DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Monthly Archives: Sierpień 2015

Miłość – kim jesteś?

Miłość

Gdyby ciebie nie było…

Dlaczego ja miałabym być ?

Podlewać kwiaty, odkurzać meble,

I brudną szklankę myć ?

I… gdyby ciebie nie było…

Ja nie musiałabym być.

Chcę, byś zakatarzony, radosny lub zły,

Po prostu był, ja tylko chcę żyć.

Bo gdyby się to nawet nie wydarzyło…

Te twoje słowa, które drażnią i koją

Pokarmem są i najpiękniejszą muzyką moją.

Czyżby to wszystko się tylko przyśniło ?
Autor: Monsieur LaPadite

Ilustracje: internet

Le vent


dans-le-vent
 Pour ce jour, ce jour qui ne voit ni arc-en-ciel, ni poème
En ce jour, ce jour…
Qui nous promets les feux radieux et la vie de bohème…
 
Je danse, je pense, je crie !!!
Je me calme, j’explose.
Je réécris ma vie…
Je te tends tendrement ma rose.
Capture d’écran 2013-04-18 à 10.13.17
 Ma mère chantait dans un champ de blé quand j’étais petit
Et je ne comprenais jamais sa joie, ni sa colère
Mon cœur chantait en accord avec elle aussi, en harmonie
C’était une autre époque, des jours heureux, une autre ère
 
Vole très loin, je t’en prie mon oiseau d’amour
Que les vents te soient toujours cléments
Va les voir, tous mes proches et je coupe mon discours
Car je rêve que tout cela redevienne comme avant
champ-de-ble-avec-cypres-d-apres-van-gogh_500x500
 Et ma mère ? Elle n’a guère  arrêté de chanter…
Sa chanson ? Elle sera pour toujours la plus belle que j’aie jamais entendue…
Et j’espère que ce concert va servir à nous tous de nous rencontrer
Je vous attends, je m’ennuie de vous, je suis tout ému…
 
Autor : Monsieur LaPadite

Reminiscencje kanadyjsko – galicyjskie, czyli lato u babci Anieli

krowa-elciowa

Lato u babci Anieli było nad wyraz interesujące… po pierwsze ta strzecha na stodole, stolnica na stole pełna mąki i pierogi ruskie lepione z taką wprawą i finezją, że samo patrzenie na to dzieło, oprócz ślinotoku,  wprawiało w osłupienie. Cztery wielkie chleby pieczone w wielkim piecu raz na tydzień, na liściach zielonej  kapusty, ten jego zapach wkręcający się w nozdrza i szklanka świeżego mleka. Kulebiak, przy okazji pieczenia chleba, taki pieróg z ciasta pozostałego, nadziewany tym czym fantazja babci Anieli i artyzm, inwencja kulinarna pozwalała i zasób komórki. Raz były to nadziewańce kartoflano-serowe, innym razem kapuściano-grzybowe, te moje ulubione, najlepsze, tak bardzo wyborne, że do dzisiaj nie uwolniłem się od ich smaku.

Lato u babci Anieli, to także warzywniak, ogródek za parkanem zza którego wyłaziły pędy malin jako zapowiedź grzechu, bo zgrzeszyć koniecznie trzeba było. Zakazane smakuje… i to jeszcze jak!  Do ogrodu można było wejść za pozwoleniem, lub raczej na prośbę babci Anieli, która tak całkiem zwyczajnie potrzebowała kilka marchewek, dwie cebule, cztery ogórki i koszyk opadłych jabłek. I to był obłęd totalny – otwierasz furtkę zakazaną i co widzisz? Maliny!!! Kurcze skurczone w poprzek!!! Takie dojrzałe i pachnące i nawet kilka leżących na ziemi. Toż to rozpusta. No dobrze, tylko jedną malinkę na spróbowanie, czy one dobre są, soczyste, słodkie, tylko jeszcze jedną z troski o to, czy robaki brzydkie nie za bardzo atakują, a może biedronki też malinkami się zbytnio interesują? Zaraz, zaraz… czy maliny nie mają podobnego smaku do poziomek? Maliny? Coś już słyszałem o Balladynie, ale nie byłem pewien… więc, aby się upewnić zerwałem jeszcze kilka i smak mi nic nie mówił ani o Alinie, ani o Balladynie.

