DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Tag Archives: Marcin Smigielski

JACK STRONG MAN

JS black RED

 Ledwo ucichła wrzawa nad ostatnim filmem Władysława Pasikowskiego, a już w kinach pojawił sie kolejny obraz jego autorstwa. Jack Strong jest opowieścią o pułkowniku Ryszardzie Kuklinskim, absolwencie Akademii Sztabu Generalnego i oficerze Ludowego Wojska Polskiego, który w latach 1971-1981 przekazał CIA ponad czterdzieści tysięcy stron tajnych dokumentów. Zawierały one m.in. dane techniczne nowoczesnych wówczas czołgów T-72, warianty ataku wojsk Układu Warszawskiego na Europę Zachodnią i plany rozmieszczenia radzieckich jednostek przeciwlotniczych na terenach Polski i NRD.7 JS black BLACK

Bezcelowa jest tu ocena czynów postaci płk Kuklińskiego, ponieważ nie jest to film polityczny. Scenariusz napisało życie, znakomicie podrasował go na potrzeby filmu Pasikowski, a w rozpisane role wcielili się aktorzy o różnym stopniu doświadczenia, lecz o jednakowo wysokich umiejętnościach. Z tej mieszanki otrzymujemy bardzo zgrabny thriller szpiegowski, w którym Pasikowski w naturalny sposób pozostawia swój znak firmowy. Jak w pozostalych jego filmach, zastajemy tu postać, która uznając, że przebrała się miarka podłości rozpoczyna krucjatę przeciwko reszcie świata. Nie jest to jednak zrezygnowany kapral Kroll, bezkompromisowy Franz Maurer z Psów, czy naiwny Józek Kalina z Pokłosia. Mimo wspólnego, romantycznego mianownika, tu mamy do czynienia z bohaterem z krwi i kości, który żył naprawdę; narażał życie, a po godzinach dodatkowo musiał godzić swą działalność z byciem ojcem, mężem i obywatelem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

20 27

Niebezpieczna to gra, wyczerpująca psychicznie (trwała dziesięć lat!) i pełna emocji o różnym nasileniu, czasem nawet humoru. Reżyser zawodowo dawkuje widzowi: napięcie, współczucie, dowcip, przerażenie, melancholię. Sprawia to, że film nie nuży, ani nie powoduje bólu głowy od nadmiaru informacji. Ba, wywołuje nawet beztroski uśmiech na widok mirafiori ścigającego opla rekord  pomiędzy syrenkami i fiatami 125p. Nawiasem mówiąc, scena pościgu wygląda tu o wiele lepiej niż w innych polskich produkcjach, wymagających użycia muzealnych eksponatów. Nie jest żałośnie krótka, a wozy nie tylko suną bokiem po śniegu, ale także nie omijają rozmaitych przeszkód. Brawo za odwagę (dla reżysera)!

JS black RED

Cieszę się, że trend pokutujący od lat dziewięćdziesiątych w rodzimej kinematografii, polegający na obsadzaniu osób wskazanych przez producenta wyraźnie mija, przynajmniej w filmiach o dużym znaczeniu. W najnowszym filmie Pasikowskiego udział biorą wyłącznie aktorzy i to dobrzy aktorzy. W roli płk Ryszarda Kuklińskiego występuje Marcin Dorociński. Jego kolegów i przełożonych ze Sztabu Generalnego odtwarzają m.in.: Mirosław Baka (mjr Putek), Zbigniew Zamachowski (płk Gendera), Krzysztof Globisz (gen. Florian Siwicki), czy Ireneusz Czop (Rakowiecki). Na uwagę zasługuje epizodyczna, ale ważna rola Pawła Małaszyńskiego (kpt. Ostaszewski). Są również dwie perełki aktorskie, tym razem ze względu  głównie na charakteryzację. Nagroda Plebana powędruje do: Krzysztofa Pieczyńskiego, który odtwarza postać prof. Zbigniewa Brzezińskiego, (doradcy prezydenta Jimmy’ego Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego USA) oraz do Krzysztofa Dracza, wcielającego się w postać gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Obaj nie mieli dużego pola do popisu, ale w tym przypadku wystarczy, że byli i wypowiedzieli kilka zdań.

34

Pamiątkowe zdjęcie z planu filmowego w Waszyngtonie z maja 2013; ucharakteryzowany odtwórca Z. Brzezińskiego, aktor Krzysztof Pieczyński oraz profesor Brzeziński ,który odwiedził plan filmu podczas kręcenia scen.

Tradycyjnie u Pasikowskiego kobiety są sprowadzone do roli “tych, które nic nie rozumią”, ewentualnie widnieją jako tło męskich rozgrywek. Hanna Kuklińska w interpretacji Mai Ostaszewskiej gotuje, sprząta i urządza mężowi awantury na tle zazdrości. Z kolei Dagmara Domińczyk, czyli Sue (oficer CIA) wtapia się w tłum. Dosłownie. Na tym bowiem polega jej praca. Jest jeszcze trzecia kobieta (Michalina Olszańska), narzeczona jednego z synów głównego bohatera, ale jej rola, mimo że widoczna, jest ledwo zauważalna. A propos męskich konfrontacji: Davida Fordena, oficera prowadzącego płk Kuklińskiego gra Patrick Wilson. Między oboma dżentelmenami, już podczas pierwszego spotkania wyraźnie wyczuwamy nić prawdziwej, męskiej przyjaźni.

p2

Nie bardzo wiem do czego w tym filmie można się przyczepić, ponieważ jest dość zgodny z moimi oczekiwaniami: miał to być film szpiegowski obfitujący w intrygę, suspens, euforię i rozczarowanie. I taki jest. Zrobił go Władysław Pasikowski, więc dodatkowo główny bohater powinien być skrojony na miarę Konrada Wallenroda i mimo zwycięstwa – przegrać. Historia pułkownika Kuklińskiego jest mi znana, więc wiedziałem jak zakończy się film, a mimo to w ciągu jego trwania jest kilka elementów, które sprawiały, że można podskoczyć w fotelu. Film z pewnością wart jest zobaczenia i… może nawet zapamiętania? Polecam.

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: jackstrongfilm.com

WAŁĘSA. CZŁOWIEK Z NADZIEI.

walesa

Kiedy rok i osiem miesięcy temu zaczynałem współpracę z Kroniką Montrealską, tekstem o filmie W ciemności Agnieszki Holland, napisałem, że z niecierpliwością czekam na to kiedy zobaczę Roberta Więckiewicza w roli Lecha Wałęsy. Film wtedy był w początkowej fazie produkcji. I właśnie kilka dni temu doczekałem się. W Dolnośląskim Centrum Filmowym (klimatyczne, studyjne kino bez popcornu i półgodzinnych reklam) we Wrocławiu miałem okazję obejrzenia najbardziej oczekiwanego polskiego filmu 2013 roku. Światową premierę miał piątego września, natomiast na ekranach polskich kin możemy go oglądać od czwartego października.

image description

Przed obejrzeniem filmu usilnie starałem się nie mieć żadnych konkretnych oczekiwań, może poza jednym: miałem cichą nadzieję, że ten film nie będzie laurką, ani swoistym curriculum vitae dla przywódcy „Solidarności”. Interesowało mnie jak przedstawi jego kluczowe dokonania legendarny polski reżyser. I nie zawiodłem się. Film nie opowiada o agencie. Nie opowiada także o nieskazitelnym bohaterze porywającym tłumy i obalającym komunizm. Opowiada o człowieku. Jest tak neutralny, jak to tylko możliwe. Wchodzi w prywatność, a nawet intymność rodziny Wałęsów. Główny bohater przedstawiony jest w nim przede wszystkim jako ojciec i głowa rodziny, a także sumienny pracownik. Pracownik, który jednak nie obawia się nadstawiać karku w imieniu kolegów.

2

1Kilka tygodni temu film został wybrany przez Komisję Oscarową jako reprezentant Polski do przyszłorocznej rywalizacji o najważniejszą nagrodę filmową na świecie. Pomijając tematykę filmu, na złotą statuetkę w pełni zasługuje kreacja Roberta Więckiewicza. Aktor ten już dawno ugruntował sobie pozycję w krajowej czołówce, jednak w tym filmie przeszedł samego siebie. Do roli Poldka Sochy w W ciemności nauczył się mówić „bałakiem” – gwarą lwowskiej ulicy. Natomiast na potrzeby roli Lecha Wałęsy… stał się Lechem Wałęsą. Charakterystyczny sposób mówienia byłego prezydenta, barwa głosu, odpowiedni „timing” i gestykulacja znakomicie uzupełniają fizyczne, niemal bliźniacze podobieństwo do oryginału. Więckiewicz jest tutaj ekranowym zwierzęciem. Zdominował i przyćmił swą kreacją wszystkich, włącznie z Agnieszką Grochowską wcielającą się w postać Danuty Wałęsy. Idealnie pokazał rosnącą ze sceny na scenę pewność siebie najpierw zwykłego robotnika, a później mimowolnego przywódcy strajków w całym kraju. Tutaj pierwszoplanowa rola jest tylko jedna. Przez cały film spotyka tylko jedną osobę, która dorówna mu temperamentem, a nawet go zdominuje. To legendarna włoska dziennikarka Oriana Fallaci, którą odtwarza Maria Rosaria Omaggio. Wywiad, jaki przeprowadza z Wałęsą jest osią fabuły całego filmu. Notabene, właśnie z tego wywiadu możemy dowiedzieć się wiele o charakterze bohatera filmu.

