DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Reportaż

Jedyna Polska Księgarnia w Montrealu-Quo Vadis

1452110_554125411334295_376643197_n

Jedyna polska księgarnia w Montrealu znajduje się przy bulwarze Monk 6335. Właścicielką księgarni jest pani Joanna Kwasek. Księgarnia została otwarta ponad rok temu. Polonia montrealska może się zaopatrywać nie tylko w nowości wydawnicze z Polski dla dzieci i dorosłych lecz również w tym sklepie jest cały asortyment produktów rękodzielniczych, takie jak kapcie, obrusy a także kartki okolicznościowe i kolorowe czasopisma. Właścicielka księgarni oferuje również sprzedaż lub wypożyczanie filmów DVD. W okresie przedświątecznym można się zaopatrzyć w oryginalne kolorowe bombki z Polski. Redakcja Kroniki Montrealskiej złożyła wizytę w księgarni Quo Vadis przy okazji spotkania autorskiego z polską pisarką mieszkającą w Rawdon w pobliżu Montrealu Beatą Gołembiowską Nawrocką. Pisarka ma w swoim dorobku 2 książki; “Żółta sukienka” i  “W jednej walizce-Polska Arystokracja na Emigracji w Kanadzie”. Beata Gołembiowska jest w trakcie pisania trzeciej książki, która powinna być wydana w 2014 roku. Dwie wyżej wymienione pozycje znajdują się w sprzedaży w księgarni Quo Vadis.

_DSC0008 _DSC0010Od lewej: Beata Gołembiowska-Nawrocka, właścicielka Quo Vadis p. Joanna Kwasek,  klientki księgarni

_DSC0012 _DSC0015 _DSC0021 _DSC0028 _DSC0029 995519_530310140382489_572159947_n 1380143_530310200382483_412850646_n

Właścicielka Quo Vadis serdecznie zaprasza całą Polonię do odwiedzania jedynej polskiej księgarni w Montrealu.

Autor: Zbigniew Wasilewski

Foto: Zbigniew Wasilewski

KONSUL GENERALNY RP w Montrealu

943c6b8f-9cd8-4187-959b-67a4fb0aa4a0-JCR

Konsul Generalny RP Andrzej Szydło objął placówkę dyplomatyczną w Montrealu 13 listopada 2012 roku. W związku z rocznicą pobytu na montrealskiej placówce dyplomatycznej redakcja Kroniki Montrealskiej zwróciła się z prośbą o udzielenie wywiadu i podzielenie się swoimi refleksjami na temat Montrealu oraz Polonii montrealskiej.

Zbigniew Wasilewski: Panie Konsulu dziękuję serdecznie za przyjęcie zaproszenia do udzielenia tego wywiadu. Czy przed objęciem placówki dyplomatycznej w Montrealu rok temu był już pan na kontynencie północno-amerykańskim, jeżeli tak w to w jakich miastach. Czy to pan wybrał Montreal i jeżeli tak to z jakiej przyczyny ? Jakie jest wyobrażenie o Montrealu w obecnej  Polsce ,postrzegane przez przeciętnego Polaka ?

 Andrzej Szydło: Przed Montrealem Amerykę odwiedziłem dwukrotnie – za każdym razem były to Stany Zjednoczone. Pierwszy raz, podczas polskiego przewodnictwa w Radzie UE w 2011, przyjechałem do Waszyngtonu jako przedstawiciel polskiej prezydencji UE na unijno-amerykańskie spotkanie dotyczące zarządzania kryzysowego, które było wówczas moją specjalnością. Rok później odwiedziłem wybrzeże kalifornijskie – San Francisco, Los Angeles i San Diego, tym razem jako wysłannik Ministerstwa Spraw Zagranicznych na największe na świecie targi techniki satelitarnej – ESRI.

Montreal był jednym z miast, o którym myślałem, jako moim przyszłym miejscu pracy -  z przyczyn językowych, z powodu entuzjastycznych opinii wszystkich kolegów, którzy mieli okazję tu pracować, ale także dlatego, że bardziej ciągnęło mnie do pracy w samodzielnym konsulacie, a mniej do ambasady. Decyzja jednak zawsze należy do Ministra Spraw Zagranicznych i Dyrektora Generalnego Ministerstwa. I okazało się, że w moim przypadku była to decyzja błyskawiczna i zaskakująca mnie samego…

Myślę, że ogólna opinia o Montrealu opiera się na stereotypach – to dlatego, że straciło na rzecz Toronto swoją rolę pierwszego punktu, w jaki trafiają Polacy do Kanady przyjeżdżający, jak kiedyś. Czasami są to wręcz stereotypy przeciwstawne – słyszałem na przykład, że mówienie po angielsku nie jest tu – delikatnie mówiąc – w dobrym tonie, albo wręcz przeciwnie – że francuski nie jest w Quebecu zupełnie potrzebny, a wystarczy angielski. Ile w tym prawdy, dowiedziałem się w parę dni po przyjeździe, kiedy załatwiając jedną z urzędowych spraw, rozmowę zacząłem po francusku, moja rozmówczyni przeszła po chwili na angielski, a konwersację zakończyliśmy po włosku. Niewielu Polaków ma świadomość, jak dzięki obecności dwóch „starych” kultur wielokulturowość tego miasta się potęguje. Jeden stereotyp okazał się jednak niezawodnie prawdziwy – opowieści o ciężkiej montrealskiej zimie!

 

Z.W: Jakie wrażenie wywarł na Panu Montreal , jako Europejczyku, czy był Pan oczarowany zaraz po przyjeździe czy też rozczarowany ? Czy w tej chwili może Pan powiedzieć, że czuje pan miasto Monteal i zna pan lepiej problemy Montrealczyków  a w szczególności tutejszej Polonii ?

 

A.Sz: Oczywiście pierwszym wrażeniem była odmienność od Europy, mimo że Montreal i Quebec, to pewnie najbardziej europejskie spośród miast na tym kontynencie. Do tego dość pechowo przyjechaliśmy tutaj razem z rodziną w listopadzie, na początku zimy, kiedy Montreal nie jest najpiękniejszy i najprzyjaźniejszy z przyczyn klimatycznych. Dopiero wiosna pozwoliła nam naprawdę docenić panującą tu atmosferę. Na pewno daleko mi jeszcze do tego, aby poczuć się „prawdziwym Montrealczykiem” i oświadczyć, że znam to miasto na wylot. Ale mogę powiedzieć, że poczułem się już całkiem pewnie w roli gospodarza prezentującego je moim gościom z Polski, czy innych części Kanady.

Jeśli chodzi o problemy Montrealczyków, to poznać dały się same – w ciągu 12 miesięcy miałem okazję uścisnąć rękę trzem burmistrzom, a gdybym objął stanowisko tylko nieco wcześniej, miałbym okazję poznać czwartego.

Gdy zaś mowa o Polakach w Montrealu, to jest nas tu tak wielu, że nie starczyłoby i dwóch moich kadencji, żeby poznać wszystkich i dowiedzieć się, czym żyją. Jedno mogę powiedzieć na pewno. Mimo spędzonego tu całego roku i poznania setek osób, montrealscy Polacy ciągle potrafią mnie zaskakiwać – w przeważającej mierze bardzo pozytywnie.

1457602_550584608349586_590264688_nKonsulowa Katarzyna Kochan-Szydło,Konsul Generalny RP w Montrealu Andrzej Szydło podczas Święta Niepodległości 11 listopad 2013

 

Z.W: Po roku czasu od objęcia placówki konsularnej miał Pan sposobność poznać montrealską Polonię. Jej organizacje,szkoły,parafie, artystów,naukowców ,działaczy społecznych a także wielu innych przedstawicieli Polonii montrealskiej. Co Pan sądzi o naszej wspólnocie ?

 

A.Sz: Sprawdziło się wszystko to, co dobrego słyszałem o montrealskiej Polonii przed moim wyjazdem – że jest pełna ludzi ciekawych, aktywnych, ambitnych, że nie brak tu osób, z którymi warto współpracować. Przekonałem się o tym praktycznie od pierwszych dni pobytu tutaj. A co najważniejsze, spotkałem tu również grupę wspaniałych młodych ludzi, ze świetnymi pomysłami, dzięki którym można być pewnym, że dręczący wiele polskich środowisk na świecie problem kontynuacji pokoleniowej w Montrealu zostanie z powodzeniem zażegnany. Jestem absolutnie przekonany, że w Montrealu tkwi wielki potencjał.

 

Z.W: Czego Pan oczekuje od Polonii montrealskiej ? Czy uważa Pan, że Polonia montrealska jest wystarczająco dobrze zorganizowana aby zapewnić sobie Status Quo i czy według Pana jest jeszcze coś do zrobienia aby wzmocnić polskiego ducha oraz polską dumę narodową w prowincji Quebec ?