I tak jeszcze myślałem chwilę jakoś o baśniach… gdy nagle wołaniem babci Anieli zostałem przywołany do porządku. Ani ogórków, ani marchewki, bez cebuli, bezradny z miną spóźnionego na pociąg wyłażę z tej dżungli i idę pokonany na obiad: misa młodych ziemniaków posypanych lekko koperkiem i spóźniona mizeria z ogórków.

Tego wieczora, tuż przed zaśnięciem zastanawiałem się nad związkiem malin i ludzką głuchotą, wierząc, że żuraw – nie ten od czapli – pochylił głowę i śpi, aby wczesnym rankiem zaczerpnąć ze studni wiadro orzeźwiającej wody..

Autor: Monsieur LaPadite

Maria Jagowd-Wolska, uczestniczka Powstania Warszawskiego-wywiad

DSC_0563

Maria Jagowd-Wolska urodzona 24 marca 1926 roku w Warszawie. Uczestniczka Powstania Warszawskiego, łączniczka oraz sanitariuszka w stopniu wojskowym Armii Krajowej jako strzelec. Pseudonim konspiracyjny “Marysia”. Ranna pierwszego dnia powstania. Udział  w konspiracji 1939-1944 : V Obwód (Mokotów) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej – WSOP (Wojskowa Służba Ochrony Powstania) – 6. kompania WSOP. Oddział: Komenda Główna Armii Krajowej – pułk “Baszta” – VI batalion WSOP (Wojskowa Służba Ochrony Powstania) – 4. kompania WSOP. Szlak bojowy: Mokotów. Wyszła z powstania wraz z ludnością cywilną. Osiedlona wraz z rodziną w Kanadzie od 1970 r.

DSC_0563Fot: Zdjęcie pani Marii Jagowd-Wolskiej wykonane 26 lipca 2015 w swoim ogrodzie w Montrealu

Pani Mario, bardzo prosimy o garść wspomnień z pani dzieciństwa, z czasów okupacji, szczególnie z czasów Powstania.

Byłam córką adwokata Adolfa Jagowda, jednego z bardziej znanych w Warszawie. Mieszkałam na ulicy Mokotowskiej 49 mieszkania 5. Chodziłam do Gimnazjum imienia Cecylii Plater-Zyberkówny przy ulicy Piusa XI 24. W czasie okupacji szkoły były zamknięte, uczęszczałam na tajne komplety prowadzone przez nauczycieli tego gimnazjum. Maturę zrobiłam w końcu czerwca 1944 roku na kompletach, tuż przed Powstaniem.

Jak wyglądały pani pierwsze kontakty z organizacją konspiracyjną.

Przed wojną byłam w harcerstwie. To była 6. Żeńska Drużyna Warszawska Harcerstwa Polskiego przy gimnazjum Cecylii Plater-Zyberkówny. W pierwszych latach okupacji wydawało mi się, że w ogóle nic nie robimy, że jesteśmy mało aktywne. W lutym albo w marcu 1942 roku koleżanka namówiła mnie i przeszłyśmy do WSK – Wojskowa Służba Kobiet. Szefową naszą była Irena Brugger, przed nią składałyśmy przysięgę. To był marzec albo luty 1942 roku. Przechodziłyśmy szkolenie. Szkolenia odbywały się w mieszkaniach prywatnych, w różnych dzielnicach Warszawy. Przechodziłyśmy szkolenie sanitarne i wojskowe. Jeśli chodzi o szkolenia sanitarne, to kierownikiem szkolenia była doktor Kazimiera Komuniecka, która załatwiała nam praktyki w szpitalach: Ujazdowskim, Maltańskim, na Lesznie, Dzieciątka Jezus. Praktyki szkolenia sanitarnego przeprowadzał też podchorąży Kazik Urbański. Szkolenie wojskowe było przeprowadzane przez podchorążego „Wira”. Szkolenie wojskowe było w celu zapoznania nas z bronią, żeby umieć broń rozładować, żeby uniknąć niezaplanowanego wypału w czasie ratowania chorego. Szkolenia były przeprowadzane w różnych punktach Warszawy, w mieszkaniach prywatnych.

Jak wyglądały pani zadania podczas okupacji?

Przede wszystkim miałyśmy szkolenia, które zajmowały nam trochę czasu. Poza tym przenosiłyśmy listy, ulotki. Specjalnie nie byłam włączona w jakąś akcję dywersyjną.

Czy rodzice byli świadomi tego, że pani jest w Armii Krajowej?

