pokazowy bolid Formuły 1 zespołu Renault, zamówiony, wykonany wg pomysłu i sprowadzony przez WOŚP z USA w 2011 roku motocykl typu chopper, czy… wąsy Lecha Wałęsy. Ale nie te, które planuje zgolić latem, tylko filmowy rekwizyt, który zdobił twarz Roberta Więckiewicza odtwarzającego postać przywódcy „Solidarności” w filmie Wałęsa Andrzeja Wajdy.

I pewne jest jedno. W ten dzień wszyscy czują się częścią wielkiej machiny, produkującej ogromną ilość dobra. Do końca świata i jeden dzień dłużej!

Przy pisaniu tekstu za materiał źródłowy służyła mi książka Jurka Owsiaka Róbta co chceta, czyli z sercem jak na dłoni – 20 lat grania, z której pochodzą niektóre zdjęcia.

 

Marcin Śmigielski

Fot.: wosp.org.pl, allegro.pl, internet

Luxtorpeda nie zwalnia !

lux5

   Luxtorpeda, niczym przedwojenny superpociąg relacji Lwów – Zakopane ciągle pędzi przed siebie! Początek istnienia w 2010 roku, niemal sto koncertów tylko w roku 2012, Fryderyk za pierwszą płytę „Luxtorpeda” i platyna za drugą – „Robaki”, do tego wiele innych nagród i wyrazów uznania słuchaczy. Jedną z nich był Złoty Bączek 2011 – nagroda publiczności Przystanku Woodstock za najlepszy koncert festiwalu, wiążąca się z zaproszeniem na ponowny występ za rok. Ponowny koncert Luxtorpedy w Kostrzynie n. Odrą zaowocował ponownym DVD. Tym samym jest to już trzecia płyta DVD w dorobku zespołu. Do tego dwie płyty studyjne – dwuipółletni bilans godny pozazdroszczenia. Dlatego z tym większą przyjemnością i niecierpliwością rozerwałem folię pieczętującą najnowsze wydanie „Luxów” i Złotego Melona, nie mogąc się doczekać wrażeń wizualno-akustycznych.

lux3

            A te zaczynają się już po włożeniu DVD do odtwarzacza i odczekaniu standardowych ostrzeżeń i reklam. Obdarowani rzetelnym riffem wybieramy opcję „Koncert”. „Ustawienia” przydają się tylko posiadaczom kin domowych, „Dodatki”, czyli fotosy i wywiad zostawiamy na deser po koncerecie. Maszyniści Luxtorpedy prawie wcale się nie zmienili od zeszłego roku, z wyjątkiem wokalisty Hansa, który – o, zgrozo! – zapuścił bujną brodę. Koncert tym razem ma miejsce po zmroku, w tzw. prime-timie, czyli po ludzku mówiąc, w czasie największego zainteresowania. Na występ składa się czternaście utworów, mniej więcej po połowie z pierwszej płyty Luxtorpeda i z Robaków. Rozpoczyna się godzinna, hardrockowo-metalowa uczta z rapowaną okrasą. Brzmią doskonale znane kawałki o ugruntowanej już pozycji wśród fanów, m.in.: Fanatycy, Raus, Pies Darwina, Dwa wilki. Przed Za wolność następuje tradycyjne zgaszenie świateł i wyciągnięcie ponad głowy wszystkiego co świeci. Okazuje się, że Przystanek Woodstock może wyglądać świetnie nie tylko za sprawą świateł i dźwięków od strony sceny. Także półmilionowe morze świecących telefonów, latarek, zapalniczek i innych gadżetów, użytych w tym momencie przez publiczność wywiera niezapomniane wrażenie. Bywalcy koncertów Luxtorpedy znają ten zwyczaj, tak samo jak fakt, że Litza jest bardzo wyczulony na wszelkiego rodzaju nieprawidłowości dziejące się podczas występu. Byłem świadkiem, gdy podczas koncertu we wrocławskiej Hali Stulecia objechał ochronę za wyrzucanie fotoreporterów spod sceny. Tak samo tutaj bez skrępowania przerwał Niezalogowanego, ale na szczęście tym razem był to fałszywy alarm – nikt nie zemdlał we właśnie kręconym pod sceną „młynie”.