 

A.Sz: Chciałbym, abyśmy przez najbliższe lata wspólnie budowali dobrą opinię o Polsce i pokazywali Montrealczykom, Quebekom i Kanadyjczykom, że nasz kraj jest wyjątkowy i że warto go odróżniać na tle innych państw europejskich. Polacy w Montrealu mają potencjał do tego, aby Polonia i Polska były widoczne i znane w mieście tak samo dobrze, jak inne duże nacje, które składają się na jego wielokulturowe społeczeństwo. Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czy obecny stopień organizacji Polonii w naszym mieście jest gwarancją istnienia naszej wspólnoty w przyszłości. Jednego jednak jestem pewien – Polacy, jak nikt inny, mają dar mobilizacji i zgodnego wspólnego działania wtedy, gdy przychodzą trudne momenty. Dlatego dla mnie to oczywiste, że polski duch przetrwa tu jeszcze wiele dziesięcioleci, niezależnie od trudności, które może napotkać. To, co na pewno trzeba robić i co powtarzam za każdym razem wszystkim, to konieczność wspierania inicjatyw młodzieży – nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy nie jesteśmy do końca pewni, czy zmierzają we właściwym kierunku. Nowe pokolenie Polonii, to osoby w znakomitej większości wychowane już tu, świetnie radzące sobie w kanadyjskiej rzeczywistości, dla których polskość nie jest już rzeczą oczywistą, „bagażem” przywiezionym ze starego kraju, ale osobistym wyborem, powodem do dumy. Ich pomysły na celebrowanie polskości są dla mnie najlepszą wskazówką, co powinno się robić, aby polskość w Quebecu przetrwała i aby Polska zyskała pozycję, na która zasługuje.

 

Z.W: Panie Konsulu,dlaczego według Pana związki Polonii z Polską są ważne. Czy termin Obczyzna ukuty na przełomie XIX wieku podczas przymusowej emigracji Polaków i latach tęsknoty za odzyskaniem niepodległości ,podtrzymywany następnie w latach po II wojnie światowej podczas okupacji sowieckiej aż do upadku komunizmu w 1989 roku ma jeszcze dzisiaj rację bytu ?

 

A.Sz: W moim przekonaniu, więź Polonii z Polską jest w tej chwili ważna przede wszystkim dla naszego kraju. Większość emigrantów do Kanady, czy Stanów Zjednoczonym ułożyła sobie życie w „nowym świecie” i ich więź z Polską, sentyment do starego kraju jest raczej osobistym wyborem, a nie koniecznością. Tak, jak mówiłem od pierwszego dnia mojego pobytu tutaj, to właśnie Polacy, którzy czują się związani z ojczyzną swoją lub swoich przodków, są najlepszymi ambasadorami Polski, mówiąc o niej dobrze wśród swoich znajomych, przyjaciół, czy współpracowników, którzy o naszym kraju częstokroć nie wiedzą dokładnie nic. My, dyplomaci, podczas naszych krótkich kadencji jesteśmy w stanie wykonać zaledwie mały odsetek dobrej roboty, którą może zrobić dla Polski każdy mieszkający w Kanadzie rodak.

Czy Kanada, lub każdy inny kraj, w którym przyszło żyć Polakom z najróżniejszych przyczyn, jest jeszcze obczyzną? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć w skrytości ducha sam. Dla mnie nie ma sprzeczności w tym, aby czuć się jednocześnie Kanadyjczykiem, czy Quebekiem, a równocześnie Polakiem. Rozmawiałem przez ostatni rok z setkami Polaków i dla wielu spośród nich oba kraje są równie bliskie – Kanada nie jest obczyzną. Sądzę też, że dzięki technologii – internetowi, telewizji, tanim telefonom, znacznie łatwiej niż jeszcze kilkanaście lat temu podtrzymywać z Kanady kontakt z Polską, a z Polski z Kanadą. Problemu z tym nie mają szczególnie ludzie młodzi, dla których mobilność jest naturalna, jest stylem życia.

 

Z.W: Ma Pan porównanie Montrealu z placówką dyplomatyczną w Mediolanie. Czym się różni Polonia w kraju europejskim  od Polonii mieszkającej w północno-amerykańskiej metropolii.

 

A.Sz: Tych różnic jest wiele. Przede wszystkim po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej, w Europie zaczęła przeważać emigracja świeża, z ostatnich lat. Sądzę, że wielu spośród polskich montrealczyków, którzy przyjechali tu w ciągu ostatnich dziesięcioleci, potrafi sobie dobrze przypomnieć, czym żyje imigrant świeżej daty, a czym osoba już na dobre zadomowiona w nowym kraju. Ułożenie sobie życia, znalezienie pracy, osiągnięcie stabilizacji materialnej, przystosowanie do nowej rzeczywistości, to właśnie to, co zaprząta głowy większości Polaków w Europie.  Oprócz tego mamy tam oczywiście wspaniałą starszą Polonię, która w mojej opinii realizuje swoją misję podtrzymywania polskości za granicą z tak samo wielkim zapałem, jak polscy Kanadyjczycy. Mówiąc o tym, przypominam sobie na przykład Ognisko Polskie w Turynie, najstarszą organizację polonijną we Włoszech, założoną w 1947 przez żołnierzy Generała Andersa, która do dziś doskonale dba o poczucie patriotyzmu i podtrzymywanie tradycji wśród Polaków, także tych właśnie przybyłych i upowszechnianie polskiej kultury a także wiedzy o naszym kraju wśród Włochów. To rodowód, który przypomina historie znane z Kanady.

Jednak to, co napawa mnie wielkim optymizmem i z czego bardzo się cieszę, to pozytywny wydźwięk polskiego pochodzenia w Kanadzie. W odróżnieniu od wielu krajów Europy, czy nawet Stanów Zjednoczonych, polskie pochodzenie jest jednoznacznie powodem do dumy i budzi pozytywne skojarzenia, nawet jeśli ograniczają się one wyłącznie do pierogów i kiełbasy, czego nie tak doświadczam nawet wśród dość wykształconych i oczytanych obywateli kraju klonowego liścia. Oznacza to wielki potencjał, a jednocześnie ogrom pracy do wykonania.

 

Z.W: Czego Pan życzy dla Polonii montrealskiej ?

 

A.Sz: Zbliża się Boże Narodzenie i Nowy Rok, więc życzę Panu, wszystkim czytelnikom Kroniki Montrealskiej i wszystkim „polskim montrealczykom” spokojnych świąt, odpoczynku od codziennego pośpiechu i prawdziwej świątecznej atmosfery – takiej, jaką czuje się w te święta w Polsce. A rok 2014 niech będzie dla wszystkich najlepszym rokiem jaki kiedykolwiek się zdarzył.

 

Z.W: Serdecznie Panu dziękuję za podzielenie się swoimi uwagami z czytelnikami Kroniki Montrealskiej i życzę panu owocnej, przynoszącej satysfakcję pracy na placówce konsularnej.  Życzę również miłego pobytu w naszym uroczym Montrealu.

943c6b8f-9cd8-4187-959b-67a4fb0aa4a0-JCR

Andrzej Szydło urodzony w 1974 r. w Krakowie,żonaty, dwoje dzieci, języki obce: francuski, angielski, włoski

 Doświadczenie zawodowe

2010-2012 Koordynator Opieki Konsularnej w Sytuacjach Nadzwyczajnych,
Departament Konsularny MSZ, Warszawa

2010-2012 Delegat RP do Grupy Roboczej Rady UE do spraw Konsularnych

2011 Zastępca Przewodniczącego Grupy Roboczej Rady UE do spraw Konsularnych (Prezydencja Polski w Radzie UE)

2009-2010 Dyżurny Centrum Operacyjnego MSZ, Warszawa

2003-2009 Konsul, Kierownik Zespołu do spraw Opieki Konsularnej , Konsulat Generalny RP w Mediolanie

2002-2003 Attaché, Biuro Kadr i Szkolenia MSZ, Warszawa

 Wykształcenie:

 2000-2002 Aplikacja dyplomatyczno-konsularna, MSZ w Warszawie

 1996-2000 Magister Filologii Włoskiej, Uniwersytet Jagielloński, Kraków 2000

 Tłumacz przysięgły języka włoskiego

 Odznaczenia:

2010 Brązowy Krzyż Zasługi przyznany przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej

Beata Gołembiowska Nawrocka, spotkanie autorskie

beata-golembiowska

Beata Gołembiowska Nawrocka urodziła się w Poznaniu, w 1957 roku. W 1961 roku rodzice Beaty, pracownicy naukowi Akademi Rolniczej postanowili się przenieść do Puław, gdyż w Poznaniu nie mieli szans na zdobycie mieszkania. W Puławach znaleźli zatrudnienie w Instytucie Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa, mającego siedzibę w pałacu książąt Czartoryskich. Zamieszkali w jego prawym skrzydle, w bardzo obszernym mieszkaniu służbowym. W tak pięknej scenerii jakim był pałac i jego otoczenie Beata spędziła dzieciństwo i lata licealne. W latach 1976 – 1981 studiowała biologię środowiskową na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W tym okresie zaczęła również działać w Ruchu Młodej Polski, a potem w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Po ukończeniu studiów w stopniu magistra, ze specjalizacją w ornitologii, wraz z mężem Przemysławem Nawrockim, również biologiem osiedliła się w Radomiu, obejmując posadę w Muzeum Okręgowym w Dziale Przyrody. Do czasu Stanu Wojennego działała w Solidarności Radomskiej prowadząc bibliotekę związkową i wszechnicę, a po jego wybuchu włączyła się w ruch podziemny, roznosząc ulotki oraz paczki dla internowanych i więzionych. W 1984 i 1985 przyszły na świat jej dwie córki, Iwa i Tina. Razem z nimi i z mężem wyemigrowała w 1989 roku do Kanady.