43

Wspomniana Agnieszka Grochowska również staje na wysokości zadania, aczkolwiek nie ma tak dużo okazji do pogrania jak jej filmowy mąż. Błysk jej talentu pojawia się m.in. w scenie, gdy małżonek oznajmia, że stracił pracę oraz gdy wyrzuca z domu konspirujących robotników włącznie z ich przywódcą, a potem z obawą patrzy na wracającego męża. Uważny widz jednak nie odmówi jej braku wkładu w całość przedsięwzięcia. Wajda znakomicie ukazał prawdziwość powiedzenia, że za sukcesem mężczyzny stoi kobieta. Grochowska gra przeważnie w czterech ścianach ich gdańskiego mieszkania. Pierze, gotuje (przy okazji skutecznie chowa nielegalne druki, wkładając je do garnka z zupą), a także pracuje niemal taśmowo krojąc chleb, który natychmiast znika w wiecznie pustych brzuszkach.

Kluczem do sukcesu – oprócz oczywiście świetnego scenariusza – jest dobór aktorów. Wajda postawił na starą, sprawdzoną metodę obsadzania nawet epizodycznych ról znakomitymi nazwiskami. Widzimy tu: Zbigniewa Zamachowskiego i Cezarego Kosińskiego w rolach oficerów śledczych, starających się złamać Wałęsę. Jako Klemens Gniech, dyrektor stoczni, występuje świetny Mirosław Baka. Księdzem odprawiającym msze w miejscu internowania jest Maciej Stuhr. Wajda nie bał się zaufać młodszym aktorom, a nawet najmłodszym. Wiadomo – jako rodzina Lecha Wałęsy musiała wystapić gromadka wszędobylskich urwisów. Sprawdzili się znakomicie. W rolę Bogdana Borusewicza wciela się Bogusław Kudłek, obok którego widnieje cała rzesza niedawnych absolwentów szkół filmowych. Ciekawostką jest natomiast rola Henryki Krzywonos, którą gra dziennikarka znana z Dzień dobry TVN, Dorota Wellman.

Całości każdego dobrego filmu dopełnia muzyka. Tutaj Andrzej Wajda zaskoczył mnie ponownie, bowiem oszczędził mi słuchania po raz kolejny ballady o Janku Wiśniewskim, czy patetycznych piosenek Jacka Kaczmarskiego (przy całym szacunku dla artysty). Zamiast tego, przez cały film możemy usłyszeć utwory młodego, zbuntowanego pokolenia. I to nie Maanamu, Perfectu czy Lady Pank, ale autentycznych, bezkompromisowych wykonawców takich jak: KSU, Brygada Kryzys, Tilt, AyaRL, DAAB czy Proletaryat. Jest szorstko i zadziornie – to lubię!

Ostrożnie wypowiem tę opinię, ale chyba wreszcie po długim czasie doczekałem się polskiego filmu, w którym przede wszystkim brak perwersyjnego delektowania się brutalnymi scenami ćwiartowania żywych ludzi, brak morza krwi i przydługich scen cierpienia jaskrawo malującego się na ludzkich twarzach. Zważywszy na panujący od kilku lat w polskim kinie trend na filmy historyczno-patriotyczne, takich scen mieliśmy już pod dostatkiem. W Wałęsie okazji po temu również jest wiele, ale reżyser – wierzę, że świadomie – z nich nie korzysta. I bardzo dobrze. Wygląda na to, że Andrzej Wajda po przygnębiającym Katyniu i dziwnym Tataraku zrobił film kompletnie „niewajdowy”. Jego najnowsze dzieło nie ocieka martyrologią i unikalnym polskim cierpiętnictwem. Ba! Dodawszy do niego kilka elementów komedii, zwłaszcza słownej i sytuacyjnej, otrzymamy kawał całkiem dobrego kina.

5

Wałęsa, zupełnie jak Wałęsa, jest prosty i zwięzły. W żadnym momencie nie ma wątpliwości co się dzieje i dlaczego. To również znakomite posunięcie, ponieważ takie filmy są potrzebne młodemu (i nie tylko) pokoleniu, które tylko skorzysta na wiedzy historycznej. Ja natomiast przez całe dwie godziny trwania filmu nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jest on zrobiony pod Amerykanów. To daje mi nadzieję, że przeciwległy kontynent wreszcie dowie się, iż początek końca komunizmu w Europie to Polska i Wałęsa, a nie Niemcy i upadek Muru Berlińskiego. Polecam!

Marcin Śmigielski

Fot.: www.walesafilm.pl

UKŁAD ZAMKNIĘTY: JUTRO MOGĄ PRZYJŚĆ PO CIEBIE !

7530670.3

Czy w Polsce istnieje mafia? To pytanie zadawano sobie szczególnie często w latach dziewięćdziesiątych, w czasach tzw. mafii pruszkowskiej. Gdy grupa pruszkowska i inne o podobnym charakterze zostały rozbite, bądź wymarły śmiercią naturalną, gangsterzy, którzy w medialnych spowiedziach odkryli dobre źródło dochodu i wybielenia, nad wyraz chętnie dzielili się swoimi zawodowymi życiorysami. Jedni zwalali winę na drugich, ale w jednym wszyscy byli zgodni. Ich grup przestępczych nie można nazywać mafią. Prawdziwa mafia to politycy, prokuratorzy i inni urzędnicy państwowi. Trudno nie zgodzić się z tym, gdy ogląda się najnowszy film Ryszarda Bugajskiego Układ zamknięty.

uz4

Film przedstawia historię trzech młodych biznesmenów: Marka Stawskiego, Piotra Maja i Grzegorza Rybarczyka. Właśnie otworzyli na Wybrzeżu firmę „Nawar”, która produkuje nowoczesne układy elektroniczne i jest ewenementem na skalę europejską. Na samym początku widzimy uroczystą i wystawną galę z okazji otwarcia fabryki. Śpiewa światowej sławy sopranistka, Dorota Maj (siostra jednego z głównych bohaterów filmu), na widowni zaś widzimy nieco znudzonych, zapewne nieprzywykłych do takich wyżyn kulturalnych: wojewodę, prezydenta miasta, biskupa i niższego szczebla lokalnych oficjeli. Przemawiają uśmiechnięci i dumni biznesmeni. I już w jednej z pierwszych scen pojawia się tajemniczy przedstawiciel holdingu „Offshore”, który deklaruje chęć inwestycji i oferuje zarządowi „Nawaru” kosmiczną sumę dziesięciu milionów euro. Uczciwi i ostrożni przedsiębiorcy nie dają się zwieść zapachem pieniędzy, jednak wraz z rozwojem akcji filmu okazuje się, że ich początkowa ostrożność była po prostu naiwnością. To był bowiem dopiero początek ich kłopotów. I gdzie tu mafia, ktoś zapyta? Ano mafią jest „Offshore”, w rzeczywistości firma – krzak, za którą stoją: miejscowy prokurator i naczelnik Urzędu Skarbowego. Taki gruppenführer Wolf ze Stawki większej niż życie.

uz3

Technicznie film stoi na dość przeciętnym, choć przyzwoitym poziomie. Przedstawia co prawda malownicze i monumentalne akcenty Gdańska, Gdyni i Sopotu, jednak nie ma tu „artystycznych” zdjęć ani efektownego montażu, do czego przyzwyczaja nas właśnie kino amerykańskie i europejskie. Ale jest przecież porażająca historia, którą ten film opowiada. To ona ma być na pierwszym planie. Tym bardziej, że historii pomaga czołówka polskich aktorów. Niezawodny Janusz Gajos, jako bezwzględny i bezduszny prokurator Kostrzewa. Dawno niewidziany na dużym ekranie Kazimierz Kaczor jako Mirosław Kamiński, naczelnik „skarbówki” i safandułowaty służalec Kostrzewy. Fascynujący Wojciech Żołądkowicz w roli młodego i nie takiego naiwnego prokuratora Słodowskiego, prowadzącego sprawę „Nawaru”. Pojawiający się epizodycznie, ale grający w całej sprawie kluczową postać Krzysztof Gordon jako minister. Sprawdzeni i z dawno ugruntowaną pozycją: Przemysław Sadowski (Marek Stawski), Robert Olech (Piotr Maj) i Jarosław Kopaczewski (Grzegorz Rybarczyk), grający prześladowanych biznesmenów. Do tego: Maria Mamona, Beata Ścibakówna, Magdalena Kumorek, Monika Kwiatkowska i inni aktorzy dalszego, lecz nie gorszego planu, i już mamy kawał dobrego kina.