lux1

Podczas tego wyjątkowego koncertu nie zabrakło gości. Anna Witczak z folkowej grupy Dikanda i Paweł Paczkowski „Deep” z 52 Dębiec (macierzysty zespół wokalisty Hansa) udzielają się w utworze Gdzie ty jesteś? Przed Hymnem natomiast pojawiają się na scenie niepełnosprawni rugbiści z grupy Balian, zrzeszającej młodych sportowców na wózkach. Kiedy duch i serce jest silniejsze niż ciało, to ból wśród nieszczęść uczynił cię skałą – ta piosenka powstała specjalnie dla nich.

lux4

Po Autystycznym kończy się „część właściwa” koncertu. W tych momentach zawsze wychodzi na scenę Jurek Owsiak i zapowiada dwa bisy. Tym razem zapowiedź ta jest wzbogacona o miłą uroczystość – wręczenie Złotego Bączka. W spisie utworów na pudełku zaintrygowała mnie natomiast ostatnia pozycja p.t. Niespodziewane zakończenie. Mimo zastosowania supernowoczesnych soczewek kontaktowych nie zauważyłem takiego utworu na obydwu płytach studyjnych. Po dwóch bisach ciekawość moja zostaje nagrodzona. Zakończenie koncertu jest totalnie improwizowane. Na Jurku Owsiaku, który próbuje zakończyć przedstawienie zostaje stanowczo zawieszona gitara Litzy. On sam wskakuje za perkusję, na scenie pojawia się Acidolka (przedstawicielka internetowego fanklubu „Luxforum”) z waltornią, a miejsca przy mikrofonie zajmują Kmieta i Drężmak, na codzień obsługujący bas i drugą gitarę. Wdzięcznym rykiem intonują Kowboi, znaną skądinąd piosenkę biesiadną. Cierpliwość Owsiaka zdaje się nie mieć granic, gdy następnie rozbrzmiewają Orkiestry dęte. „Tak kończą ludzie, którzy dostają Złotego Bączka!” – skwitował niespodziewane zakończenie naczelny dyrygent Wodostocku.

lux2

I to w zasadzie jest dobrą puentą tego tekstu. Nie da się tego opowiedzieć lepiej, to trzeba zobaczyć. Zestaw DVD + CD nabywamy w SiemaShop.pl za 36,49 zł, a już 9 stycznia wychodzi kolejne combo, tym razem z koncertem Arki Noego z 2011 roku. Polecam.

Autor:Marcin Śmigielski

Fot. WOŚP, Mateusz Stachowski

Elektryczne Gitary – dr Sienkiewicz się nie starzeje!

Elektryczne Gitary

Zespół Elektryczne Gitary jest równieśnikiem niepodległej Polski; w tym roku obchodził dwudziestotrzylecie założenia. Wydał czternaście płyt. Dowodzony jest przez najlepszego muzyka wśród lekarzy i z pewnością odwrotnie, doktora nauk medycznych, neurologa, gitarzystę i autora tekstów – Kubę Sienkiewicza. Podczas XX finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, 8 stycznia b.r. wystąpił na scenie pod Pałacem Kultury. Następstwem tego udanego koncertu było zaproszenie na 18 edycję Przystanku Woodstock.

eg6

Pomimo dość kapryśnej pogody, jaka towarzyszyła półmilionowej publiczności na Woodstocku A.D. 2012, koncert (jak i cały festiwal) wypadł znakomicie. Tuż przed występem formacji Kuby Sienkiewicza przestał padać ulewny deszcz. Przed sceną utworzyła się spora kałuża, jednak nie stanowiła żadnej przeszkody i już po kilku minutach koncertu pole wypełniło się woodstockowiczami. Ba, z czasem owa kałuża stała się dodatkową atrakcją dla rozbujanej publiczności. Przyznam, że nie śledziłem na bieżąco dokonań Elektrycznych Gitar przez te lata. Pierwsze hity z początku lat ’90 grane w hufcu czy przy ogniskach harcerskich, niezapomniana ścieżka dźwiękowa do Kilera, czy Kariery Nikosia Dyzmy – z tą muzyką ich kojarzę, podobnie jak tzw. „ogół”.