W Montrealu, przez pierwsze dwa lata pracowała jako pomoc domowa. Po uzyskaniu stałego pobytu założyła wraz z mężem przedszkole edukacyjne o profilu biologicznym. Dwa lata później, w Dawson College zaczęła 3 – letnie studia fotografii i po ich ukończeniu pracowała przez kilka lat jako fotograf mody, wystawiając równocześnie swoje prace na wystawach indywidualnych i zbiorowych. Wiele z nich zostało zakupionych przez; Galerię Muzeum Sztuk Pięknych, City of Verdun, Lotto Quebec, Regards du Québec, Groupe SM oraz prywatnych kolekcjonerów. W ramach konkursu zorganizowanego przez Regards du Québec trzy fotografie Beaty zostały włączone do albumu “La famille”. Już w okresie studiów fotograficznych Beata zaczęła pisać artykuły do czasopism polskich i kanadyjskich o tematyce przyrodniczej i fotografii.

W latach 2002 – 2006 Beata Gołembiowska Nawrocka pracowała jako malarka dekoracyjna i dekoratorka dla programu telewizyjnego Debbie Travis. Od 2006 roku aż do chwili obecnej pracuje dla Fundacji Liliany Komorowskiej dla Sztuki oraz QueenArt Films, gdzie zadebiutowała jako reżyser filmem “Raj utracony, raj odzyskany” ( TV Polonia 2012), opowiadającym o ziemiaństwie i arystokracji w Rawdon. Tuż po realizacji filmu zaczęła zbierać materiały do książki – albumu o polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. W grudniu 2011 roku album pt. “W jednej walizce” został wydany w Polsce przez wydawnictwo Poligraf. W tym samym czasie została również wydana jej powieść “Żółta sukienka” przez wydawnictwo Novaeres. Następna powieść, “Malowanki na szkle” jest w trakcie procesu wydawniczego.

Źródło: http://www.beatagolembiowska.studiobim.ca/o_mnie.htm

w-jednej-walizce-polska-arystokracja-na-emigracji-w-kanadzie-cd-o19109„O meandrach swojego życia, arystokracji, i Polsce z perspektywy życia w Kanadzie opowiada Beata Gołembiowska w rozmowie z Łukaszem Musielakiem”.

Łukasz Musielak: Zanim wydała Pani pierwszą książkę, w szufladzie zgromadziło się już trochę opowiadań, także scenariusze. Kiedy właściwie rozpoczęła się Pani przygoda z pisaniem i co zadecydowało o wyjściu z prozą na zewnątrz?

Beata Gołembiowska: Już w szkole podstawowej uwielbiałam tworzyć długie wypracowania, wzbudzając tym podziw u swoich rówieśników i u nauczycielki, przyzwyczajonej do krótkich prac uczniów. W szkole średniej miałam szczęście do wspaniałych nauczycieli z polskiego, w odróżnieniu od tych z przedmiotów ścisłych. Nadal byłam chwalona za łatwość przelewania słów na papier, a jednak nie wybrałam polonistyki jako kierunku studiów. Na emigracji pisanie i fotografia stały się dla mnie odskocznią od rzeczywistości, która często przygniatała mnie swoim ciężarem. Zaczęłam tworzyć opowiadania, przybierające formę pamiętnika. Nie myślałam wtedy o ich opublikowaniu, wydawały mi się zbyt osobiste. Jedno z nich przesłałam swojemu przyjacielowi z lat szkolnych, który skończył w Nowym Jorku reżyserię. Jego opinia była wręcz entuzjastyczna i zachęcił mnie do napisania scenariusza. Niestety, po nieudanych próbach zainteresowania nim ludzi ze świata filmu odłożyłam go „do szuflady”. Może kiedyś ujrzy światło dzienne? Praca nad scenariuszem wciągnęła mnie tak dalece w pisanie, że pokusiłam się o stworzenie powieści poruszającej ten sam temat. W tym samym czasie zaczęłam pracować nad “W jednej walizce”, książce -albumie o polskich arystokratach na emigracji w Kanadzie. Pisanie „Żółtej sukienki” zajęło mi dwa lata, praca nad albumem cztery. Poświęcałam tym dwóm projektom każdą wolną chwilę, których nie mam zbyt wiele, pracując zawodowo, często powyżej przepisowych ośmiu godzin. W grudniu 2011 obie książki zostały wydane, a ja byłam w połowie pisania drugiej swojej powieści – “Malowanki na szkle”. Powinna ukazać sie pod koniec tego roku, albo na początku 2013. I oczywiście jestem w trakcie pracy nad następną. Pisanie stało sie dla mnie nieodzowną częścią życia.

ŁM: Wcześniej publikowała Pani teksty o malarstwie, fotografii, przyrodzie. Gdzie można zapoznać się z tymi tekstami?

BG: W latach dziewięćdziesiątych powstał miesięcznik „Zwierzaki”, wydawany przez Prószyńskich. Do współpracy z nim namówił mnie znajomy fotografik, Artur Tabor, który w zeszłym roku zginął tragicznie w Mongolii. Niestety czasopismo już nie istnieje, a artykuły, które napisałam i zilustrowałam swoimi fotografiami chcę zamieścić na stronie internetowej, jak również te o malarstwie i fotografii. O fotografii pisałam do „Photo Life”, kanadyjskiego czasopisma, a o malarstwie – a właściwie o jednej malarce, czyli mojej córce, do „Konia Polskiego” i „Horse Magazine”. Tina jako dwunastoletnia zaczęła jeździć konno i dosyć drogie lekcje opłacała funduszami pochodzącymi ze sprzedaży obrazów. Nauczyła się malować, początkowo kopiując takich polskich mistrzów jak Józef Brandt, a z czasem odważyła się na własne kompozycje. Wygrała kilkakrotne stypendium do Kentucky, gdzie studiowała anatomię konia i malowała konie arabskie. Jej obrazy były wystawione na kilkunastu indywidualnych i zbiorowych wystawach.

ŁM: W Polsce ukończyła Pani biologię środowiskową. Czy w jakiejś formie kontynuowała Pani później to zainteresowanie?

BG: Po studiach, wraz z moim byłym mężem, Przemysławem Nawrockim, podjęłam pracę w Radomiu, w Muzeum Okręgowym w Dziale Przyrody. Oprócz organizowania wystaw prowadziliśmy badania ptaków na Wiśle. Po przyjeździe do Kanady stworzyliśmy przedszkole przyrodnicze i w tym samym czasie rozpoczęła się moja przygoda z fotografią, której głównym tematem stała się przyroda.

ŁM: W Montrealu ukończyła Pani studia fotograficzne…

BG: Jeszcze przed studiami, a potem w ich trakcie fotografowałam wiele impresji przyrodniczych – tak można nazwać moje zbliżenia roślin, kwiatów, kropli rosy, pajęczyn. Przez pewien czas tworzyłam w technice malowania farbami olejnymi na czarno-białych zdjęciach. Poświęciłam jej jeden z artykułów do „Photo Life”. Był to okres mojej intensywnej pracy artystycznej, uwiecznionej wystawami i publikacjami. Szykuję się do stworzenia strony internetowej o sobie jako fotografce, chociaż odeszłam już od tej dziedziny i coraz rzadziej sięgam po aparat, zamieniając go ostatnio na kamerę. Może kiedyś uda mi się wydać album ze swoimi pracami?