Nie wiedzieli o tym. Absolutnie. W dzień rozpoczęcia Powstania, jak dostałam rozkaz, że mam się stawić w Porcie Czerniakowskim, ojciec dał mi swój medalik z pierwszej wojny światowej. Zorientował się, że jednak coś się dzieje. Sam był w konspiracji. Było wszystko tajne. Nie miał łańcuszka, poleciał na dół do szewca, na sznurku od butów zawiesił mi na szyi medalik.

Jak wyglądało pożegnanie?

Pocałował mnie, powiedział: „Idź z Bogiem. Powinno wam się udać w ciągu kilku dni. Jak się nie uda, to będzie niedobrze”. Zdawał sobie sprawę, że jednak nie damy rady. Jeśli chodzi o Powstanie są kontrowersje, czy powinno Powstanie być, czy powinno nie być. Są różne zdania. Niektórzy wypowiadają się bardzo negatywnie. Powstanie nie mogło nie być rozpoczęte. Polacy znając historię ziem wschodnich – Podola, Wołynia – znając historię Katynia w 1939 i 1940 roku, znając historię Wileńszczyzny i Wilna w 1944 roku, Polacy nie chcieli – mówię o naszym środowisku, bo nie wiem, Polska jest duża – żeby Warszawa była oswobodzona rękami kata Katynia.

Czy docierały do was informacje? Przecież sprawa Wilna i Lwowa to było praktycznie tuż przed wybuchem Powstania, czy na bieżąco mieliście informacje?

Tego nie potrafię powiedzieć dokładnie, jakieś przecieki były. Mówię to, co żeśmy czuli i czujemy, że gdyby nie było Powstania, los Warszawy byłby taki sam. Jakieś dwa-trzy dni przed wybuchem Powstania było zarządzenie, że wszyscy mężczyźni od piętnastego roku życia mają się zgłosić w różnych punktach dzielnic Warszawy. Mieli kopać rowy przeciwlotnicze. Co to oznaczało? Albo by ich rozstrzelali, albo by ich wywieźli, a ludność wypędzili. Hitler nie chciał, żeby Warszawa istniała na mapach świata. Wtedy nikt się nie zgłosił. To było parę dni przed Powstaniem. Jeśli Powstanie nie byłoby rozpoczęte, zorganizowane, to wybuchłoby spontanicznie. To byłoby jeszcze gorsze niż rozpoczęte Powstanie zorganizowane. Stalin by udowodnił, że Polacy nic nie robią. Niemcy nie opuściliby Warszawy, nie wypędzając ludności i nie paląc Warszawy. Jeszcze jest możliwość inna, że Niemcy opuszczając Warszawę, palą Warszawę, wypędzają wszystkich do obozów albo rozstrzeliwują. Gdyby Powstanie było spontaniczne, to Niemcy rozstrzelaliby wszystkich młodych ludzi, resztę by wypędzili i spalili Warszawę jak spalili po Powstaniu. Inna wersja, która wchodziła w grę, to Niemcy opuszczają Warszawę bez walki – co jest właściwie nieprawdopodobne, ale przypuśćmy – Rosjanie wchodzą do Warszawy, budynki by ocalały, ale ludność i młodzież na pewno nie, czego mamy dowody w 1949 roku. Masowe aresztowania, masowe wyroki śmierci w sfingowanych procesach. Gdyby Rosjanie zajęli Warszawę bez walki, ocalałyby budynki, skarby narodowe byłyby wywiezione do Rosji, ludność byłaby wyniszczana tak jak była wyniszczana na Wileńszczyźnie, akowcy byliby rozstrzeliwani jako współpracujący z Niemcami albo szpiedzy alianccy.

_DSC0476

fot: Pałac królewski

Jak pani zapamiętała pierwszy dzień Powstania?

Byłam w Porcie Czerniakowskim.

O której godzinie pani się tam stawiła?

Stawiłam się chyba koło godziny trzeciej. Jeszcze parę godzin przed rozpoczęciem Powstania. W godzinie „W” rozdawałyśmy i przypinałyśmy opaski. Ludzie płakali, po prostu byliśmy szczęśliwi.

Godzina „W” to też pierwsze ofiary.