uz1

Moim zdaniem gdyby Układ zamknięty nakręcono w Ameryce, niektóre sceny przeszłyby do historii tamtejszego kina, jak np. rozmowa Doroty z prokuratorem Kostrzewą, kończąca się zgaszeniem papierosa w szklance mleka, czy też moment, gdy młody prokurator Słodowski puszy się do kawałka lusterka, ćwicząc efektowną przemowę przed przesłuchaniem. Nie ma natomiast w filmie możliwości popisu dla Janusza Gajosa. Jego postać jest co prawda złożona; przedstawia Kostrzewę zarówno w pracy, jako cynicznego urzędnika państwowego, w domu, w roli despotycznego męża, ojca i dziadka, a także w wiejskiej daczy, jako dumnego posiadacza myśliwskich trofeów (dające do myślenia alegorie z wypchanymi zwierzętami). Jednak wyraźnie pozostaje niedosyt, tym bardziej że w materiałach promocyjnych Janusz Gajos zostaje postawiony w jednym artystycznym szeregu z Robertem De Niro i z Alem Pacino. Słusznie, bowiem jest to aktor rangi światowej. Gdzie więc są światowej rangi sceny, w których aktor ten mógłby pokazać klasę niczym Pacino w Adwokacie diabła, czy De Niro choćby w Taksówkarzu? Takowych, niestety, w polskim kinie jak na lekarstwo. Jest co prawda w Układzie zamkniętym scena potajemnego spotkania Kostrzewy z Kamińskim na nabrzeżu portowym, czy też moment wielkiego rozczarowania naszych rodzimych „mafiosi”, gdzie Gajos miałby co zagrać, jednak są to sceny rozpaczliwie krótkie, będące zaledwie namiastką tego, co tworzy dla innych aktorów kino światowe. Cały film jest wspaniałym wprowadzeniem do efektownego finału, niczym „nagranie” idealnej piłki do zdobycia wspaniałej bramki. Jednak finał rozmienia się na drobne. Jest i porażka „złych”, i iskierka nadziei dla „dobrych”, ale wszystko to jest bez należytego kolorytu.

 

uz2

uz512 stycznia 2013 r., w ramach corocznej gali Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej Układ zamknięty został nagrodzony Wektorem Nadziei “za odwagę w dążeniu do przedstawienia prawdy o problemach, z którymi na co dzień zmagają się polscy przedsiębiorcy w starciu z bezwzględną machiną urzędniczą, oraz za niezwykły upór, dzięki któremu realizacja filmu stała się możliwa”. Film jest bowiem inspirowany autentycznymi wydarzeniami. Tym bardziej dają do myślenia wywiady z rodzimymi gangsterami-celebrytami.

Szczerze polecam.

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: ukladzamkniety.com

SYRENA SPORT – POLSKA CORVETTE W PIĘCIU ODSŁONACH

koconmus_Syrena_Sport.png.jpeg

Kto by się spodziewał, że aż tylu entuzjastów będzie chciało przywrócić do życia właśnie ten jeden z wielu zapomnianych prototypów polskiej motoryzacji. I to powstały ponad pięćdziesiąt lat temu. Paradoksalnie, mimo nieciekawej sytuacji politycznej był to czas, w którym ta dziedzina przemysłu miała się czym pochwalić. Władza dawała zielone światło nowym technologiom, a polskim inżynierom nie trzeba było powtarzać dwa razy. Pomysły rodziły się niczym grzyby po deszczu. Powstało wiele pojedynczych egzemplarzy-prototypów, które nie wyszły poza fazę jazd testowych. WFM Fafik, Pionier, Meduza, Smyk, czy Mikrus w wersji kabriolet – to, nie licząc samochodów dostawczych i ciężarowych, nowe pomysły rodzimych konstruktorów w pierwszym dwudziestoleciu po wojnie. Próbowano też rozszerzyć gamę syren. Był pick-up (R-20), był „dostawczak” (Bosto). Jako prototypy zakończyły żywot: m.in. mikrobus i hatchback. Wśród nich znalazła się także wersja Sport.

Choć u przeciętnego polskiego zjadacza chleba słowa: „Syrena” (jako marka samochodu) i „sport” powodują antagonizm w rodzaju „pingwin na Saharze”, to jednak dociekliwi fani polskiej motoryzacji uśmiechają się, ale z sentymentem. Poczciwa syrenka (model 101) pojawiła się przecież w rajdzie Monte Carlo w 1960 roku. „Dosiadał” ją legendarny Marek Varisella, pilotowany przez Mariana Repetę. Byli jedną z dwóch polskich załóg jadących syrenami. Ów jeden z najtrudniejszych rajdów płaskich na świecie ukończyli na dziewięćdziesiątym dziewiątym miejscu wśród stu czterdziestu dziewięciu sklasyfikowanych załóg. Druga polska załoga (Marian Zatoń i Stanisław Wierzba) nie dojechała do mety. Rok później wystartowały już cztery syreny.

SS1

 W tym samym okresie powstał prototyp o nazwie Syrena Sport. Wymyślony i zaprojektowany właściwie poza programem FSO, przez grupę konstruktorów-entuzjastów, w składzie: Cezary Nawrot (główny projektant, nadwozie), Stanisław Łukaszewicz (główny konstruktor), Władysław Skoczyński i Andrzej Zatoń (silnik), Władysław Kolasa (nadwozie), Antoni Drozdek (zawieszenie), Mirosław Górski, Jerzy Dembiński, Leszek Dubiel i Antoni Dworakowski (podwozie i komponenty podwozia, montaż końcowy), Jerzy Roman (mechanizm zmiany biegów), Zbigniew Grochowski (dokumentacja nadwozia). Według zapisków inż. Cezarego Nawrota, pierwszy szkic samochodu powstał w 1957 roku. Inspiracją w projektowaniu przedniej części nadwozia był Ferrari 410 Superamerica (spopularyzowany w Polsce dzięki serii książek Z. Nienackiego o Panu Samochodziku), tyłu zaś – Mercedes 190 SL. W większości był to produkt nowy, tj. wymyślony od zera. Nadwozie o nowoczesnej, sportowej linii skonstruowane było z użyciem żywicy poliestrowej. W dobie trudności z zaopatrzeniem w blachę, było to rozwiązanie nad wyraz atrakcyjne.

SS3

Silnik stanowiła również nowa, czterosuwowa jednostka o dwóch cylindrach. Był to chłodzony powietrzem boxer, który rozwijał moc ok. 35 KM przy pojemności 698 cm³. Niektóre jego elementy wewnętrzne (m.in. tłoki) pochodziły z motocykla marki SFM Junak, natomiast osprzęt (m.in. zapłon i pompę paliwa) wzięto z francuskiego Panharda Dyny Z. Motor napędzał koła przednie. Nie był to więc rasowy samochód sportowy, ale jego nowoczesna jak na owe czasy konstrukcja i wygląd spowodowały, że jest uważany za najładniejszy samochód zaprojektowany i zbudowany od podstaw w Polsce. O Syrenie Sport mówiono w wielu krajach Europy. Pojawiła się nie tylko w prasie i telewizji polskiej. Mówiono o niej w prestiżowym roczniku szwajcarskim L’Annee Automobile 1960-1961 i we włoskim dzienniku Il Giorno, który nazwał ją najpiękniejszym autem zza żelaznej kurtyny. Wspomnienie o niej dotarło nawet do Kanady i to całkiem niedawno. W 2010 roku, w magazynie Rods & Classics napisano o niej: „(…) polska Corvette była zbyt szybka jak na swoje czasy”.

SS_SM

Fotograficzno-motoryzacyjny unikat: syrena sport w towarzystwie starszej siostry w wersji mikrobus.