ŁM: „Żółta sukienka” – pierwsza książka – jest powieścią autobiograficzną. Opisuje w niej Pani trudną historię swojego życia, m.in. traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, emigrację do Kanady, niespełnienie zawodowe, trudną miłość… Napisanie takiej książki wymagało dużej odwagi…

BG: Trudne przeżycia z dzieciństwa, z pozoru zapomniane, potrafią nagle dać o sobie znać ze wzmożoną siłą. Moje odezwały się z chwilą przyjścia na świat córek. Zaczęłam się o nie bać i był to jeden z kilku powodów emigracji, chociaż od zagrożenia gwałtem nie można uciec do innego kraju, zdarza się to wszędzie. Początki emigracji były rzeczywiście ciężkie. Przez dwa lata, czekając na pobyt stały zarabialiśmy – ja opiekując się dziećmi i sprzątaniem, a mój mąż pracując na budowie. W międzyczasie zaczęłam fotografować, a Przemek kontynuował swój doktorat, czyli ten okres nie był pozbawiony swoich plusów. Ponadto prawie wszyscy emigranci zaczynają podobnie i nie dlatego określiłam ten okres jako ciężki. Tuż po przyjeździe zaczęliśmy przeżywać wielkie rozterki związane z naszą decyzją, gdyż jeden z powodów emigracji, reżim komunistyczny, runął tuż po przybyciu do Kanady. Przyjechaliśmy w październiku 1989 roku, a miesiąc później zburzono Mur Berliński. Ponadto mój mąż był przeciwny emigracji i doświadczał szczególnie dotkliwie zmianę statusu socjalnego. Pochłonięta dziećmi i swoją nową pasją do fotografii początkowo tak tego nie odczułam, lecz z czasem frustracja narastała. Pisanie „Żółtej sukienki” było istną drogą przez mękę. Podobnie czują się osoby po sesjach u psychologa.

ŁM: Dlaczego zdecydowała się pani podzielić z innymi swoją historią?

BG: W Polsce od niedawna zaczyna poruszać się temat gwałtu dzieci. Kara za tę zbrodnię jest nadal zbyt mała, zbyt często kończy się jedynie na zawieszeniu. Przez wiele lat nikomu nie wspomniałam o swoich przeżyciach, wręcz wstydziłam się, że „to” mnie spotkało. Nie potrafiłam powiedzieć o tym rodzicom. Ile jest takich dzieci? Jak często boją się do tego przyznać? Ilu bezkarnych pedofilów cieszy się ogólnym szacunkiem z powodu milczenia ich ofiar? Ludzie często nie zdają sobie sprawy, jakie spustoszenia może uczynić gwałt. Mam nadzieję, że moja powieść wyostrzy czujność rodziców, którzy tak często zaganiani w pogoni za dobrami materialnymi znajdą jednak czas, aby wyrobić sobie zaufanie u dziecka. Przecież to dzieci są naszą największą wartością i powinny móc zawsze znaleźć oparcie u najbliższych.

ŁM: Za tę książkę zebrała Pani świetne opinie. Głęboka, prawdziwa do bólu, przejmująca, pozostająca w sercu i umyśle na długo po odstawieniu na półkę… Jest Pani zadowolona z rezonansu wśród czytelników?

BG: Przyznaję, że czytam opinie czytelników z wielkim wzruszeniem. Mam nadzieję, że ich krąg będzie coraz szerszy.

ŁM: Czego symbolem jest żółta sukienka?

BG: Ciosu zadanego niewinności? Kolor żółty kojarzy się tak radośnie, słonecznie. Czyż dziewczynka ubrana w żółtą sukienkę nie jest najpiękniejszym, najbardziej niewinnym stworzeniem? A jednak i kolor żółty i sukienka mogą przybrać tak inne znaczenie.

ŁM: Ma Pani dwie zdolne, świetnie wykształcone córki, które zaczynają odnosić swoje pierwsze poważne sukcesy zawodowe. Włożyła Pani w ich wychowanie dużo zaangażowania…

BG: Moje córy są „moim błogosławieństwem”. Każdy z okresów ich życia, nawet ten nastoletni był dla mnie odkryciem. Dzieci były zawsze dla mnie najważniejsze i nigdy jakakolwiek moja pasja nie zepchnęła je na drugi plan. Odwzajemniły mi się miłością, przyjaźnią, pomocą w trudnych chwilach i to mnie najbardziej cieszy, chociaż jestem też dumna z ich sukcesów zawodowych. Mam poczucie, że zrobiliśmy „dobrą robotę” wychowując je na szlachetnych ludzi. Muszę tu wspomnieć Przemka, mojego eks męża, który był najwspanialszym ojcem. Oboje poświęcaliśmy dzieciom ogrom naszego czasu i to teraz owocuje. Obie dziewczyny, a właściwie już kobiety, nie mają do nas pretensji o ciuchy z Armii Zbawienia i o notoryczny brak pieniędzy. Zarabiały same na swoje marzenia jak podróże czy sporty, od najmłodszych lat uczestniczyły w życiu rodziny wykonując obowiązki, nie buntując się, że inne dzieci z bogatszych rodzin mają „lepsze życie”. Po latach wspominają swoje dzieciństwo jak niemalże bajkę.

Iwa, starsza, robi doktorat z historii na Princeton. Na tym słynnym uniwersytecie zdobyła pięcioletnie stypendium dzięki publikacji „Trójkąt – Solidarność, polski rząd i Kościół”. Moje godzinne czytanie „Trylogii”, „Pana Tadeusza” i „Nad Niemnem” zaowocowało, gdyż znajomość polskiego niezmiernie jej się przydała w zbieraninach materiałów do publikacji. Iwa, w temacie pracy doktorskiej – „ Porównanie podejścia Watykanu do Kościoła Europy Wschodniej i do Kościoła Ameryki Południowej” również częściowo porusza zagadnienia związane z Polską. Kilkakrotnie przyjechała do ojczyzny przesiadując w archiwach, podobnie jak w Brazylii i Nikaragui. W badaniach bardzo pomocna jest znajomość języków; oprócz polskiego Iwa włada biegle angielskim, francuskim, hiszpańskim i portugalskim. Zapamiętałam szczególnie jeden epizod z jej pierwszego wyjazdu do Polski w celu zebrania materiałów w warszawskim archiwum. Początkowo Iwa była przyjęta niezbyt miło przez personel i dopiero po kilku dniach zdobyła jego zaufanie. Z czasem przekształciło się ono w przyjaźń, do tego stopnia, że ostatniego dnia jej pobytu, przy pożegnaniu, strażnik archiwum podszedł do mojej córki, uściskał ją i niemalże ze łzami w oczach wyznał – „Ja to kurwa będę za panią tęsknił”. Młodsza, Tina, bardzo dobrze zapowiadająca się malarka, jest obecnie spełnionym animatorem, pracującym dla dużej firmy produkującej edukacyjne gry komputerowe. Dodatkowo zajmuje się własnymi projektami, z których ostatnim jest gra o amerykańskich lotnikach zrzucających na małych spadochronach cukierki dla dzieci w okupowanym Berlinie.

ŁM: Zapewne cieszy się Pani z decyzji o wyjeździe z Kraju. W Polsce o wiele trudniej zapewnić najbliższym możliwość rozwoju i realną szansę na życiowy sukces…

BG: Często zadaję sobie pytanie, „co by było, gdybym została w kraju?” i nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Znam wielu młodych ludzi, którzy w Polsce odnieśli sukcesy, chociaż zdaję sobie sprawę, że w Kanadzie jest o wiele łatwiej pod wieloma względami. Jestem ciągle rozdarta między Polską, a Kanadą i najidealniejszym rozwiązaniem byłoby życie w dwóch krajach. Moje córki uwielbiają pobyty w Polsce, którą odwiedzają co roku. Oczywiście są to wakacyjne wypady, kiedy widzi się same zalety ojczyzny.

ŁM: Co sądzi Pani o Polsce? Z perspektywy życia w Kanadzie to musi być kraj trudny do życia.