Tak. Zaczęła się walka na Czerniakowie, Solcu, na ulicy Solec. Niestety było mało broni. Pluton nasz dostał rozkaz wyjścia do Lasów Kabackich. Było nas ze dwadzieścia osób. Ja byłam, Niusia Chodorska (Łukawska z męża), Teresa Doboszyńska pseudonim „Halina” – z męża Smogorzewska. Wyszliśmy z portu kilka godzin po rozpoczęciu Powstania, bez opasek i bez broni. Czołgaliśmy się wzdłuż brzegu Wisły, przez stację pomp. Był ulewny deszcz, z wieżyczek nie słyszeli, że coś szeleści. Przeszliśmy stację pomp i na Siekierkach, gdzie było zboże skoszone, w snopkach, wyłapali nas Niemcy. Jedna z koleżanek była ciężko ranna w brzuch. Ja byłam bita karabinem ręcznym w głowę. Miałam ranę tłuczoną i utratę przytomności przez jakąś chwilę. Spędzono nas do stodoły na Siekierkach i rozstrzelano paru chłopców. Egzekucję wstrzymał oficer niemiecki. Brał nas pojedynczo w obecności dwóch żołnierzy niemieckich na przesłuchanie. Mówiliśmy, że nie znamy języka niemieckiego, mówił do nas po polsku. Przypuszczam, że to był z pochodzenia Ślązak. Po zakończeniu stwierdził jednoznaczność wszystkich przesłuchań. Dał rozkaz zwolnienia nas. Po zwolnieniu kolega „Wilk” i Niusia Chodorska przeprowadzili mnie do szpitala Elżbietanek. Przebywałam tam kilka dni z powodu wstrząsu mózgu. Po wyjściu ze szpitala zgłosiłam się do dowództwa WSK na Mokotowie. Podporucznik „Wacława”, Hanna Ratyńska, skierowała mnie do dowództwa Pułku „Baszta” jako sanitariuszkę-łączniczkę. Byłam w dowództwie Pułku „Baszta” do momentu kapitulacji. Początkowo dowództwo mieściło się na Malczewskiego 15, w końcu sierpnia było przeniesione na Bałuckiego 22.

Jak wyglądało życie codzienne w Powstaniu? Gdzie państwo spali, co jedli, w co byliście ubrani?

Trochę inaczej to przeżywałam, bo byłam w dowództwie. Inaczej przeżywali to koledzy, którzy byli na pierwszej linii. Nie pamiętam, kiedy dostaliśmy kombinezony. Przedtem byliśmy w ubraniach cywilnych z opaskami na prawym ręku. Zależnie od rozkazu, każdy dzień był inny. Pamiętam dzień, kiedy kanałami przeszedł ze Śródmieścia pułkownik „Karol” Rokicki i „Marian” Kośmicki. Nimi się opiekowałam w pierwszych dniach.

Czy utkwiły pani w pamięci jakieś zadania, sytuacje dramatyczne, może humorystyczne?

Chodziło się do oddziałów z raportami i rozkazami. Spałyśmy wtedy, kiedy mogłyśmy spać. Spałam na zmianę w jednym łóżku z koleżanką „Tosią”, Kulesza-Kojerową. Jedzenie było lepsze niż gdzie indziej, bo byliśmy w dowództwie. Utkwił nam w pamięci miód sztuczny, który był naszym [stałym] pożywieniem.

Pamięta pani alianckie albo sowieckie zrzuty?

Tak. To było w połowie września. Myśleliśmy, że idzie ocalenie. Niestety zrzuty, które spadały na Mokotów, najczęściej spadały po stronie niemieckiej.

Czy do państwa docierały informacje o tym, co się dzieje na froncie, co się dzieje za Wisłą, że Rosjanie stoją, że ruszyli?

Część grupy „Radosława”, która była na Czerniakowie, przeszła na Mokotów.

Grupa „Radosława” na Mokotowie była różnie oceniana, są bardzo rozbieżne relacje, mówi się nawet o tym, że unikali walki na Mokotowie.

Trudno mi powiedzieć, ale nie wierzę, żeby unikali walki.

Jak wyglądały ostatnie dni na Mokotowie?