Literatura poświęcona polskiej motoryzacji, wydana w poprzednim ustroju sucho podaje, że żerańska FSO nie przewidywała seryjnej produkcji, a chodziło jedynie o doświadczenia z lekkimi kompozytami, z których powstało nadwozie. Dziś internet informuje bardziej przystępnie: I sekretarz PZPR Władysław Gomułka wpadł podobno w szał, gdy zobaczył ów pojazd na pochodzie pierwszomajowym w 1960 roku. Osobiście miał zadzwonić do FSO (inne źródła wskazują na premiera Józefa Cyrankiewicza) z nakazem zaniechania dalszych prac nad projektem. Wóz ten był nie tylko uosobieniem niemal UFO, o którego posiadaniu nikt wtedy nie śmiał pomarzyć. Był także zbyt niepoprawny politycznie. W ciągle odradzającym się po wojnie kraju był niewygodny jako przedmiot kojarzący się ze „zgniłym Zachodem”. Samochód z przebiegiem ok. dwudziestu dziewięciu tysięcy kilometrów, które przejechał na torze doświadczalnym Fabryki Samochodów Osobowych, odstawiono na kołki. Kilkanaście lat później, w ramach odzyskiwania miejsca w magazynach, syrenę sport wraz z innymi prototypami zniszczono. Według relacji, pracownicy Ośrodka Badawczo-Rozwojowego FSO, gdzie ukryty był wóz, próbowali go ocalić. Niestety, nad procesem zniszczenia czuwała specjalna komisja. Rzekomo ocalały włoskie kołpaki, które miały trafić do sklepu z używanymi częściami. Po raz ostatni widziano je ponoć pod koniec lat ’70 na giełdzie samochodowej.

Po ponad trzydziestu latach od tego mało chlubnego czynu, niczym pulsująca lampka w oku zdemolowanego Terminatora, pojawiają się oznaki życia syrenki sport. W ciągu ostatnich lat powstaje lub powstało aż pięć niezależnych replik. Tworzą zarówno entuzjaści-amatorzy jak i duże firmy. Jednym z projektów jest koncepcja realizowana przez szczecińską Fundację im. inż. Cezarego Nawrota. Odbywa się ona na podstawie odnalezionego fragmentu oryginalnego projektu. Konstruktorzy sympatycznego wozidełka mają już stworzoną w oparciu o stare fotografie bryłę nadwozia w skali 1:1, a o postępie prac informują na Facebooku: www.facebook.com/Syrena.Sport.Rekonstrukcja. Nad całością patronat objęły: Muzeum Techniki i Muzeum Motoryzacji w Warszawie oraz Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie. Podobnie drugi zespół, www.fsosyrenasport.pl, jednak tutaj stawia się głównie na jak najwierniejsze odwzorowanie karoserii. Po wpisaniu adresu w przeglądarkę, program przenosi nas również na profil facebookowy.

SS_Pela

O wiele bardziej zaawansowany jest projekt p. Piotra Peli. Na samodzielnie wykonanej ramie osadził on podzespoły i silnik z fiata cinquecento, a całość zwieńczyła zbudowana z laminatu karoseria. Postęp prac można śledzić na stronie http://www.otostrona.pl/piotrc/ (dział „Syrena Sport”). Ostatni wpis dodano 20 stycznia i trzeba przyznać, że całość zapowiada się obiecująco.

SS_Mazur

Już gotowym samochodem może się natomiast pochwalić p. Mirosław Mazur z Dominowa pod Lublinem. Jego „czerwona strzała” powstała na podzespołach z syreny 105L, czyli z dźwignią zmiany biegów umieszczoną w podłodze. Dlatego możliwe było wzięcie od „dawczyni” m.in. skrzyni biegów. Silnik pochodzi z francuskiego Panharda PL17, niejako potomka modelu Dyna Z. Pan Mirosław pokazał swoje dzieło światu 1 maja 2012 roku, czyli w pięćdziesiątą drugą rocznicę premiery oryginalnego modelu. Dodać należy, że jego syrenka jest zarejestrowana i dopuszczona do ruchu.

SS-Zoladkowa_Kuzaj

Najwierniej wizualnie odtworzonym, gotowym modelem jest projekt producenta… Wódki Żołądkowej Gorzkiej. Okazuje się, że dla speców od marketingu nie ma rzeczy niemożliwych. Potrafili oni efektownie (i zapewne efektywnie) połączyć promocję produkowanego przez siebie alkoholu z motoryzacją. Stworzony przez producenta wódki model jest wierną kopią, ale tylko z zewnątrz. Może poza kolorem, który na potrzeby promowanego produktu jest pomarańczowy. Silnik ani rozwiązanie przeniesienia napędu nie ma natomiast nic wspólnego z oryginałem. Motor pochodzi z angielskiego triumpha spitfire, wyposażony w cztery cylindry ułożone rzędowo osiąga moc dwukrotnie większą od oryginału i napędza koła tylne. Jak na potężnego producenta przystało, promocja samochodu była spektakularna. Odbyła się na towarzysko rozgrywanym Rajdzie Barbórka, w grudniu 2012 roku. Pięćdziesiąta, jubileuszowa edycja rajdu odbyła się jak zawsze w Warszawie, a jej kulminacyjnym momentem był tradycyjnie ostatni odcinek specjalny na ul. Karowej. Na tym właśnie odcinku pomarańczową syrenkę poprowadził czterokrotny mistrz Polski Leszek Kuzaj. Warto też dodać, że obecnie samochód ten jest na objazdowej wycieczce po całej Polsce, gdzie można go podziwiać w poszczególnych miastach i w określonych terminach.

SS2

Seryjna syrena, czyli ta znana nam z polskich ulic, od początku traktowana była jako pojazd tymczasowy. Czyż więc nie ironią losu jest, że to właśnie ona przetrwała z kilku znakomitych „syrenowych” rozwiązań jakie proponowała nam FSO? Niedawno świat fanów polskiej motoryzacji zelektryzowała wiadomość o odnalezieniu prototypu Syreny 607, czyli bodaj pierwszego polskiego hatchbacka. Wóz, a raczej to, co z niego zostało jest w opłakanym stanie, ale troskliwie zajęła się nim grupa ludzi, pragnących przywrócić go do życia. Pozostaje tylko cieszyć się, że dane nam jest na własne oczy zobaczyć nieznane pomysły znanej FSO dzięki takim entuzjastom jak opisani powyżej. A także takim, jakimi byli ludzie z zespołu Fabryki Samochodów Osobowych w Warszawie, który stworzył cząstkę naszej narodowej dumy – Syrenę Sport.

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: Zbyszko Siemaszko, vintage-life.net, wikipedia.pl, otostrona.pl/piotrc/, klasyczny.com

Z Janem Bo przez życie

b2

Tytuł wyszedł mi nieco patetyczno-przaśno-pretensjonalny, ale nie sposób tak nie pomyśleć patrząc na solowy dorobek lidera Lady Pank. Urodzony pięćdziesiąt osiem lat temu we Wrocławiu jako Jan Józef Borysewicz, kojarzony jest powszechnie z jednym z czołowych polskich zespołów rockowych. Jednak jego dokonania solowe, czyli te najbardziej od serca znane są o wiele węższemu gronu. Mimo że jego solowa kariera trwa już blisko ćwierć wieku.

Muzyką Borysewicz zajął się dość wcześnie. Idąc w ślady ojca (perkusisty jazzowego), młody Jasio uczęszczał do szkoły muzycznej w klasie perkusji. Szybko jednak zamienił „gary” na „wiosło”. Przez niemal całą dekadę lat 70 grywał w projektach znanych jedynie dociekliwym melomanom: np. w ówczesnej NRD występował z polsko-niemieckim duetem Katja&Roman, a później w Apokalipsie Ireneusza Dudka. W 1978 roku, w wieku dwudziestu trzech lat przyjął propozycję, która padła jeszcze podczas jego pobytu w Niemczech, a pochodziła od Budki Suflera. Wtedy właśnie ujawnił talent kompozytorski. Stworzył m.in. znakomite Nie wierz nigdy kobiecie i nieco gorsze Bez satysfakcji. Zespół uznał jednak, że te utwory nie pasują do muzycznego stylu Budki i nie trafiły na żadną płytę. Okazało się to zalążkiem konfliktu, w efekcie którego Borysewicz opuścił „suflerów”.

Budka Suflera1

Na początku lat osiemdziesiątych w karierze gitarzysty rozpoczął się przełomowy okres pod tytułem… Żużel. Nic Wam ta nazwa nie mówi? Bo i jej żywotność była krótka. Jesienią 1981 roku projekt Żużel złożony z Borysewicza i muzyków sesyjnych nagrał Małą Lady Punk. Po dużym sukcesie tej piosenki formacja zmieniła nazwę. Przyjęła ją od tytułu utworu, przekornie zmieniając pisownię. Tak powstał oficjalnie Lady Pank, a jego oszałamiająca popularność poparta była iście amerykańską strategią marketingową. Za koniec ery wznoszącej przyjęto incydent obyczajowy z udziałem Borysewicza podczas koncertu z okazji Dnia Dziecka w 1986 roku, we Wrocławiu.

Półroczny zakaz koncertowania, jaki narzucono na zespół, a także ostentacyjna cisza w mediach stworzyły atmosferę, w której Borysewicz poczynił pierwsze solowe kroki. Pod wpływem pielgrzymki do Częstochowy pojawił się pomysł na pierwszy solowy krążek. Nagrań dokonano w 1988 roku, a na początku roku 1989 światło dzienne ujrzała Królowa ciszy.