BG: „Kanada pachnąca żywicą” – na takim sloganie zostaliśmy wychowani dzięki książkom Fidlera. W wielu aspektach spełniła moje oczekiwania, nawet żywica pachnie, gdyż od kilku lat jestem (wraz z Mariuszem, moim partnerem życiowym) właścicielką małego domku w lesie. Współczesną Polskę znam z codziennie oglądanych wiadomości na TV Polonia, z artykułów i z wizyt, niestety niezbyt częstych. Obserwuję życie ludzi w Polsce i w Kanadzie. Polacy są bardzo ambitni, starają się „dogonić stracone lata” często wieloma wyrzeczeniami i ciężką pracą. Są bardzo zaangażowani w politykę, krytykują rząd, winiąc go za wszelkie niedociągnięcia. Zapominają, że i inne kraje mają swoje problemy, a ich politycy są często o wiele bardziej groteskowi w swoich zachowaniach i poczynaniach. Podczas pobytów w ojczyźnie widzę świetnie ubranych ludzi (Kanadyjczycy ze swoimi odwiecznymi dżinsami i podkoszulkami mogą się schować), coraz więcej pięknych domów, odnowione miasta, no i te cudowne zabytki, a nie jakieś dziewiętnastowieczne neogotyki. Różnorodne sklepiki, kawiarnie, restauracje to jest to, co rzuca mi się w oczy, szczególnie, gdy przypomnę sobie ojczyznę za czasów komuny. Dokonaliśmy pod tym względem ogromnej przemiany. Oczywiście nie choruję w tym kraju i nie jestem świeżo upieczoną studentką bez widoków na pracę. Nie stoję w korkach na drogach, na których tak łatwo stracić życie. W wielu aspektach Kanada jest łatwiejszym krajem do życia. Tyko nie ma w niej Sukiennic, kościółka w Jaszczurówce, bocianów na łące no i polskiej mowy, czasami może wulgarnej, ale w przeważającej mierze swojskiej, pięknej. Zdaję sobie sprawę, że są to nieobiektywne wynurzenia emigrantki, ale czy w tej kwestii można być obiektywnym?

ŁM: Pierwszą Pani książką były wydane w formie albumu dzieje polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Skąd ten temat?

BG: Sześć lat temu, w ramach pracy dla QueenArt Films wyreżyserowałam film dokumentalny ”Raj utracony, raj odzyskany” o polskiej szlachcie w Rawdon, małym miasteczku leżącym koło Montrealu. Film został zakupiony przez TV Polonia. Jeszcze przed jego realizacją nosiłam się z zamiarem napisania książki o polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Temat arystokracji i ziemiaństwa nie był mi obcy. Moja babcia, Jadwiga z Maring’ów Gołembiowska opowiadała mi o życiu w majątku Straszków, w którym mieścił się ponad stuletni dwór. Jej bracia, Witold i Tadeusz Maring’owie byli znanymi przedwojennymi ziemianami, a po wojnie, w procesie „rozprawiania się z obszarnikami” Witold otrzymał karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Wyszedł w 1956 roku. O latach okupacji spędzonych w zamku hrabiów Tarnowskich w Dzikowie opowiedziała mi moja matka (Janina z Krynickich Gołembiowska). Wysiedlona wraz z rodziną z poznańskiego znalazła bezpieczne schronienie dzięki gościnności Róży hrabiny Tarnowskiej.

Nie tylko wspomnienia bliskich, ale również atmosfera miejsca, w którym spędziłam dzieciństwo, wpłynęły na decyzję opisania przynajmniej cząstki polskiego „przeminęło z wiatrem”. Moi rodzice, pracownicy Instytutu Uprawy i Gleboznawstwa otrzymali mieszkanie służbowe w pałacu książąt Czartoryskich w Puławach. Terenem moich zabaw był rozległy, przypałacowy park, którego budynki, pomniki i rzeźby przypominały dawną świetność arystokratycznego rodu.

Nurtował mnie temat całkowitej utraty wielkich majątków. Jak zachowują się ludzie, którym wszystko się odbiera – mienie, rodzinne, wielopokoleniowe domy, dobre nazwisko i skazuje się na wykpiwaną przez władzę egzystencję w kraju, albo na emigrację, gdzie trzeba wszystko zacząć od zera? Któż z nas nie czytał powieści Margaret Mitchell? Dla mnie losy arystokracji po wojnie stały się polskim „Przeminęło z wiatrem”. Przeprowadzając wywiady z osiemnastoma arystokratami z takich rodzin jak: Czartoryscy, Czetwertyńscy, Komorowscy, Platerowie, Popielowie, Potoccy, Sapiehowie, Siemieńscy, Tarnowscy, Tyszkiewicze i Zamoyscy, spodziewałam się usłyszeć narzekania i nostalgiczne wspomnienia. Tymczasem spotkałam dzielnych, pełnych humoru i pogody ducha Polaków, dla których życie przedwojenne było jednym z epizodów, ważnym, ale nie na tyle istotnym, żeby z powodu jego utraty rozpaczać.

ŁM: Komunizm zrównał arystokrację z resztą społeczeństwa. Może dobrze się stało…

BG: Na pewno źle się stało, że zabrano im wszystko, zresztą nie tylko im. Podobny los spotkał małych i dużych przedsiębiorców, zamożnych chłopów. Jestem za wysokim opodatkowaniem ludzi majętnych, ale nie za bezprawnym pozbawianiem własności. W wyniku poczynań komunistów dobrze prosperujące majątki rolne przestały istnieć, czego efektem był brak żywności i drożyzna. Gdyby jeszcze wykorzystano mądrze przejęte dobra. Tymczasem 80% zniszczeń polskich zabytków – w tym były dwory i pałace, dokonano tuż po wojnie. Oczywiście nie gloryfikuje arystokracji i ziemian. Wśród nich byli i szubrawcy i głupcy no i oczywiście zdrajcy, ale to zdarzało się w każdej warstwie społecznej – wystarczy przeczytać „Chłopów” Reymonta. Wielkie bogactwa nikogo nie uszlachetniają. Odziedziczone, czy nabyte własną pracą powinny służyć nie tylko nam, ale i innym. I w takim duchu byli wychowywani bohaterowie książki „W jednej walizce”. Dzięki posiadanym niegdyś majątkom mogli dać ludziom zatrudnienie, otoczyć ich opieką, zbudować szpitale, kościoły, sierocińce, a w okresie zagrożenia ojczyzny ufundować oddziały wojskowe. Po wojnie wszystkich zamożnych wrzucili do jednego worka obdarzając ich mianem „wroga ludu”. Rzeczywiście społeczeństwo się wyrównało. Wszyscy stali się jednakowo biedni. Czy jest w tym „sprawiedliwość”? Została zbudowana na zbyt wielu krzywdach, zbyt wielu ludzi okupiło to krwią. A jeśli chodzi o zasługi arystokracji, to aktorka Beata Tyszkiewicz podsumowała je bardzo trafnym zdaniem, wpisanym na okładce „W jednej walizce”:

„Tak jak inne narody, powinniśmy być dumni ze swojej arystokracji, z której dziedzictwa materialnego i duchowego korzystamy po dzień dzisiejszy” – książkę tę gorąco polecam. Ten wpis był dla mnie wielką nagrodą za cztery lata mozolnej pracy.

ŁM: Co oznacza dzisiaj „być arystokratą”?

BG: Niestety, to określenie dużo straciło na znaczeniu. Niegdyś, szczególnie w Polsce, było bardziej związane z utytułowanym nazwiskiem, niż z majątkiem, gdyż wielu arystokratów traciło fortuny biorąc udział w powstaniach, czy poprzez wojny. Pozbawieni mienia nie tracili nazwiska, które nadal było rozpoznawane przez elity kraju, pozwalało na korzystne związki małżeńskie i zajęcie wysokich stanowisk. Dlatego ważne było niesplamienie dobrego imienia rodziny. Niekiedy, na zmazanie na nim skazy, pracowało kilka następnych pokoleń. Byłoby pięknie, gdyby obecnie ludzie postępowali podobnie, czując pokoleniową odpowiedzialność za swoje czyny. Może wtedy politycy mieli by bardziej na uwadze dobro obywateli. Niestety już się nie spotyka w Polsce takich gestów, jak zakupienie Morskiego Oka i podarowanie go Narodowi Polskiemu, jak to uczynił Władysław hrabia Zamoyski.

Mam nadzieję, że wartości związane z określeniem „arystokracja ducha” zyskają na znaczeniu i naszym dzieciom od najmłodszych lat będziemy wpajać, że nie tylko liczą się kariera i pieniądze, lecz prawdziwe szczęście leży w dzieleniu się z innymi swoim dorobkiem.

ŁM: Czy młodzi arystokraci jeszcze kultywują swoją „stanową” odrębność? A może urodzenie przestało mieć już dla nich znacznie i stało się po prostu rodzinną tradycją, do której wraca się od święta?