Dzień kapitulacji, ostatnia odprawa. Pułkownik „Daniel” był ranny i przeszedł kanałami na Śródmieście. Ostatnim dowódcą został major „Zryw”, Kazimierz Szternal. Ostatnia odprawa była nad ranem 27 września. Major oznajmił nam, że dalsza walka jest niemożliwa, kapitulujemy, poddajemy się. Dał żołnierzom wolną wolę – kto chce iść z nim do niewoli, może iść, kto chce iść z ludnością cywilną, może iść z ludnością cywilną. Poszłam z „Honorką” jako ludność cywilna. We wsi Okęcie – „Honorka” była wiele starsza ode mnie – złapała mnie za rękę i cofałyśmy się w szeregu o jeden krok. Jak Niemiec poszedł do przodu, to myśmy wskoczyły w bramę. Bramy na Okęciu, we wszystkich domach, były szeroko otwarte. Mieszkańcom wsi nie wolno było wychodzić na podwórze w momencie, kiedy były transporty. W każdym razie ludzie stali w oknach, pokazywali, gdzie się skierować. Myśmy wskoczyły w otwartą bramę, poszłyśmy do końca zagrody, wyszłyśmy na pole. Na polach były działa przeciwlotnicze zasłonięte snopkami zboża i karabiny maszynowe. Żołnierze udawali, że nas nie widzą, patrząc w niebo. Tak dotarłyśmy do pierwszych zarośli, lasu i przeszłyśmy do Malich.

_DSC0363

Fot: Belweder

Nie myślała pani o tym, żeby z Mokotowa przejść kanałami na Śródmieście?

Nie myślałam. Natomiast „ Agnieszka”, która była w dowództwie, nie zawiadomiła nas, że idzie kanałami. „Zryw” rano, przed ostatnią odprawą, zdziwił się, że jesteśmy. Ja, „Honorka” i „Tosia” Basia. Nas chciano przeprowadzić kanałami. Całą noc z 26 na 27 września byliśmy w kolumnie do kanałów. Ale nie chciałam iść kanałami, bałam się. Taka jest dziwna historia, bo strażnik w dowództwie, „Orzeł”, którego nie znałam, a który mnie znał, dlatego że pochodził ze wsi, gdzie mój ojciec miał mały mająteczek… Po prostu – adwokat, bryczka, stangret, on był ze wsi. Nie powiedział, że mnie zna. Jak przeszedł z „Danielem” do Śródmieścia, kazano im wrócić, wszedł do kanału, znalazł dziewczynę podobną do mnie, rozpoznał mnie jako mnie i pochował. Jak wrócił na wieś, bo też nie poszedł do obozu, powiedział, że nie żyję. Z chwilą, kiedy przyszłam do Malich, byłam u przyjaciół mojego ojca z „Honorką”, była obława na warszawiaków. Jako robotnice przy kopaniu kartofli byłyśmy wywiezione pod Piaseczno. Poszłam do domu. Sąsiad nasz, gospodarz wiejski, (jego córka była moją przyjaciółką), Marysia Wiśniewska. Nie wiedziałam, czy są Niemcy. Stanęłam pod płotem, jej matka wychodziła z obory i krzyczy: „Duch Marysi!”. Moja przyjaciółka wyskoczyła: „Wierzyłam, że żyjesz!”. Przyjęli mnie jak najdroższą osobę z rodziny, załatwili mi lewe papiery, karmili mnie, byłam u nich ponad dwa tygodnie. Bałam się iść do mojego domu, dlatego że mieliśmy dzierżawcę, który był podłym człowiekiem. Ponieważ przypuszczał, że moi rodzice zginęli, to do naszego domu, który nie podlegał dzierżawie, wpuszczał warszawiaków, po paru dniach wyrzucał ich, brał nowych, biorąc oczywiście zapłatę. Bałam się, ponieważ był bardzo nieprzyjemny, chciał mego ojca szantażować, że jestem Żydówką. Miałam ciemne włosy, podobnie jak moja mama. Siostra była blondynka, to nie ona była Żydówką, natomiast według dzierżawcy ja nią byłam . Ojciec powiedział: „Idź, idź do gestapo”. Uspokoił się, ale ten moment mnie przestraszył, bałam się wrócić do własnego domu. W tym samym dniu, kiedy zjawiłam się u naszych przyjaciół gospodarzy, przyszyli partyzanci z lasu, akowcy, zbili go strasznie i wówczas się uspokoił.

Jakie były pani dalsze losy?