KrolowaCiszy

Płyta zawiera dziesięć utworów-pastorałek. Są one utrzymane w typowej dla drugiej połowy lat osiemdziesiątych melodyjnej atmosferze syntezatorów. Słowa napisali: Jacek Skubikowski i Jacek Cygan. Uzewnętrzniając duchowe przeżycia z pielgrzymki, Borysewicz odkrył swoją drugą twarz, całkowicie przeciwną do tej, do której przyzwyczaił publiczność. Z płyty sączą się dźwięki wprawiające słuchacza w łagodny nastrój. Gdzieniegdzie klawisze sprawiają, że można się pobujać; dominuje refleksja i koloryt bożonarodzeniowej zadumy. Krótko po wnowieniu działalności Lady Pank nagrał świąteczne: Gwiazdkowe dzieci i Gwiazdę na wietrze, które wydano jako maxisingiel zespołu. A gdy Królowa ciszy została wydana na płycie kompaktowej w 1991 roku, dołączono je do reszty repertuaru, do którego zresztą znakomicie pasują. Ciekawostką dla fanów gitarzysty może być fakt, że wszystkie ścieżki, z których składa się Królowa ciszy – wokal, gitary, bas, perkusję i syntezatory – Borysewicz nagrał całkowicie samodzielnie. Płyta doczekała się kolejnych wydań: w 1991 r. jako wspomniane CD, reedytowane w 2008 r., a także w 1998 r. pod tytułem Pastorałki.

Kolejna pauza w działalności Lady Pank przypadła na lata 1991-1994. W tym czasie (1992) ukazało się drugie „solo” Borysewicza – Wojna w mieście.

WojnawMiescie

Tym razem „Bo” wykazał się nie tylko jako kompozytor, ale także autor większości tekstów. Tylko do trzech utworów słowa napisał Wojciech Waglewski z Voo Voo. Była to płyta już nie tylko odmienna od stylistyki LP, ale także totalnie różniąca się od Królowej ciszy. Na krążku słychać wyraźnie fascynacje muzyka „korzeniami wszystkiego”, czyli bluesem. Drugą inspiracją z pewnością był kolejny pobyt Borysewicza w Stanach Zjednoczonych. Wskazują na to niektóre tytuły utworów: Texas Road, Chicago, Jaś Wędrowniczek (przewrotna nazwa whisky „Johnny Walker”) oraz ich klimat. Wystarczy zamknąć oczy i muzyka z głośników sama narysuje w naszej głowie obraz niekończącej się amerykańskiej autostrady, będącej synonimem wolności dla tak wielu artystów, czy wnętrz zadymionych chicagowskich klubów bluesowych. Podane w surowej, gitarowej ramce, bluesowe akordy brzmią niesłychanie energicznie i świeżo. Jest to także zasługą zespołu. Od tej pory bowiem Jan Bo stanowi trio: Jan Borysewicz (gitara, wokal), jeden z czołowych polskich basistów Wojciech Pilichowski (znakomite solo w Sto rzek) i znany choćby z Breakoutu Wojciech Morawski (perkusja). Gościnnie na gitarze Dobro zagrał Jacek Wąsowski. Trzeba przyznać, że minimalizm w muzyce czasami jest wielkim atutem. Sekcja rytmiczna i gitara w tym przypadku zupełnie wystarczą. Sama płyta wydana jest w estetyce adekwatnej do okresu młodego, polskiego kapitalizmu początku lat dziewięćdziesiątych. Książeczka-wkładka z tekstami piosenek jest uboga i przypomina bardziej kserokopię, ale to moim zdaniem dodaje płycie uroku i jest świadectwem czasów, w jakich się ukazała.

Kontynuacją tej stylistyki muzycznej jest trzeci solowy album Borysewicza: Moja wolność.

MojaWolnosc

Wydany w 1995 roku zawiera jedynie dziesięć utworów, w tym dwa instrumentalne (10/2 na longplayu Królowa ciszy, 12/2 na jej kompaktowym wydaniu i 17/6 na Wojnie w mieście). Są one za to dość długie, bo tylko dwa z nich trwają poniżej czterech minut. Mimo że na Mojej wolności nadal słychać fascynację Borysewicza Ameryką i bluesem, to jednak płyta brzmi zdecydowanie ostrzej, przeważnie hardrockowo. Jan Bo gra tu w prawie niezmienionym składzie. Jedynie Morawskiego zmienił na perkusji Kuba Jabłoński, od 1994 roku etatowy bębniarz Lady Pank. Piosenki tym razem są w pełni autorskie. Borysewicz nigdy nie stronił od ballad i znalazły się one nawet tu, w tak ostrym klimacie. M.in. znakomity do zagrania na „pudle” przy ognisku Bezlitosny i romantyczny Smutek duszy. Rzetelne gitarowe dzieło doczekało się reedycji w 2008 roku. W tym samym roku powtórnie wydane zostały także dwie poprzednie osobiste płyty gitarzysty.

Aż piętnaście lat Jan Borysewicz kazał czekać fanom na następny solowy krążek.

Myia

Miya ukazała się na początku 2010 roku. Z jedenastu utworów stworzonych w całości przez Borysewicza (oprócz Masz się bać, do którego słowa napisała Małgorzata Szpitun) trzy są instrumentalne. Jan Bo pojawia się znów w dobrym, sprawdzonym składzie: Borysewicz, Pilichowski, Jabłoński. Na tę płytę, podobnie jak na Wojnę w mieście, gospodarz zaprosił gości. We wspomnianym Masz się bać zaśpiewał Piotr Cugowski, a w Pajacyku – wokalistka The Boogie Town, Ula Rembalska. Płyta brzmi podobnie do Mojej wolności, aczkolwiek wyraźnie słychać, że te utwory gra już nie tylko okrzepły, ale i doświadczony tysiącami koncertów, współpracą z dziesiątkami artystów i ponad trzydziestoma latami grania gitarzysta. Krótko mówiąc: jest ząb (bynajmniej nie czasu), nie ma szału. Jednak i tu potrafił zaskoczyć. Po zadziornych, ale wyważonych utworach i niemal balladowym Miłości żarze, kończącym część wokalną płyty, rozbrzmiewa nagle ciężki, ocierający się wręcz o metal Dla Kuby i Pilicha. I to właściwie mogłoby być świetne zakończenie płyty, bo ostatni utwór, Spacer z lwami, zawierający elementy elektroniki w ogóle nie pasuje do całości.

Jan+Bo

A skoro już mowa o gorszych stronach płyty, to wszystkie, począwszy od Królowej ciszy mają jeden wspólny, słaby punkt: wokal Borysewicza. Niestety jego śpiew pozostawia sporo do życzenia. Słychać to także w niektórych szlagierach Lady Pank, gdzie śpiewa gitarzysta. Jednak jego solowe projekty mają taki charakter, że śpiew jest do nich tylko dodatkiem. W tych utworach liczy się przede wszystkim narysowanie obrazu muzyką. I to muzyką, która ma mało wspólnego z łagodnością. Porwanie gitarowymi riffami, masaż płuc basem i zbombardowanie perkusją, ku uciesze słuchacza.

Lady Pank słucha trzecie pokolenie. Jana Bo – drugie. Choć przez ponad dwadzieścia lat wydał tylko cztery płyty, to do tej pory ma wierne grono fanów. Jeden z czołowych polskich gitarzystów. Muzyk totalny, który odpoczywa w pracy. Warto zapoznać się z jego solową twórczością, bo po tym nikt już nie będzie takim samym człowiekiem. Polecam!

