Hugo (fr: Hugues) wychował się na farmie , w okolicach St-Célestin. W jego rodzinnym domu mówiło się że prawdziwy Quebec tworzą ludzie ziemi. O Montrealu mawiano że nawet jego najbardziej francuska część jest mało ‘quebecka’. ‘Kiedyś Montrealem rządzili anglos, chętnie przypominał ojciec Hugona. ‘Anglos popierali tylko swoich. Franco Canadians, na dobrą pracę nie mieli tam szans. Do dzisiaj Montreal jest pełen anglos.’ ‘Rząd sprowadza coraz wiecej emigrantów żeby zaludnić prowincję, a oni jadą do Montrealu i zamiast francuskiego uczą się angielskiego. Nie chcą być tacy jak my,’ mówiła matka Hugona.
‘Pamiętacie jak sąsiednią farmę kupił emigrant z Holandii? Po dwóch latach sprzedał ją i wyjechał. Podobno mówił że czuł się tu obco, a jak miał się czuć jak był obcy?’ opowiadał ojciec.
‘ Obcy nie rozumieją że Quebec to nasz kraj,’ skwitował Hugo. ‘ Może dobrze że siedzą w Montrealu, a my żyjemy sobie tutaj.’
Aż pewnego dnia Hugo sam wybrał się do Montrealu. Wyruszył w poszukiwaniu pracy. Pamięta jak wysiadł z autobusu we wschodniej części miasta, przy szeregu małych, barwnych sklepików. To w jednym z nich, na tablicy ogłoszeń, przeczytał o studencie poszukującym współlokatora. Oferta była interesująca, choć niebawem okazało się że student jest samoukiem, a żądana opłata ma pokrywać koszt wynajecia całego lokum. Miejsce było jednak przyjemne, a lokator wydawał się być, generalnie rzecz biorąc,… w porządku. Jeszcze tego samego wieczoru Hugo rozpakowywał plecak w swoim nowym, maleńkim pokoiku.
Następnego dnia rozpoczął poszukiwanie pracy. Po tygodniu względnie dobrze znał najbliższą okolicę i był gotów wyruszyć na podbój centrum miasta. Wkurzyło go jednak że wiekszość tamtejszych pracodawców wymaga dodatkowej znajomości angielskiego. Do zachodniej części miasta nawet nie zaglądał. Słyszał, że mieszkają tam sami bogaci i wyniośli anglos.
‘Nous sommes chez nous ( jestesmy wśrod swoich)’ powtarzał buńczucznie współlokatorowi. ‘O co chodzi z tym angielskim?’
‘Masz wybór,’ mądrzył się współlokator ‘ Szukaj pracy w naszej części miasta i wspieraj ruch separatystów, jak prawdziwy Quebecois, albo… naucz się angielskiego i zacznij mówić że jesteś dumnym Kanadyjczykiem.’
Hugo znalazł w końcu pracę na sąsiedniej ulicy, w rozległej składnicy złomu. Wkrótce odkrył że pracowali tam głównie nowoprzybyli emigranci z Haiti i z Kongo. Trzymali się razem, a Hugonowi wytykali że mówi Joual. Zaciskał zęby i przysięgał zemstę. Po miesiącu zaczął się rozglądać za inną pracą. Okazja nadarzyła się w tym samym narożnym sklepiku, w którym znalazł ogłoszenie o wynajęciu lokum. Właścicielem sklepiku był Libańczyk. W sklepiku pracowała cała jego rodzina. Hugo zaczął od układania towaru na półkach.
‘Dobrej pracy to się tu szuka przez znajomości,’ uświadomił go współlokator.
Wtedy Hugo, nie wiedząc czemu, zaczął dopytywać się o zachodnią część miasta.
‘A więc chcesz zostać dumnym Kanadyjczykiem,’ żartował współlokator. ‘Za kurs angielskiego trzeba płacić. Tylko emigranci mają za darmo francuski. Możesz sie uczyć sam, z TV.’
Hugo zaczął od przełączania radia na kanał angielski. Przychodziło mu to z oporem. Dla równowagi kibicował separatystom i w lokalnych francuskich gazetach przeglądał ogłoszenia o pracę. Pewnego dnia znalazł ogłoszenie o naborze na kurs zawodowy do jednego z dużych, montrealskich szpitali. Szpital miał status dwujęzyczny a to oznaczało, że współrządzili nim anglos.
Duma rozpierała Hugona gdy na rozmowie wstępnej usłyszał że jego angielski jest wystarczający i że zostaje przyjęty. Tego dnia nawet nie zauważył kiedy przełączył radio na angielski kanał.
Kurs był prowadzony po francusku, ale na przerwach często można było usłyszeć angielski. Hugo zauważył że jego radość ze znajomości angielskiego była przedwczesna, ale przynajmniej już nie wkurzała go obecność tego języka . Wszyscy w grupie dogadywali się dobrze…mieli wspólny cel.
To od kolegi z kursu Hugo dowiedział się o atrakcyjnym mieszkanku do wynajęcia, blisko szpitala, na spokojnej ulicy w zachodniej częsci miasta. Przeprowadził się w dniu rozpoczęcia pracy. Ucieszył sie że sąsiedzi mówią po francusku, tylko jedni, ci z naprzeciwka, to byli typowi anglos chociaż nie byli bogaci, za to dość życzliwi. Pierwszy szef Huguesa był fajny, za to szef szefa, chociaż rodak, okazał się być wyniosłym, zamożnym sknerą.
‘Czy życie nie jest pełne paradoksów?’, opowiadał Hugo w swym rodzinnym domu koło St-Célestin. ‘ Zdobyłem zawód. Nauczyłem się drugiego języka. Poznałem dziewczynę z Armenii. Pracuję z franco-, z anglo- i z takimi z rożnych krańcow świata. Mieszkam w zachodniej części Montrealu. I… czuję się prawdziwym i dumnym Quebekiem , być może bardziej dumnym niż kiedykolwiek przedtem.’
Autor: Elżbieta Uher
Szkic ołówkiem: Elżbieta Uher