Chciałam wstąpić na medycynę. Po wejściu wojsk polsko-radzieckich do Warszawy. Warszawa była otwarta. Ojciec przyszedł do Warszawy, nic nie zastał, dom był podpalony przez Niemców, jeszcze się palił. Był częściowo zburzony, ale Niemcy podpalali wszystkie domy. Warszawa, ponieważ była zaminowana, była zamknięta na pewien czas, nie wolno było wchodzić do Warszawy. Po odminowaniu Warszawy rodzice wrócili na wieś, dzierżawca odszedł i myśmy mieszkali na wsi we własnym domu. Chciałam wstąpić na medycynę, musiałam załatwić dowody, że zdałam maturę. Już była medycyna otwarta w szpitalu na Pradze. W dniu 13 kwietnia 1945 roku wraz z ojcem poszłam do rejenta, pana Kulczyckiego, na rogu Mokotowskiej i Koszykowej. Chciałam załatwić rendez-vous dla księdza Piotrowskiego i pani Domaniewskiej, którzy mieli podpisać mi dowód, że zdałam maturę. Jak zapukaliśmy do drzwi, otworzył nam młody człowiek, bardzo ładnie ubrany. Okazało się, że jest kocioł. Już nie mogliśmy wyjść. Było około sześćdziesięciu osób. Kilka dni był kocioł, ale myśmy byli parę godzin. Była jakaś pani, która przyszła z trzema siostrami, ale na górę do rejenta Kulczyckiego weszła jedna siostra, dwie zostały na dole. Jak siostra pierwsza nie wyszła po godzinie, weszła druga siostra. Jak ta nie wyszła po godzinie, trzecia poszła na Milicję Obywatelską, powiedziała, że jest napad. Przyjechała milicja, strzelili do tego młodego człowieka, co otwierał drzwi. To było duże mieszkanie, przedwojenne, jeszcze wtedy nie było kwaterunku. Z tyłu mieszkania wyskoczyli wojskowi NKWD i była mała strzelanina. Ktoś wyskoczył przez okno, jakiś młody człowiek. Były gruzy, nie wiem, co się z nim stało.  Musieliśmy iść z rękami podniesionymi do góry. Rosjanie mówili, że jesteśmy Niemcy ukrywający się, folksdojcze, gestapo. Ludzie na nas pluli, rzucali kamieniami. Zawieźli nas na Annopol do domków robotniczych z ogródkami. Rosjanie wysiedlili robotników, właścicieli mieszkań, to było zajęte przez NKWD. To były domki małe, piwnice nie były betonowane. Ojciec był bardzo wysoki. Musieli wygrzebać ziemię rękami, żeby móc się wyprostować. Siedziałam w piwnicy, gdzie było nas bardzo dużo, żeby wszystkie się mogły wyciągnąć, to dwie musiały stać. Byliśmy około dziesięciu dni. Jedzenie nam dawali w misce do mycia, bez łyżek. Nikt nie wiedział w Warszawie, że[w domkach robotniczych jest więzienie, że w piwnicach ludzie siedzą. Ojciec był sporo starszy. Miałam starszych rodziców, ojciec urodził się w 1882 roku. Był w szkole polskiej Władysława IV na Pradze, ale językiem nauczania był tam rosyjski. Jak był strajk w 1905 roku, wyjechał na studia do Dorpatu pod Rygę. Mówił literackim językiem rosyjskim, w czasie pierwszej wojny światowej był w wojsku carskim. Jak car miał kłopoty z wojną, pozwolił stworzyć generałowi Dowborowi-Muśnickiemu korpus Polaków. Ojciec był w tym korpusie, wrócił w 1918 roku z korpusem do Warszawy. Ojciec mówił językiem literackim, jak były przesłuchania przez NKWD w języku rosyjskim. Nie umiałam języka rosyjskiego, był tłumacz doskonale mówiący po polsku, ojciec odpowiedział po rosyjsku. Odpowiedzieli: „Ty jesteś białogwardzista”. Jeszcze niepolskie nazwisko, język literacki. Obecnie język rosyjski jest robotniczym, a nie literackim językiem. Trzymali nas około dziesięciu dni. Wypuścili nas po godzinie policyjnej, każdy patrol mógł nas zabić, jeszcze wojna trwała.  Nie dostałam się na przyspieszony kurs medycyny na Pradze. Później, w październiku, dostałam się na medycynę, zdając egzamin konkursowy. Było nas bardzo dużo kandydatów, przyjęto 172 osoby. Natomiast kończyło nas w 1950 roku trzystu kilkudziesięciu. Powracali z obozów, trochę z zagranicy i trochę było przysłanych z partii.