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

Myśliwiecka Andrusa, czyli Starsi Panowie A.D. 2012

ARTUR_ANDRUS

Artura Andrusa nie ośmieliłbym się nazwać starszym panem, choć on sam na swój temat ma ogromne poczucie humoru. W innych kwestiach zresztą też. Widać to bardzo dobrze w jego twórczości. Jest nie tylko uznanym dziennikarzem radiowym i telewizyjnym, ale także: poetą, felietonistą, autorem tekstów piosenek, satyrykiem, piosenkarzem i konferansjerem. Uhonorowany tytułem Mistrza Mowy Polskiej 2010. W 2012 roku ukazała się jego druga solowa płyta, Myśliwiecka. Krążek zajął pierwsze miejsce listy OLiS 2012, co oznacza, że był najchętniej kupowaną w Polsce płytą ubiegłego roku.

a1

Artur Andrus posiada rzadko już dziś spotykaną umiejętność sprawnego, a jednocześnie efektownego posługiwania się językiem polskim. Nieraz przybiera ona postać znakomitej poezji, trafnych felietonów, a czasami tekstów piosenek. One właśnie dominują na Myśliwieckiej. Większość z nich powstała na przestrzeni kilku lat, na potrzeby kabaretu i programów telewizyjnych. Każdy utwór urzeka zgrabną polszczyzną. Część z nich znana jest już publiczności kabaretowej: Ballada o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie, Cieszyńska, czy wybrana na singiel Piłem w Spale, spałem w Pile. Autor miejscami pozwala sobie na błędy gramatyczne i pozorny brak schludności językowej, co jednak jest środkiem, a nie przypadkiem: Koniu nisko zwisa ogon / inne sprawy ma na głowie / temu koniu wszyscy mogą / skoczyć na pokrowiec. To fragment Ballady o wyważonym koniu księcia Józefa (z Krakowskiego Przedmieścia w Warszawie). Autora zaintrygowało, co mógłby myśleć taki koń, patrząc z cokołu na tłum przepełniony agresją i nienawiścią. Ukazująca wrażliwość autora i nieprzeciętny zmysł obserwacji piosenka powstała bowiem jako komentarz do wydarzeń, które miały miejsce latem 2010 roku przed Pałacem Prezydenckim.

a2

Znakomite, ocierające się o poezję teksty są wspólnym mianownikiem, zapewniającym spójność płyty. Dzięki temu możemy pozachwycać się różnorodnością ich wykonania. Na płycie znajduje się czternaście  utworów. Ballada o Baronie… i Czarna Helena po roku śpiewane są przez Andrusa z niemal już niespotykanym warszawskim akcentem, rodem z zakazanych zaułków Pragi. Życie jest dziwne i Piosenka o podrywie na misia to zgrabne walczyki. Do tanga porywają: singlowe Piłem w Spale… i Manifest niełatwej rezygnacji. Duś, duś gołąbki stanowi natomiast ciekawe połączenie swingu i… folkowego refrenu w wykonaniu zespołu „Zakukała kukułeczka” z Gałek Rusinowskich w woj. mazowieckim. Dam ci ptaszka, czyli utwór o zakładaniu chórów wykonuje  a cappella Chór Męski im. Franka Szwajcarskiego, w składzie: Piotr Bukartyk, Wojciech Stec, Artur Andrus i Grupa MoCarta. Na płycie znalazł się również wiersz (O tym, że każdy prawdziwy mężczyzna). Dla tych, którzy z nostalgią wspominają wczasy zakładowe, podróżą sentymentalną będzie Królowa nadbałtyckich raf, utrzymana w chałturnym klimacie wieczorków zapoznawczych i dansingów. Płytę zamyka jedna z największych niespodzianek – punkowe (!) Glanki i pacyfki.

a4

Atmosfera płyty nieodparcie przypomina klimat piosenek Kabaretu Starszych Panów. Andrusa z Jeremim Przyborą i Jerzym Wasowskim łączy niebywała umiejętność doboru słów i układania ich w intrygujący utwór. Jednocześnie jego piosenki nie pachną strychem. Są świeże, także za sprawą muzyki autorstwa m.in. Włodzimierza Korcza, Łukasza Borowieckiego i Wojciecha Steca. Słowa traktują o sprawach jak najbardziej bieżących. Mało tego, mimo pozornej sztywności jaką, wydawałoby się, charakteryzuje się schludność językowa, w tekstach wyraźnie słychać luz.

a

Autor bawi się słowami, unikając moralizatorstwa. W 99% środkiem, za pomocą którego stara się dotrzeć do słuchacza jest humor. Wyjątek stanowią refleksyjne: Petersburg i Cieszyńska w tłumaczeniu Andrusa, a których autorem jest czeski pieśniarz Jaromir Nohavica. A czołowe miejsce na liście OLiS 2012 stanowi spory zastrzyk optymizmu. Pozwala wierzyć, że dobra polska muzyka ma jednak większe niż zadymiony klubik grono słuchaczy i że dostrzegają oni różnicę między kupowaniem oryginalnych płyt, a zadowalaniem się plikami mp3. To nieprawda, że piosenki Kabaretu Starszych Panów są niepowtarzalne. Są arcydziełem, ale mają godnego następcę. Polecam!

 

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

XXI koncert największej orkiestry na świecie

21794_437476289644630_1412864531_n

XXI koncert największej orkiestry na świecie! Tysiąc siedemset sztabów, ponad sto dwadzieścia tysięcy wolontariuszy. Kilkadziesiąt sztabów zagranicznych, w tym Islandia i polski kontyngent wojskowy w Afganistanie. W Kanadzie gra niezmordowana Missisauga i Saskatoon. U „Bublla” w Nowym Jorku, po Manhattanie krążyć będzie przyozdobiona orkiestrowymi serduszkami legendarna warszawa z 1971 roku. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, nastrojona znów daje popisowy koncert! Właśnie dzisiaj i to już po raz dwudziesty pierwszy. Na jej temat pisałem kilka razy w ciągu ostatnich lat. Jednak z biegiem czasu staje się to coraz większym wyzwaniem. Po prostu do pisania jest coraz więcej. Machina napędzająca WOŚP nie jest może perpetuum mobile, ale za to już od dwudziestu lat niestrudzenie pędzi do przodu. Coroczne zimowe finały w Polsce i poza jej granicami (często bardzo daleko), przeszły już dawno do karnawałowej tradycji w Polsce. Mimo okrągłej rocznicy, ludzie tworzący tę ideę, z Jurkiem Owsiakiem na czele ciągle zaskakują nowymi pomysłami. Ot, choćby ostatnio, gdy okazało się, że po raz pierwszy w historii zimowych finałów będą zbierać pieniądze nie tylko na rzecz dzieci. Jak podają media, najstarszą wolontariuszką jest pani Irena Wojdak-Mystkowska, urodzona w 1939 roku. Razem z innymi studentami Uniwersytetu Trzeciego Wieku i emerytowanymi ratownikami górskimi kwestować będzie w schronisku PTTK „Trzy Korony” w Pieninach. Chcą szczególnie wesprzeć seniorów. Tematem XXI finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy jest bowiem ratowanie życia dzieci i godna opieka medyczna seniorów.

badaniesluchu wosp2

Zastanawialiście się jak to wszystko się zaczęło? Był 1992 rok. W radiowej „Trójce” nadawano cyklicznie audycję muzyczną Brum, a w telewizyjnej „Dwójce” – program Róbta co chceta, czyli rockandrollowa jazda bez trzymanki. Był to program również muzyczny, prezentujący głównie polską scenę alternatywną. Jednak o wiele bardziej zapadł widzom w pamięć ze względu na swą formułę. Za ustawionym w otoczeniu trzech gipsowych ścianek biurkiem siedział nikomu wówczas nieznany dziennikarz muzyczny Jerzy Owsiak i z prędkością „cekaemu” wypowiadał słowa do zabytkowego mikrofonu. Asystowała mu, stylizowana na blond-sekretarkę Agata Młynarska, która wpuszczała gości. Choć przeważnie wpuszczali się sami. Wymyślony wspólnie z Walterem Chełstowskim program cieszył się rosnącą popularnością, głównie ze względu na charyzmę Owsiaka, ale też dzięki swej zwariowanej atmosferze. Prowadzącemu ciągle bowiem ktoś przeszkadzał. Orkiestra wojskowa maszerująca przez gabinet, stado fok, czy też tramwaj, którego przystanek wypadał centralnie przed biurkiem. W odcinku wielkanocnym prowadzący wystąpił z ogoloną głową, ozdobioną stosownymi, pisankowymi wzorami. Pewnego razu widzowie obejrzeli program z czarnym paskiem zasłaniającym dół  ekranu. Była to zapowiedź „kary” za niepłacenie abonamentu – co tydzień pasek miał się poszerzać. Nabrali się nawet rodzice Owsiaka. Do udziału w innej edycji namówił obdarzonego wielkim poczuciem humoru Stanisława Mikulskiego. Aktor, ubrany w odpowiedni mundur, wypowiedział słowa: „Kapitan Kloss nie pije, nie pali i nie ma robali”. Program nie żył jednak samymi „jajami” i muzyką. Zdecydowany komentarz znalazła w Róbta… m.in. fala rasizmu ogarniająca wówczas Polskę. W programie poświęconym tej tematyce zobaczyliśmy kilku czarnoskórych mężczyzn, ubranych identycznie jak prowadzący: w żółte koszule i czerwone spodnie. Sam gospodarz oczywiście też był czarny. Ostatni odcinek miał miejsce w 1994 roku na poligonie wojskowym, gdzie kukły przedstawiające dwoje prowadzących zostały wysadzone w powietrze. Kto ma dziś jeszcze takie poczucie humoru?