BG: Młodzi arystokraci zachowali pewne cechy swoich dziadków i rodziców. Jedną z nich jest poczucie więzi rodzinnej. I tu nie chodzi o przechwalanie się herbami, chociaż pewnie i to się zdarza, ale bardziej o świadomość posiadania tak wielu kuzynów, bliskich i dalekich. Byłam uczestniczką spotkań arystokracji, na które przychodziło kilkadziesiąt spokrewnionych ze sobą osób. Ci ludzie widzą się czasami po raz pierwszy, ale doskonale wiedzą, kto jest kogo babką, wujkiem czy ciotką, z jakiej rodziny, z jakiej linii i to niekiedy potrafią określić na kilka pokoleń wstecz. Od niedawna powstające związki rodzinne rodów arystokratycznych są często prowadzone przez ludzi młodych. Jak duża jest przyciągająca siła poczucia takiej więzi, świadczy przypadek Krzysztofa i Stefana książąt Czetwertyńskich, którzy urodzeni w Kanadzie przyjechali na pierwszy zjazd rodzinny do Polski i postanowili w niej zostać. Do tej pory mieszkają w Warszawie. Nasz Prezydent, jeszcze jako Marszałek Sejmu wybrał się na zjazd Rodziny Komorowskich, w czasie którego zwiedzano budowle wzniesione przez ród na Litwie. Dawniej arystokracja wchodziła w związki małżeńskie w obrębie swojego kręgu. Miało to znaczenie polityczne i majątkowe. Jest to nadal kultywowane, lecz już nie w takim wymiarze i jest pozbawione wydźwięku z okresu przedwojennego.

ŁM: O czym są „Malowanki na szkle” – kolejna Pani książka, która niebawem ukaże się na rynku?

BG: Jest to osadzona w czasach współczesnych powieść, której akcja toczy się w Poznaniu, w Zakopanem i Murzasichlu. Opowiada o losach ludzi z różnych grup społecznych i wiekowych. Samotni lub w związkach, przeżywający tragedie i chwile szczęścia, szukają zawiłymi drogami miłości, odnajdując ją lub świadomie odrzucając. Jedna z bohaterek, góralka z Murzasichla, tworzy obrazki na szkle. Nie są one takimi zwykłymi, prymitywnymi malunkami. Jest w nich ukryta tajemnica…. Więcej już nie napiszę, mam nadzieję, że niedługo czytelnik będzie mógł sam zapoznać się z losami postaci „Malowanek na szkle”.

ŁM: Gdzie jest większe zainteresowanie Pani książkami, w Polsce czy w Kanadzie?

BG: „W jednej walizce” sprzedaje się dobrze w obu krajach, natomiast „Żółta sukienka” powoli zaczyna być odkrywana w Kanadzie. Dużo osób namawia mnie na przetłumaczenie na język angielski obu książek i w najbliższym czasie postaram się tym zająć. Więcej informacji o mnie i moich książkach można znaleźć na stronie internetowej, która jeszcze nie jest całkowicie skończona: www.beatagolembiowska.studiobim.ca

978-83-7722-198-3

Zaproszenie na spotkanie autorskie z Beatą Gołembiowską Nawrocką w Polskiej księgarni Quo Vadis

W najbliższą sobotę, 7 grudnia, w godzinach od 10 rano do 4 –tej po południu  atrakcją polskiej księgarni Quo Vadis stanie się obecność pisarki, Beaty Gołembiowskiej Nawrockiej, która będzie podpisywać swoje ostanie książki:  książkę – album „W jednej walizce” i powieść „Żółta sukienka.”

O „W jednej walizce” rozpisywała się polska prasa, a ja, żeby zachęcić państwo do kupienia tego przepięknie wydanego albumu, przytoczę fragment z polskiego Newsweeka:    Pięknie wydana książka „W jednej walizce” jest jak stary rodzinny kufer pełen nieznanych zdjęć i pamiątek, które prowokują do wspomnień i anegdot, a tym samym otwierają przed nami świat wielopokoleniowej tradycji polskiej arystokracji i ziemiaństwa. Beata Gołembiowska dotarła do przedstawicieli polskiej arystokracji na emigracji w Kanadzie. Krótkie historie rodów, opisy majątków, pełne humoru i wyczuwalnego smaku opowieści bohaterów przypominają czasy ich świetności.

Powieść „Żółta sukienka” podbiła serca czytelników i zabrało by mi zbyt wiele czasu, aby przytoczyć wiele entuzjastycznych opinii na jej temat, przeczytam tylko tę z ostatniej chwili: „Czytałam jednym tchem, z przerażeniem myśląc o nieprzygotowanych do piątkowej wystawy obrazach. Książka jest fascynująca, uwielbiam rytm i wrażliwość tekstu. Czyta sie łatwo i z ogromnym zaciekawieniem. Z takim samym zapałem i uwielbieniem czytałam wszystkie książki Nurowskiej. Już tęsknie za następną książką.”

Więcej informacji o książkach znajdziecie państwo na stronie internetowej autorki

www.beatagolembiowska.studiobim.ca

Spotkanie z autorką, Beatą Gołembiowską Nawrocką , 7 grudnia, w sobotę , w godzinach od 10-siątej do 4- tej po południu,  do księgarni Quo Vadis, mieszczącej się na  6335 Boul.Monk ,  numer telefonu 514 762 9669

Materiały nadesłane do redakcji: Beata Gołembiowska Nawrocka

Są wśród nas-Spotkanie z Lilianą Komorowską

tytul

Liliana Komorowska− polska aktorka, od lat 80-tych występująca w USA iKanadzie. Liliana, panieńskie nazwisko Głąbczyńska, jako artystycznego używa panieńskiego nazwiska swojej matki, Komorowska. W 1979 roku ukończyła z wyróżnieniem Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie. W tym samym roku debiutowała w spektaklu Teatru Telewizji Czarownice z Salem Artura Millera (reż. Zygmunt Hubner)), a grana tam przez nią rola Abigail uznana została za najlepszy debiut aktorski na Festiwalu Twórczości Telewizyjnej w Olsztynie. Występowała na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego. Wystąpiła w takich inscenizacjach jak: Operetka Gombrowicza z Piotrem Fronczewskim, Britannicus Racina z Zofią Rysiówną, Śmierć Kubusia Fatalisty Diderota ze Zbigniewem Zapasiewiczem oraz Jak wam się podoba Szekspira z Januszem Gajosem. W Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie Liliana Komorowska wystąpiła między innymi u boku takich aktorów jak: Diana Rigg, Peter Weller, Donald Sutherland, Telly Savalas, Tom Selleck, Aidan Quinn czy Ben Kingsley. Liliana Komorowska na stałe mieszka w Montrealu, gdzie pracuje na scenach i planach filmowych prowincji Quebec. W 2012 roku wyreżyserowała wielokrotnie nagradzany film dokumentalny “Piękne i bestia” (Beauty and the Breast) o kobietach, walczących z rakiem piersi.muz6173388

 40-te spotkanie z cyklu Są Wśród Nas.

14 listopada 2013 (czwartek) godz 19:00.

Gość wieczoru:  Liliana Komorowska

Ilustracja muzyczna: muzyka filmowa w wykonaniu pianistki Anny Moszczynskiej.

Sala Konsulatu RP , 1500 Av. Des Pins.

Milczenie Grindwali

c88613_1_lupe

Grindwal jest gatunkiem dużego walenia z rodziny delfinowatych (Delphinidae). Mimo iż jest obiektem corocznych polowań, wydaje się, że nie jest bezpośrednio zagrożony wyginięciem.Długość ciała grindwala mieści się w granicach 5 -8,5 m, masa ciała 3 -3,5 tony. Samice są wyraźnie mniejsze i lżejsze od samców. Noworodki mają długość ok. 2 m. Waleń ten odznacza się stosunkowo długimi płetwami i charakterystycznym kształtem głowy. Dzięki dużej poduszce tłuszczowej jego czoło jest wypukłe, pysk natomiast jest mały. Ciało ma barwę jednolicie czarną, bądź grafitową, na spodzie widnieje jasna, prawie biała plama.

Grindwale tca203f_Grindwal_Portrait2Grindwal żyje w morzach zarówno południowej, jak i północnej półkuli. Najliczniej występuje w północnych częściach Oceanu Atlantyckiego, między Islandią i Szkocją. Sporadycznie pojawia się w Bałtyku i Morzu Śródziemnym. Sytuacja tego gatunku, jeśli chodzi o tendencje rozwojowe nie jest zbadana, ale wydaje się nie być zagrożony. Grindwal jest zwierzęciem stadnym. W spokojnych, głębokich rejonach mórz tworzy jedynie małe grupy rodzinne, których przewodniczkami są najstarsze samice, natomiast na wodach północnych żyje w stadach liczących nawet 1000 osobników. W stadzie panują silne więzi społeczne. Odbywa regularne wędrówki w poszukiwaniu pokarmu, a także zimowe wędrówki w rejony cieplejszych wód. Może nurkować na głębokość 600 m i pozostawać pod wodą do 10 minut. Często wystawia głowę ponad powierzchnię wody i uderza ogonem w jej taflę, a młode osobniki lubią wyskakiwać.Pokarm tego walenia stanowią ryby żyjące w dużych ławicach i kałamarnice. Samice osiągają dojrzałość płciową w  wieku 6 lat, samce dopiero po ok. 12 latach. Młode po usamodzielnieniu nie opuszczają grup, w których przyszły na świat. Samice grindwali dożywają wieku 60 lat, samce 40 lat.