_DSC0418

Fot: Grób Nieznanego Żołnierza

Jaka była struktura tych pierwszych studentów? Czy to była inteligencja, czy ludzie narzuceni przez ówczesną władzę?

Jak zaczynałam, 172 nas było z konkursowego egzaminu, ci co zdali, to zdali. Nie rozróżnialiśmy się. Z partii było bardzo mało. Było kilku kolegów z wojska, byli chłopcy i koleżanki, które powracały z obozów. Mieliśmy koleżankę, która miała czterdzieści lat, miała córkę i wnuczkę, nazywaliśmy ją babcią.

Proszę opowiedzieć o swoim mężu i losach państwa małżeństwa, szczególnie rok 1949. W jakich okolicznościach pani go spotkała?

Znaliśmy się bardzo długo, bo poznaliśmy się w 1940 roku, utrzymywaliśmy stosunki towarzyskie. Miał inną sympatię, ja miałam inną sympatię. Jego sympatia to była siostra chłopca, który się kochał we mnie. Tak że kontakty były dosyć częste i bliskie, ale przyjacielskie. Widywaliśmy się często w czasie okupacji. Spotkaliśmy się po Powstaniu. Wrócił 22 lipca 1946 roku, już po oficjalnej repatriacji, dowiadując się przez Czerwony Krzyż, że jego rodzice wracają z obozu do Polski. Zdecydował, że wróci. Nie było taksówek, dorożki były, ale najtańsze były ryksze. Jak wyszedł z pociągu, to wziął rykszę, jeszcze był w mundurze andersowskim. Miał stypendium Czerwonego Krzyża, był studentem wysłanym do Grenoble. Chciał skończyć rok akademicki, żeby mieć papierek jakiś i dlatego wrócił już po oficjalnym zakończeniu repatriacji. Rykszarz,  się zwrócił do niego i mówi: „Panie Anders, po coś pan tu wrócił?”. Było akurat 22 lipca, pierwsze oficjalne święto narodowe PRL-u w Warszawie. Spotykaliśmy się często. Mąż na przyczółku Czerniakowskim przyjmował wysłanych przez Berlinga Polaków i Rosjan z majorem Łatyszonokiem], którzy przyszli pomagać  w Powstaniu . Jak Czerniaków się poddał 23 września, był wzięty do gestapo na przesłuchania. Chcieli mu wmówić, że mają wspólnego wroga, żeby z kolegami przeszedł do wojska niemieckiego, walcząc przeciwko Rosji komunistycznej. Był kilka dni w gestapo. Jak go zwolnili, trafił do Skierniewic w czasie, kiedy upadł Mokotów. W „Encyklopedii Powstania” jest podane, że był w „Baszcie”. W „Baszcie” nigdy nie był , był w obozie razem z „basztowcami”. Mój mąż był w „Zośce”. Nie wiedział, że byłam w AK, ja nie wiedziałam, że on był w AK, ale się domyślaliśmy. Był w harcerstwie przed wojną. Później była akcja „Wawer”, rozstrzelano pierwszych Polaków cywili w Wawrze 27 grudnia 1939 roku. Później harcerstwo stworzyło akcję „Wawer”, pisało się na murach. Nie pamiętam, kiedy oni przeszli do „Kedywu”. Przechodzili szkolenie. Cały jego oddział był włączony do „Kedywu”. Brał udział w wielu akcjach, między innymi w akcji pod Arsenałem. Odbierał wtedy telefon z gestapo. Nawet napisał wspomnienia na ten temat. Następnie brał udział w akcji w Celestynowie, w uwolnienia więźniów z zamku lubelskiego wiezionych do Oświęcimia. Brał udział w akcji Sieczychy i w wielu innych. Był bardzo aktywny. Spotkaliśmy się i sympatie nasze się zmieniły. Pobraliśmy się 15 lipca 1948 roku. Braliśmy ślub kościelny w kościele Świętej Anny. Chcieliśmy ślub mieć bardzo cichy, w czwartek w południe. Ksiądz zrobił nam mszę rzymską i dwóch księży dawało nam ślub. Wydawało się, że wszystko układa się dobrze. Pojechaliśmy na święta Bożego Narodzenia do moich rodziców na wieś. Wróciliśmy 31 grudnia do Warszawy. Mąż był redaktorem technicznym „Słowa Powszechnego”. Jak pobraliśmy się, zaczął pracować w „Słowie Powszechnym”. W każdym razie nie wiedzieliśmy, że Janek Rodowicz „Anoda” został aresztowany. 3 stycznia mąż był aresztowany. O godzinie ósmej przyszli do nas do domu, mieszkaliśmy wtedy u teściów czasowo, na Dantyszka. Ktoś zapukał, pytam: „Kto?”. Było ciemno zupełnie, o ósmej wieczorem. „Kolega”. Mówię: „Kto? Jaki kolega?”. – „Proszę otwierać”. Powiedzieli, że policja. Wpadli do domu, zrobili rewizję, siedzieli do rana. Mąż był redaktorem technicznym, kończył swoją pracę około godziny czwartej-piątej nad ranem. Czekali, dopóki nie przyjdzie. Wszystko wywracali, przekręcali. Zapalałam światła wszędzie , był pokój i kuchnia i było kilka okien. Mąż jak zobaczył światła, myślał, że ojciec dostał zawału. Ojciec przechodził zawał w obozie niemieckim, po oswobodzeniu przez aliantów. Oczywiście zabrali męża, nie wolno nam było rozmawiać. Andrzej mi szepnął: „Idź do Janka”. Nie wolno nam było wyjść po aresztowaniu z domu do godziny ósmej czy dziewiątej rano. Wyszłam zaraz po jego wyprowadzeniu. Poszłam do postoju taksówek. Za mną taksówka jakaś ruszyła. Prosiłam taksówkarza, żeby mnie zawiózł na Koszyki. Krążąc przez korytarze, doszłam na Lwowską. Weszłam do domu, gdzie mieszkali państwo Rodowiczowie. Zadzwoniłam, mówię: „Jędrek jest aresztowany”. Pani Rodowiczowa mówi: „Janek został aresztowany w Wigilię, ty nic nie wiesz?”. Myśmy nie wiedzieli, bo byliśmy na wsi u rodziców. Proces odbywał się w więzieniu. Mąż dostał pierwszy wyrok dziesięć lat, siedział pięć lat.