33187_03105a4_1024x768 36875_bccb002_1024x768

Pewnego razu Owsiak wspomniał w Brumie o Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, które szukało pieniędzy na nowe płucoserce. W odpowiedzi nadeszło sporo listów, w tym jeden z banknotem z wizerunkiem Chopina. To był swoisty embrion idei WOŚP. Ruszyła oficjalna zbiórka. Odbyło się kilka koncertów rockowych w paru miastach Polski. Nagrano teledysk z piosenką Karnawał, autorstwa Wojciecha Waglewskiego z Voo Voo, która po dziś dzień jest hymnem całej akcji (znana także pod tytułem Pozytywne myślenie). Teledysk pokazywano w każdym odcinku Róbta…, co najbardziej przyczyniło się do spopularyzowania tej idei. Pomysł cieszył się duzym powodzeniem. Zdecydowano, że finał całej zbiórki odbędzie się latem 1992 roku podczas festiwalu w Jarocinie. Wynik akcji (dwieście milionów starych złotych) podsunął organizatorom pomysł, aby taki „finał” zrobić jeszcze raz. Tym razem z telewizją, koncertami, happeningami i rock and rollem w całej Polsce. W TVP przyjęto pomysł sceptycznie i na odczepnego zaproponowano Owsiakowi termin, kiedy w telewizji dzieje się najmniej, czyli zimą, w styczniu. Pierwszy oficjalny finał odbył się 3 stycznia 1993 roku, a jego publiczne rozliczenie miało miejsce właśnie w Róbta co chceta, czyli rockandrollowej jeździe bez trzymanki. Tematem były choroby serca najmłodszych, a ostateczny wynik zamknął się w sumie 319 114 444 200 starych złotych. Od tego czasu jest to jeden z momentów, kiedy w Telewizji Polskiej dzieje się najwięcej.

Jurek Owsiak nie lubi dyskutować o rekordach. Ale nie sposób o tym nie wspomnieć, patrząc na kwoty zbierane co roku przez fundację. W dwudziestoletniej historii WOŚP tylko cztery razy zdarzyło się, że zebrano mniej niż w roku poprzednim. Grano dla dzieci z przeróżnymi dolegliwościami: od ofiar wypadków, przez choroby serca i nerek, po onkologię dziecięcą. Każdej zbiórce towarzyszy charakterystyczne, czerwone serduszko. Od początku działalności fundacji noszono się z zamiarem zorganizowania latem ogólnopolskiego koncertu z ciekawą muzyką, który byłby formą podziękowania wolontariuszom angażującym się w zimowe finały. Dlatego w 1995 roku wystartował Przystanek Woodstock – obecnie impreza nie tylko muzyczna, ale urozmaicona różnego rodzaju turniejami, konkursami, warsztatami i spotkaniami z ciekawymi ludźmi.

Do dnia dzisiejszego podczas samych zimowych finałów zebrano ponad sto pięćdziesiąt milionów dolarów amerykańskich. Do tego dochodzą pojedyncze akcje humanitarne. W 1997 roku Polskę nawiedziła „powódź tysiąclecia”. Fundacja WOŚP zorganizowała polowy punkt pomocy na terenie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, gdzie przynoszono i skąd wywożono pomoc dla potrzebujących. W 1999 roku zorganizowano koncert, z którego dochód przeznaczono na lekarstwa, witaminy i odżywki dla dzieci uchodźców z byłej Jugosławii. W roku 2005 WOŚP włączyła się w pomoc Sri Lance, dotkniętej kataklizmem tsunami. Katastrofa wydarzyła się pod koniec grudnia, tuż przed kolejnym finałem. Nie było czasu na dodatkową zbiórkę. Zdecydowano, że na ten cel przeznaczone zostaną pieniądze z aukcji na Allegro.pl, będących częścią zbiórki w ramach XIII finału. Za ponad 700 000 nowych złotych kupiono sprzęt do szpitali m.in. w Colombo, stolicy Sri Lanki. Warto wspomnieć, że w krajach dotkniętych nie tylko pięścią żywiołu, ale i konfliktami zbrojnymi, dobra o wartości rzędu milionów dolarów nie zawsze są bezpieczne. Fundacja WOŚP zawsze sama organizowała transport i montaż na miejscu, a czasami niestety i ochronę zakupionych przez siebie przedmiotów. W 2010 roku natomiast miał miejsce nietypowy, dodatkowy finał. Odbył się 4 lipca, a jego powodem były kolejne tragiczne powodzie w Polsce. Charakterystycznym znakiem tego finału, były wyjątkowo niebieskie, a nie czerwone serduszka. Jednym z przedmiotów, które przyniosły największy dochód była konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej z autografami ówczesnych kandydatów na prezydentów: Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego. Złożyli oni swe podpisy pod hasłem zmontowanym z obydwu haseł wyborczych: „Zgoda buduje, bo Polska jest najważniejsza”. Za sumę 111 112 złotych kupił ją Kulczyk Holding, a obecnie jest wystawiona w budynku Sejmu RP. Od początku wiadomo było, że dochód z letniej akcji „Stop powodziom” przeznaczony będzie na sprzęt dla Straży Pożarnej. Za zebrane ponad 2 500 000 zł kilkaset jednostek OSP, które pracowały przy powodzi wyposażono w pompy i generatory prądu. Szczegółowy wykaz sprzętu kupionego w ciągu tych dwudziestu lat przez fundację WOŚP znajduje się na stronie http://www.wosp.org.pl/final/o_finale/finaly_w_liczbach oraz w książce Róbta co chceta, czyli z sercem jak na dłoni – 20 lat grania.

Sprzęt to jednak tylko część działalności Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wraz z nadejściem nowego stulecia, narodziły się nowe pomysły. Fundacja jest pomysłodawcą i wykonawcą sześciu programów medycznych i jednego edukacyjnego. W 2001 roku wystartował Program Powszechnych Przesiewowych Badań Słuchu u Noworodków. Program polega na zastosowaniu precyzyjnego i prostego w użyciu aparatu do zbadania słuchu u noworodków do trzeciej doby życia. Dzięki staraniom fundacji do roku 2011 osiągnięto rekordowy wynik 3 373 674 przebadanych noworodków. U części z nich wykryto wrodzone wady słuchu i natychmiast skierowano do leczenia. Badania te już od dobrych kilku lat są obowiązkowe.

Niemal równocześnie zorganizowano od podstaw Program Leczenia i Zapobiegania Retinopatii Wcześniaków. U dzieci urodzonych przed terminem siatkówka oka (retina) nie jest do końca rozwinięta, co grozi powikłaniami prowadzącymi do choroby zwanej retinopatią wcześniaków. Ten program również odniósł ogromny sukces, czego dowodem jest fakt, iż 97% dzieci z rozpoznanymi powikłaniami udaje się uratować wzrok. W 2003 roku postanowiono zająć się innym nie do końca rozwiniętym narządem wcześniaka – płucami. A to w ramach Programu Bezinwazyjnego Wspomagania Oddechu u Noworodków – Infant Flow. Zamiast wprowadzania rur respiratorów do przewodów oddechowych maleńkich dzieci, stosuje się niewielkie urządzenie wartości dobrej klasy samochodu, które wspomaga i na wiele sposobów monitoruje oddech małego pacjenta. Infant Flow, podobnie jak inne programy, którym patronuje Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, jest z najwyższej półki, a fundacja jest przodującą w tej dziedzinie organizacją na świecie.

0_oymPqsFjYf

Najnowszym programem jest Narodowy Program Wczesnej Diagnostyki Onkologicznej Dzieci. Efekty powinny być widoczne w ciągu około dwóch lat. Póki co, Orkiestra zakupiła i wyposażyła szpitale w osiemdziesiąt ultrasonografów i sześć tomografów do diagnozowania nowotworów u najmłodszych.

WOŚP wytacza też spore działa przeciwko cukrzycy. Dużym przedsięwzięciem był też Ogólnopolski Program Leczenia Osobistymi Pompami Insulinowymi Dzieci z Cukrzycą. Zapoczątkowano go w 2001 roku. W związku z zarządzeniem Narodowego Funduszu Zdrowia o refundacji pomp insulinowych, program zamknięto w 2008 roku. W tym czasie kupiono niemal trzy tysiące osobistych pomp insulinowych dla dzieci w wieku do lat 10. Odłamem tego programu jest Program Leczenia Osobistymi Pompami Insulinowymi Kobiet Ciężarnych z Cukrzycą. Od 2005 roku kupiono niemal tysiąc pomp dla kobiet w ciąży, zmagających się z cukrzyca, czyniąc ich życie codzienne o wiele łatwiejszym. Sporym ułatwieniem dla diabetyków jest też akcja „Policz się z cukrzycą”. Polega ona na umawianiu się z producentami żywności, aby na swych produktach umieszczali informacje o wymiennikach węglowodanowych i białkowo-tłuszczowych, które zdrowemu człowiekowi mówią niewiele, ale znacznie pomagają chorym na cukrzycę. Spostrzegawczy członkowie Polonii montrealskiej zauważą w polskich sklepach np. mleko „Łaciate” z serduszkiem WOŚP i niezbędnymi informacjami.

ratujemyuczymyratowac

Programem edukacyjnym jest Ratujemy i Uczymy Ratować, zainaugurowany w 2006 roku. Realizowany jest we współpracy z American Heart Association. Przeszkoleni przez AHA instruktorzy Pokojowego Patrolu (stworzonej przez WOŚP organizacji ratowników-wolontariuszy) uczą pierwszej pomocy nauczycieli szkół podstawowych w całej Polsce. Wiedza ta następnie przekazywana jest najmłodszym. Do tej pory przeszkolono niemal 25 000 nauczycieli z prawie 12 000 szkół. Dzięki temu programem objętych zostało ponad półtora miliona dzieci.