eg5

Dlatego dostawszy w swe dłonie zestaw DVD + CD Złotego Melona z zapisem tego koncertu, byłem zwyczajnie ciekaw jak wyglądają i jak brzmią dzisiaj, dwadzieścia lat po ogromnym sukcesie pierwszej płyty Wielka radość i piętnaście lat po Kilerze. Otóż wrażenie jest zaskakująco pozytywne. Czcigodna siwizna, zasłużone zmarszczki, lekko obniżony i chropowaty głos Sienkiewicza są w tym przypadku atutami. Każdy z „elektrycznych” dżentelmenów doskonale zna swą rolę na scenie i perfekcyjnie posługuje się swoim narzędziem pracy. Do tego niepowtarzalna atmosfera Przystanku sprawia, że wszyscy, po obydwu stronach odsłuchów bawią się wyśmienicie. Widoczna trema lidera (widok na półmilionowe morze ludzi zawsze robi swoje) szybko przekłada się na twórczą energię. Zaczynają Człowiekiem z liściem i od razu można poczuć się ponownie jak piętnastolatek, który przypadkiem słyszy ów szlagier w radio i wie, że go już nie zapomni. Wyszków tonie, Jestem z miasta, Co ty tutaj robisz – dla dzisiejszych trzydziestolatków to niemal rockowa lektura obowiązkowa z lat ’90.

eg4

eg3

W połowie koncertu rozbrzmiewa mój ulubiony (od tej pory) ich kawałek koncertowy – Milion euro. Utwór z 2009 roku. Ciężki rock z zabarwieniem bluesowym w najczystszym, kunsztownym wydaniu, z gitarowymi zadziorami, o jakie nie posądzałbym tego akurat zespołu. Chodzę i tańczę Kuba Sienkiewicz zapowiedział jako: „reggae z powiatu piaseczyńskiego”. Pozwala odprężyć się, wręcz „odmóżdżyć” i po prostu poskakać, lub pokręcić młynka z koleżanką, wrzucając ją nagle do błotnego bajora. Nie zabrakło też kultowego Kilera! W utworze Nie pij Piotrek wystąpiła Grupa Taneczno-Tamburynowa im. piosenki Keine Grenzen, czyli Leon Paduch i Aleksander Korecki, którzy perkusję i saksofon zamienili chwilowo na tamburyny. Niebywale klimatyczne Nic mnie nie rusza jest jednym z najnowszych kawałków EG, ale brzmi jak rockowy new wave z wczesnego Jarocina. Mój wielki plus dla „elektrycznych” za ten utworek, który od dzisiaj – obok Miliona euro – jest moim ulubionym. Ostatnim utworem jest legendarne Dzieci wybiegły, po którym nastąpiły bisy. Polska, a właściwie „elektrycznogitarowa” interpretacja Hey Joe Jimiego Hendrixa, zatytułowana Hej Józek (dokąd idziesz z tym taboretem?) serwuje publiczności nie tylko sporą dawkę pozytywnej energii, ale i humoru. Całości dopełnia rockandrollowe Wszystko Ch. Prawdziwy czad, jakim należy zakończyć każdy porządny koncert rockowy!

eg2

Dzięki Bogu i kilku pomysłowym ludziom koncert został zarejestrowany i wydany przez Złoty Melon. Leci już któryś raz z rzędu kiedy piszę te słowa. Raz bowiem nie wystarczy. Potwierdzi to każdy wielbiciel dobrej, rockowej muzyki. Nie wystarczy raz wysłuchać tych kilkunastu kawałków z ostatnich dwudziestu lat działalności Elektrycznych Gitar, tak samo jak nie wystarczy raz obejrzeć tę kolorową, rozbujaną, pełną pozytywu woodstockową publiczność. I à propos kolorów: Złoty Melon zawsze wydaje swe płyty w bardzo wesołych tonacjach, ale tym razem projektanci okładek przeszli samych siebie. Zarówno zewnętrzne okładki, jak i wnętrze opakowania w żadnym calu nie przypomina szarej deszczowo-śnieżno-mroźnej pogody, w której to aurze ta płyta ujrzała światło dzienne (30 listopada). Ciepło się robi na sercu już na sam widok. Tym bardziej, że w zestawie mamy również płytę CD, którą można włączyć alternatywnie do DVD, jeśli chcemy koncert obejrzeć w wyobraźni. Do nabycia w SiemaShop.pl za cenę równą lub niższą od zwykłej płyty CD – 34,99 zł. Polecam!