3346601741_6abde9b854_zGrindwal, Baby, Gomera, 5-8-11Na środku Morza Północnego, pomiędzy Skandynawią, Wielką Brytanią i Islandią, znajduje się mały kompleks wysp wulkanicznych. Wyspy Owcze, bo to właśnie o nich mowa, zamieszkuje około 47 tysięcy Duńczyków, mających drastyczny zwyczaj. Co roku wczesną jesienią w okolicach Wysp Owczych pojawiają się grindwale w poszukiwaniu pokarmu. Podczas krótkiego sezonu połowowego ludność Wysp Owczych, zwana Farerczykami, wypływa w morze aby zapędzić grindwale do zatoki, gdzie uzbrojeni w haki ludzie rozpoczynają prawdziwą masakrę. Rzezie urządzane przez mieszkańców tych wysp, oburzają ludzi na całym świecie. Mieszkańcy wysp twierdzą, że to ich kultura i tradycja. Grindwale – piękne oceaniczne delfiny – są zapędzane na płytkie wody, za pomocą wbitych w ciała haków holowane na brzeg i tam szlachtowane. 82 Daenemark_10 grindadrap01 grindadrap02 la-chasse-au-globicephale-dans-les-iles-feroe_940x705 maxresdefault

maxresdefault-1
Woda w zatoce zmienia kolor z granatowego na czerwony. Setki gapiów przychodzą zobaczyć jak młodzież wchodząca w dorosłość, wyciąga na brzeg za pomocą haków wbijanych w skórę, dziesiątki waleni. Polowania na grindwale odbywają się głównie dla utrzymania tradycji tych niewielkich wysp sięgającej czasów Wikingów.  Pomimo, że w wielu krajach cywilizowanych znęcanie się nad zwierzętami jest surowo karane to w tym  przypadku polowania są prawdziwym widowiskiem, odbywają się w pobliżu wiosek rybackich i może je zobaczyć każdy. Mieszkańcy Wysp Owczych nie wstydzą się swoich zwyczajów i ostro odpowiadają na sprzeciwy wypływające z proekologicznych organizacji pozarządowych. Głównym argumentem kontrataku jest fakt, iż połowy dotyczą gatunku, który nie jest zagrożony, i który odradza się co roku. Każdego roku ginie w ten sposób około 1500 sztuk grindwali i mordowanie tych zwierząt nie ma obecnie żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Najobrzydliwszą rzeczą w tym procederze jest fakt ,że mieszkańcy Wysp Owczych wykorzystują silne związki stadne tych zwierząt,które bardzo często podązają za rannym towarzyszem, dlatego tak łatwo jest urządzić rzeź.

Autor:Zbigniew Wasilewski

foto: internet

80-LECIE KRZYSZTOFA PENDERECKIEGO

Krzysztof Penderecki-polski kompozytor, dyrygent i pedagog, doctor honoris causa wielu uczelni muzycznych obchodzi swoje 80-te urodziny. Urodził się w 1933 roku w Dębicy i  już jako 8 –latek tworzył pierwsze kompozycje. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie.  Wyjątkowo błyskotliwy początek jego  kariery był zapowiedzią pózniejszych sukcesów. W roku 1959 zdobył 3 główne nagrody na Konkursie Młodych Kompozytorów.

penderecki

 W pierwszym tzw. awangardowym okresie twórczości koncentrował się na poszukiwaniu nowych, niekonwencjonalnych brzmień tradycyjnych instrumentów. Pociągnęło to rezygnacje z utrwalonych w muzyce zasad dotyczących podstawowych kategorii dzwiękowych jak i faktury. Przykładem tego są utwory: Tren Ofiarom Hiroszymy, Emanacje, De natura sonoris,  Polimorphie, Kanon, Kwartet smyczkowy, Wymiary czasu i ciszy, Fluorescencje. Nowy wątek wprowadził Penderecki w Stabat Mater (1962)  na 3 chóry a cappella, włączony pózniej  do Pasji wg św. Łukasza (1965). Prosta formuła 3 diatonicznych dzwięków stanowi tu kanwę  całej kompozycji. Celem kompozytora było zawsze poszukiwanie atrakcyjnych współbrzmień m.in. przez obfite stosowanie tzw.klasterów czyli pasm dzwiękowych. Klastery u Pendereckiego nie   pełnią tylko funkcji ,,plamy” lecz stają się strukturami które mogą być zestawiane, przekształcane i szeregowane. Priorytetem jest piękno i oryginalność brzmienia podporządkowane  stronie emocjonalnej, a samo brzmienie staje się filarem konstrukcyjnym utworów. To stawia  Pendereckiego w rzędzie przedstawicieli kierunku sonorystycznego w muzyce. W połowie lat 70-tych kompozytor porzucił częściowo ten nurt zwracając się ku tradycji. Przykładem tego zwrotu może być  potężne ,, Polskie Requiem”, dzieło 8-częściowe poświęcone ludziom i zdarzeniom związanym z polską historią  ostatnich dziesięcioleci. Dzieło to stanowi przykład   uniwersalnego języka muzycznego łączącego tradycje i współczesność. Nawiązuje do dawnych mistrzów tego gatunku ale nie identyfikuje się z nimi. Z tego okresu pochodzą: Trio smyczkowe, Sekstet, V Symfonia, Koncert fletowy, II Koncert skrzypcowy, opera Król Ubu.  Ważna pozycją jest oratorium ,,Siedem bram Jerozolimy” (1996)  napisane z okazji jubileuszu 3000 lat tego świętego miasta.

400px-Krzysztof_Penderecki_20080706Najnowsze zaś kompozycje przynoszą wielką różnorodność form i gatunków, a jednocześnie stanowią syntezę dotychczasowych zdobyczy kompozytora. Wśród nich są  m.in: VIII Symfonia, Koncert na róg i orkiestrę, Koncert fortepianowy, Pieśni zadumy i nostalgii.  Zwartość i jednolitość  kompozycji Pendereckiego wyznacza tekst słowny, tytuł lub  powtarzalność  elementów rytmicznych, melodycznych i harmonicznych. Sporą część jego dorobku  stanowi muzyka wokalno-instrumentalna. Do tego gatunku zalicza się Dies Irae (1967)-poświęcone pamięci zamordowanych w Oświęcimiu. Nowe techniki dzwiękowe są tu połączone z tradycyjnymi ujęciami melodycznymi. W Kosmogonii (1970 napisanej na 25-lecie ONZ kompozytor skupił się na muzycznej interpretacji tekstu odnoszącego się do powstawania świata. W Canticum  Canticorum Salomonis (1973 czytelność tekstu jest zlekceważona, ważne są tylko zawarte w nim emocje, które kompozytor transponuje na płaszczyznę żarliwej ekspresji muzycznej. W dziełach wokalno-instrumentalnych poruszane są tematy sięgajace do wątkow europejskiej cywilizacji,  kondycji czlowieka, jego natury, celów i nadziei. W Jutrzni (1970)  słychać wpływy wschodnioeuropjskiej muzyki kościelnej, w Magnificacie (1974) nawiązania do liturgii łacińskiej. Na uwagę zasługują też dzieła operowe Pendereckiego. W 1969 r. powstała opera Diabły z Louden wg sztuki Johna Whitinga. Akcja rozgrywa się w XVII wieku ale nietrudno odnalezć motywy i problemy aktualne i dziś: nietolerancja, okrucieństwo, zbrodnia i walka o zachowanie godności ludzkiej wobec nienawiści. W całym dziele zaznacza się mistrzostwo kompozytora oraz zmysł dramaturgiczny widoczny już wcześniej w Pasji według św.Łukasza. Dramat muzyczny Raj utracony powstał w 1978 r. na podstawie libretta Johna Miltona i został uznany za jedno z najwybitniejszych osiągnięć operowej twórczości II połowy XX wieku.

Autor: Radosław Rzepkowski                

 

Spotkanie z pisarką

_DSC0027

W sobotę 21 września odbyło się w Bibliotece Polskiej im. Wandy Stachiewicz spotkanie z polonijną pisarką mieszkającą w Ottawie , panią Lilianą Arkuszewską, autorką książki “Czy było warto. Odyseja dżinsowych Kolumbów”. Bohaterka i autorka powieści, Liliana Arkuszewska, jest rodowitą szczecinianką która wierzyła w swoją Polskę. Zawsze stęskniona wracała do niej z zagranicznych wypadów. Na namowy do wyjazdu na stałe i argument, że w Ojczyźnie coraz gorzej, brak perspektyw, uparcie odpowiadała: „biednie, ale w kraju”. Wystarczyło jednak błahe na pozór zdarzenie, by przeszła transformację i zmieniła zdanie. Zaufała przeznaczeniu i radom bratniej duszy. Uwierzyła w siebie. Odważnie podążyła za małym zielonym światełkiem, wierząc, że zawiedzie ją do ziemi wychwalonej. Ciągnęła ze sobą trzyletnie dziecko, męża, siostrę i szwagra w przekonaniu, że w dalekim kraju znajdą przyszłość, lepszy byt. Osiadła w Ottawie, stolicy Kanady. Zdeterminowana marzycielka jednego dnia sięgnęła po pióro i odkryła w sobie pasję. Pasję pisania.