WOŚP organizuje także Pomoc indywidualną, polegającą na ułatwianiu prywatnym osobom rehabilitacji ich dzieci. Jej wkładu w ratowanie zdrowia i życia dzieci, a od tego roku także i seniorów nie da się przecenić. Można ją natomiast wspomóc. Oprócz wrzucania pieniędzy do orkiestrowych puszek i uczestnictwa w koncertach oraz niezliczonych happeningach, największe emocje wzbudzają aukcje internetowe na Allegro. W tym roku, oprócz tysięcy przedmiotów codziennego użytku i pożytku, wylicytować można np.: pokazowy bolid Formuły 1 zespołu Renault, zamówiony, wykonany wg pomysłu i sprowadzony przez WOŚP z USA w 2011 roku motocykl typu chopper, czy… wąsy Lecha Wałęsy. Ale nie te, które planuje zgolić latem, tylko filmowy rekwizyt, który zdobił twarz Roberta Więckiewicza odtwarzającego postać przywódcy „Solidarności” w filmie Wałęsa Andrzeja Wajdy.

I pewne jest jedno. W ten dzień wszyscy czują się częścią wielkiej machiny, produkującej ogromną ilość dobra. Do końca świata i jeden dzień dłużej!

Przy pisaniu tekstu za materiał źródłowy służyła mi książka Jurka Owsiaka Róbta co chceta, czyli z sercem jak na dłoni – 20 lat grania, z której pochodzą niektóre zdjęcia.

 

Marcin Śmigielski

Fot.: wosp.org.pl, allegro.pl, internet

Manna i Materny podróże małe i duże, czyli jak zostali światowcami

mm0

Ile książek czyta statystyczny Polak? To jedno z ulubionych haseł autorów różnego rodzaju demotywatorów i innych internetowych ścieków. Źródła podają różne dane: dwie książki miesięcznie (!), jedną na rok, czterdzieści stron na rok… Z tych przekazów jasno wynikają dwie rzeczy: że statystyczny Polak w ogóle czyta oraz ile warte są statystyki. Pomny jednak wiedzy, że Czytelnicy Kroniki Montrealskiej są Polakami całkowicie niestatystycznymi i że mogą czytać znacznie więcej niż dwie książki na miesiąc, postanowiłem, że oprócz opisywania ciekawej muzyki i nieprzeciętnych filmów, przeczytam i opiszę również jakąś godną polecenia książkę. Owo noworoczne postanowienie spełniłem już w trzecim dniu trwania nowego roku. Instynkt podpowiadał mi, że będzie to książka niezwykle interesująca i z wielu względów godna polecenia. I, podobnie jak w przypadku płyt i filmów, miał rację. Po pierwsze dlatego, że jest książką podróżniczą (nawet jej tytuł brzmi: Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami), a po drugie, że jej autorami są: Wojciech Mann i Krzysztof Materna.

mm2

Tym, którzy po poprzednim zdaniu postanowili czytać dalej serdecznie dziękuję i gratuluję właściwego wyboru. Ci z Was, którzy wyemigrowali w epoce Solidarności i wcześniej, nazwisk autorów mogą nie kojarzyć lub nie pamiętać. Wojciech Mann – znakomita osobowość radiowa i telewizyjna, właściciel niebywałego poczucia humoru opierającego się na absurdzie, satyryk, konferansjer, aktor oraz, jak się okazuje wbrew jego obawom, autor interesujących książek. Natychmiast rozpoznawany: w radio po głosie, w telewizji po głosie i sylwetce, w zależności co ujawni pierwsze. Krzysztof Materna – znakomita osobowość radiowa i telewizyjna, właściciel niebywałego poczucia humoru opierającego się na absurdzie, satyryk, konferansjer, aktor, reżyser oraz, wbrew temu co pisze o sobie, autor ciekawych książek. Wieloletni dyrektor artystyczny koncertów festiwali w Opolu i Sopocie. To rzecz jasna tylko wierzchołek góry ich osiągnięć dla polskiej kultury i sztuki; kto jest bliżej zainteresowany działalnością tych dżentelmenów, doszuka sobie w czeluściach Internetu. Szczególnie polecam YouTube i ich program „Za chwilę dalszy ciąg programu”.

mm3

Napisali razem książkę o swoich podróżach. Ukazała się ona już w 1995 roku, jednak pozostałaby niezauważona przez młodsze pokolenia, gdyby nie jej reedycja w 2011 roku i nowe, piękne wydanie, pełne zdjęć, dokumentujących tak fascynujące jak i dramatyczne wydarzenia z ich podbojów świata. A są to wydarzenia wesołe, mniej wesołe lub w ogóle niewesołe. Pełne ciekawych ludzi, ciekawych czasów oraz ciekawych gaf towarzyskich i kulturowych. Niekiedy przyprawiające o gęsią skórkę. Można się tu dowiedzieć np. jak, będąc w Palermo, zostali potraktowani przez sycylijską mafię, w jaki sposób wprowadzili cło na tureckie dywany na „Stefanie Batorym”, dlaczego firma remontowa Manna założona w Stanach Zjednoczonych przykleiła psa do podłogi, jak Krzysztof Materna brał udział w turnieju golfowym w Republice Południowej Afryki będąc chwilowo niewidomym, lub jak odmówili udziału w biznesie, który miał ich ustawić do końca życia, czyli handlu kradzionymi fortepianami. Dzięki autorom zobaczymy przez chwilę w wyobraźni oraz na niezliczonych zdjęciach m.in. Wenecję, Budapeszt (wyścig Formuły 1), Palermo, Nowy Jork, Toskanię, a także Tunezję, RPA, Acapulco i Katowice. Ze względów dość oczywistych najciekawszym dla mnie fragmentem były ich podróże po Ameryce Północnej i to, czy ich spostrzeżenia pokrywają się z obserwacjami moimi oraz moich znajomych. Ze szczególnym wzruszeniem przyjąłem wrażenia Wojciecha Manna z jego nietelewizyjnych prac zarobkowych, czyli z wykonywania remontów oraz obszerne, bo zawarte w kilku zdaniach wyjaśnienie co to jest „tubajforek”.

mm4

Pracą nad książką podzielili się sprawiedliwie, bo czerwoną (ale przyjazną dla oka) czcionką uwiecznione są wspomnienia Manna, a granatową – Materny. Stosunek czerwonego do granatowego jest bardzo wyrównany, tak samo jak stosunek ciekawostek do humoru w każdej z tych barw. Początek właściwej treści książki to zawodowo-romantyczne podróże transatlantykiem „Stefan Batory”. Zawodowe, bo umilali pasażerom podróż tzw. programem artystycznym, a romantyczne oczywiście ze względu na magię bezkresnych mórz i owiany niemal legendą obiekt pływający. Zaczyna czerwony, drugi rozdział na tem sam temat pisze „swoimi oczami” granatowy. Nie zawsze jest taka zgodność w całej książce i czasami w tok barwnych opowieści czerwonego wtrąca się granatowy i odwrotnie. A na samym końcu, już za posłowiem i spisem fotografii czeka nas niespodzianka. Jaka? Pozwolę sobie tylko zacytować fragment: Nie można być prawdziwym podróżnikiem światowcem, jeżdżąć wyłącznie na zachód, południe i północ. Prawdziwy światowiec nie omija wschodu. Wschód jest bardzo ważny, ponieważ tam wschodzi słońce (gdyby nie było wschodu, nie byłoby również zachodu i zostałyby tylko północ i południe, a to już nie to samo). I tylko do jednego się przyczepię. Przy poszczególnych podróżach brak jest wskazań na osi czasu, kiedy mniej więcej dana wycieczka miała miejsce.

mm1

A tak naprawdę Podróże małe i duże… jest opowieścią o przyjaźni. Takiej męskiej. Nie tylko między panami Materną i Mannem, ale także między nimi i ich znajomymi, z którymi czasami – bez drugiej połowy popularnego duetu – udają się w podróż.

Polecam.

Autor:Marcin Śmigielski

Fot.: archiwum prywatne W. Manna i K. Materny