eg1

Jednocześnie dziękuję Czytelnikom, Współpracownikom i Szanownemu Naczelnemu Kroniki Montrealskiej za miłą współpracę w kończącym się roku, informując że to niestety nie koniec. W przyszłym postaram się robić mniej błędów. Do Siego!

Autor:Marcin Śmigielski

Fot. Andrzej Iwańczuk, elektrycznegitary.pl, Vspectrum, PAP

Luxtorpedą na Woodstock !

0

Wielbiciele dobrej muzyki alternatywnej będą zachwyceni (co najmniej tak jak ja) jednym z najnowszych woodstockowych produktów Złotego Melona: DVD z koncertem kapeli Luxtorpeda z 2011 roku. Jego wydanie jest trafieniem w samo „sedno tarczy”.

To swoisty ewenement, ponieważ Luxtorpeda powstała ledwie w 2010 roku, a już niecały rok później zagrała na największym plenerowym festiwalu w Europie, czyli na Przystanku Woodstock, i to na dużej scenie. Liderem Luxtorpedy jest Robert Friedrich „Litza”, od lat znany z takich projektów jak choćby Acid Drinkers i Arka Noego. Formacja jest bardzo młoda, ale już zyskała sobie grono wiernych fanów. Jest laureatem kilku nagród miesięczników: „Gitarzysta” i „Teraz rock” za rok 2011, a także najważniejszych nagród muzycznych w Polsce, Fryderyków, w kategorii: rockowy album roku. Nic dziwnego. Grają muzykę ostrą i porywającą, która oscyluje pomiędzy hardrockiem, metalem i punkiem. To wszystko doprawione jest szczyptą hip-hopu, głównie za sprawą wokalisty, Przemysława Frencela „Hansa”, który na co dzień rapuje w formacji 52 Dębiec.

To bardzo przyjemna i potrzebna alternatywa dla nieznośnego, wiercącego dziury w czaszce szumu, połączonego z wyciem, czym karmi nas większość stacji radiowych. Do tego muzyka Luxtorpedy jest po prostu mądra. Słowa, pisane przez Litzę i Hansa opierają się na przesłaniach bibilijnych. Teksty są jednak łatwo przyswajalne. Zmuszają do myślenia, ale nie nużą, nie irytują i dlatego Luxtorpeda zyskała spory szacunek wśród młodzieży. Jej teksty są przystępne nawet dla osób niezwiązanych z religią katolicką.

Koncert rozpoczyna się charakterystycznym riffem ze wstępu do Autystycznego, jednego ze sztandarowych numerów Luxtorpedy oraz widokiem biegnących ku scenie woodstockowiczów. Wcześniej jednak mamy do czynienia z – jak zwykle w przypadku Złotego Melona – kolorowym, pełnym życia i porywającej muzyki, przejrzystym „jadłospisem”. Tradycyjnie mamy do wyboru cztery opcje: start całości, ustawienia dźwięku dla posiadaczy kina domowego, wybór poszczególnych utworów i dodatki, w których w tym przypadku mieści się wywiad z muzykami i fotoprezentacja z koncertu. Zanim rozpoczną swój występ, zapowie ich kierownik zamieszania, Jurek Owsiak. Podkreśla fakt, że dżentelmeni z Luxtorpedy nie grają tu po znajomości, tylko jak wszystkie zespoły, zgłosili się, przysłali płytę do przesłuchania i wzięli udział w eliminacjach w Fabryce Zespołów. To jeszcze bardziej zjednuje im sympatię publiczności, przeważnie znajdującej się w pierwszym ćwierćwieczu życia, ponieważ dobrze świadczy o ich pokorze i braku oznak tzw. gwiazdorstwa.