978-83-7722-411-3_DSC0034Polska biblioteka oraz Polski Instytut Naukowy przy ulicy Peel

_DSC0013 Od lewej;pisarka p.Liliana Arkuszewska, konferansjerka wieczoru autorskiego p.Bożena Szara, gospodarz wieczoru a zarazem bibliotekarz Biblioteki Polskiej w Montrealu , p.Stefan Władysiuk_DSC0020 _DSC0024Liliana Arkuszewska
_DSC0033

Z nastaniem lat osiemdziesiątych setki tysięcy młodych Polaków opuściło PRL z rożnych przyczyn. Dla jednych była to polityka – niemożność egzystowania w systemie zła, dla innych powody ekonomiczne – poszukiwanie godnego i wygodnego zycia mającego sens. Byli to ludzie, którzy wyjeżdżali z tą świadomością, że już do kraju nie wrócą, że jeden rozdział życia zostawiają bezpowrotnie za sobą i zacząć będą musieli nowe życie. “Czy było warto?” to współczesna odyseja jedenej z tych osób, odyseja, która wiedzie przez trzy kontynenty, a dzieje bohaterów są jak pociąg w podróży – jadą w nim osobliwi podróżni, mijają się, schodzą i rozchodzą życiowe drogi. To książka o Kolumbach lat 80-tych – ryzykantach, którzy mieli odwagę wystawić się na próbę. Czy znaleźli to, czego szukali? – taki opis zamieścił wydawca książki “Czy było warto? Odyseja dżinsowych Kolumbów” Liliany Arkuszewskiej – Polki od 30 lat mieszkającej w Kanadzie. W Montrealu powieść jest dostępna w polskiej księgarni Quo Vadis oraz w bibliotece polskiej przy Polskim Instytucie Naukowym.

Opracował: Zbigniew Wasilewski

Żródło: http://zaczytani.pl/

Foto: Zbigniew Wasilewski

Ora e Labora-u Św.Benedykta znad jeziora

Logo_Amis_Couleur_1,251

Benedyktyni, Zakon Świętego Benedykta (łac. Ordo Sancti Benedicti, używany skrót: OSB) − najstarszy katolicki zakon mniszy na Zachodzie, założony w 529 roku przez św. Benedykta z Nursji. Słynne motto zakonu, przypisywane założycielowi, brzmi: Ora e labora (Módl się i pracuj), zaś hasłem przewodnim jest: Ordo et pax (Ład i pokój) oraz “Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. Mnisi ślubują: stałość (stabilitas), obyczaje monastyczne (conversatio morum) i posłuszeństwo (oboedientia) wobec Reguły. Benedyktyni przyczynili się do rozwoju kultury europejskiej, prowadzą słynne szkoły i zajmują się ogrodnictwem,zielarstwem,serowarstwem. Nadal produkują na bazie własnej recepty likier z 40 ziół, zwany benedyktynem.

Klasztor Benedyktynów w Saint-Benoit-du-Lac (Św.Benedykt znad Jeziora) prowincja Quebec,Kanada

Pierwsze opactwo zostało założone na wzgórzu Monte Cassino we Włoszech i istnieje do dziś. Posiada najstarszą bibliotekę w Europie, a jego scriptorium, w którym przepisywano ręcznie manuskrypty, należy do najcenniejszych na świecie zbiorów z okresu średniowiecza. W czasie II wojny światowej klasztor został zbombardowany przez wojska amerykańskie, w rezultacie czego wiele cennych dzieł zostało zniszczonych lub zaginęło. U podnóży wzgórza klasztornego toczyły się zacięte walki. Został on zdobyty 18 maja 1944 przez polską armię generała Władysława Andersa. Dziś znajduje się tam jeden z największych polskich cmentarzy wojskowych poza granicami kraju. Po wojnie klasztor odbudowano.

Członkami zakonu było 40 papieży oraz 3600 świętych i błogosławionych. Pierwszym papieżem benedyktynem był Grzegorz I Wielki, on był też pierwszym biografem Benedykta z Nursji. Do innych znanych benedyktynów należą: Anzelm z Canterbury,Pierre Abelard,Alkuin i Paweł Diakon.

Saint-Benoit-du-Lac, prowincja Quebec

Zakon benedyktyński kultywuje ubóstwo; należy opuścić wszystko, by całkowicie oddać się Bogu. Nie chodzi o to, by utożsamić się z tymi, którzy nic nie posiadają, lecz o to, by lepiej ich zrozumieć. Ubóstwo polega na bezgranicznym zaufaniu Bogu, gdyż jeśli pozbędziemy się wszystkiego, jedynym zabezpieczeniem będzie Chrystus, nie pozostanie już nic prócz wiary, że Pan zaopiekuje się swymi dziećmi i nie pozwoli im zginąć. Ubogi nie jest narażony na pokusy samowystarczalności, gdyż nie posiada niczego, co mogłoby mu wystarczyć. Benedyktyni poprzez ubóstwo pragnęli upodobnić się do Jezusa i naśladować go. Dobra doczesne są nic niewarte, gdyż prawdziwy skarb jest w niebie. Pragnęli posiadać tylko tyle, ile zaspokaja ich rzeczywiste potrzeby, resztę rozdawali, nie martwiąc się o jutro, gdyż bezgranicznie ufali Bogu. Jeszcze do niedawna benedyktyni kultywowali praktykę – “2 benedyktynów je z 1 miski, tak aby starczyło dla biedaka”.

Rok założenia klasztoru;1912

Saint-Benoit-du-Lac jest miejscowością w regionie Estrie (Quebec ) o powierzchni 227 hektarów. Głównym obiektem tej miejscowości jest klasztor Benedyktynów usytuowany nad jeziorem Memphremagog. Mieszkańcami tej miejscowości jest około 40 Benedyktynów. W 1901, prawo cywilne  antyklerykalne Francji zmusza Benedyktynów z Saint-Wandrille (Francja)na emigrację. Mnisi z Saint-Wandrille, po znalezieniu niepewnego schronienia w Belgii, rozważają osiedlenie się w Kanadzie. W 1912 roku Ojciec Dom Paul Vannier zostaje wysłany z misją, aby przygotować miejsce dla swojej społeczności . Za zgodą biskupa z miasta Sherbrooke, zakupił gospodarstwo nad jeziorem Memphremagog.

Obecna budowla klasztoru Benedyktynów powstała na przestrzeni 1990-1994 pod okiem montrealskiego architekta pochodzenia rumuńskiego Dana Hanganu. Uroczysta inauguracja nowo wybudowanego opactwa miał miejsce 4 grudnia 1994 roku. W tym roku mnisi obchodzą stulecie założenia ich klasztoru w Kanadzie i z tego też względu istnieje możliwość zwiedzenia części klasztoru.

Furta klasztorna -niestety zamknięta na dwa spusty-oddzielająca mnichów od świata zewnętrznego.

Korytarz prowadzący do kościoła i kaplicy Najświętszego Sakramentu.

Główna nawa kościoła ,ławy przeznaczone dla mnichów

Element kamienny z ruin dawnego klasztoru z Saint Wandrille w Normandii pochodzący z XIV wieku,ma symbolizować braterską więź kanadyjskich mnichów z klasztorem,z którego się wywodzą.

Benedyktyni oferują pobyt w klasztorze ludziom potrzebującym wyciszenia,modlitwy ucieczki od świata i jego stresów. Na zdjęciu budynek przeznaczony dla gości płci żeńskiej. Mężczyźni są goszczeni w budynku klasztornym.

Sad przyklasztorny

Miejsce Saint-Benoit-du-lac przyciąga rzesze gości o każdej porze roku. Jesień jest pod znakiem zbioru jabłek w sadzie. Benedyktyni są znani w okolicy z produkcji wyśmienitych serów,owoców w czekoladzie,cydru a także ze śpiewów gregoriańskich. Wszystkie te produkty łącznie  ze śpiewami gregoriańskimi na CD można zakupić w klasztornym sklepiku.


Autor:Z.P.Wasilewski

Fot:Z.P.Wasilewski