Po tym krótkim wstępie – wreszcie grają. Zaczynają od razu z kopyta, zresztą „Luksi” nie mieli wtedy w swoim repertuarze innych, spokojniejszych utworów. Podczas siedemnastej edycji Woodstocku zagrali niemal wyłącznie kawałki ze swej debiutanckiej, świeżo wówczas wydanej płyty Luxtorpeda. Zaczęli utworem Jestem głupcem, by po nim przejść do mojego ulubionego Niezalogowanego. Numer ten zaczyna się zadziornym jak drzazga riffem i komendami z klawiatury komputera: enter, delete, error, escape, control. Znakomity pomysł na protest-song przeciw wszechogarniającemu kultowi konsumpcji i kupczenia czym się da. I dalej, naprzód, niczym prawdziwa przedwojenna „Luxtorpeda”. Nie zwalniają tempa przez niemal pięćdziesiąt minut.

Czy to krócej niż trwały inne koncerty uwiecznione przez Złotego Melona, czy to tylko mi się tak wydaje? Możliwe, że zaczarowany dźwiękami i przesłaniem zaserwowanym przez Luxtorpedę, zwyczajnie nie zauważyłem kiedy ten czas upłynął. Na scenę ponownie wkracza „dyrygent” Jerzy Owsiak, który – tak jak wszyscy – pozytywnie oszołomiony przyjętą przed chwilą porcją dźwięków, z miejsca zapowiada dwa bisy. Entuzjastyczna odpowiedź tłumu jest natychmiastowa. I tu kolejny ewenement: koncert Luxtorpedy otwierał drugi dzień XVII Przystanku Woodstock o godz. 15.00. Muzycy nieco sceptycznie patrzyli na ten pomysł, spodziewając się umiarkowego zainteresowania. Tymczasem po pięciu minutach, czyli mniej więcej po pierwszym kawałku Jestem głupcem, zebrany tłum sięgał już po horyzont! Na bis zagrali m.in. numer, który wtedy jeszcze znała wyłącznie publiczność koncertowa – Raus, a który znalazł się dopiero na drugim krążku, Robaki, wydanym w tym roku. Tymczasem po bisach, na scenie ponownie pojawia się Owsiak i intonuje „Sto lat”, momentalnie podchwycone przez publiczność. Należy im się! Koncert był nie tylko pełen kunsztu i energii, ale były też momenty wzruszające. Na przykład gdy na scenie pojawiła się mała, wierna fanka zespołu, która zapowiedziała Autystycznego (nagrodzona owacją publiki) oraz gdy Litza zadedykował W ciemności jednemu z czołowych polskich perkusistów, Piotrowi Żyżelewiczowi „Stopie, który zmarł niespełna trzy miesiące przed tym koncertem, a z którym znali się z innych projektów.

Pokazali tempo godne przedwojennego superpociągu, choć Litza twierdzi, że to nie od niego przyjęli swą nazwę. Rok od powstania – pierwsza płyta i koncert na ogromnym, przepozytywnym Przystanku Woodstock. I to samo w roku 2012! Druga płyta Robaki już odniosła spory sukces (dla zainteresowanych – do odsłuchania w całości na YouTube), a Złoty Melon zapowiada na pierwszą połowę grudnia kolejny luxtorpedowy zestaw DVD + CD, tym razem z Przystanku nr XVIII (2012 r.). Za swój występ w 2011 r. otrzymali bowiem nagrodę woodstockowej publiczności – Złotego Bączka – i jako laureaci tejże, dostali prawo ponownego zagrania za rok. Jeszcze jedno ważne dla nich trofeum w krótkim, dwuletnim dorobku.

Obydwa zestawy z XVII i XVIII edycji Woodstocku są do nabycia w Internecie (najnowszy w przedsprzedaży) w cenie niewiele ponad 35 zł. Jest to tradycyjna już przewaga Złotego Melona, który pokazuje, że można pięknie i przekolorowo wydać zestaw DVD + CD w cenie nierzadko niższej niż zwykłe CD.

„Ja też Cię bardzo kocham i wcale nie autystycznie!” ;)

Polecam.

Autor:Marcin Śmigielski