_DSC0505

Fot: Pomnik Małego Partyzanta

Jakie były zarzuty?

Chcieli, żeby podpisał, że przywiózł dla zgrupowania jakieś pieniądze, rozkazy. Pytali, jakie miał kontakty. Nie podpisał tego, pomimo tego, że był torturowany.

Czyli odcisnęło się to bardzo mocno do końca życia?

Tak.

Po ilu latach wyszedł z więzienia?

Po pięciu latach wyszedł z więzienia. Był na Koszykowej przez jakiś czas, na Rakowieckiej, w Rawiczu, w Łodzi. Nie pamiętam dokładnie całej tury. W każdym razie przywieziony był na proces „Radosława” do Warszawy na Rakowiecką. Już było po śmierci Stalina. Wyszedł w styczniu 1954 roku. Starał się dostać na politechnikę. Niestety nie chciano go przyjąć. Musiał pracować jako robotnik. Zresztą prawdopodobnie przez panią Rodowiczową dostał się do spółdzielni profesorskiej, która robiła urządzenia elektroniczne. Profesor powiedział, żeby przychodził na wykłady, robił i zaliczał laboratoria. Podpisywali mu na kartkach, kiedyś to się załatwi. Oficjalnie nie był przyjęty na politechnikę. Chodził rzeczywiście. Natomiast w spółdzielni, w której pracował, koledzy podpisywali listę obecności, jak wychodził na laboratoria albo na wykłady. Kiedyś przyszedł personalny: „Gdzie Wolski?”. – „Nie ma Wolskiego, ma biegunkę, poszedł do ubikacji”. Bardzo kryli go koledzy, z którymi pracował. Wspaniale zachowali się profesorowie, którzy zaliczali mu laboratoria.

Po wyjściu męża z więzienia nie myśleliście państwo o opuszczeniu kraju?

Nie myśleliśmy. Mąż zrobił magisterium, doktorat. Składał podanie do „Polserwisu”. To była agencja, która wysyłała Polaków zagranicę w ramach pomocy Trzeciemu Światu. Został zaakceptowany do wyjazdu do Republiki Konga. Kongo było po wojnie domowej. Dostał się na uniwersytet w Leopoldville. Kongo zmieniło nazwę na Zair. Przyjechaliśmy do Konga, a wyjechaliśmy z Zairu po czterech latach. Mąż spotkał przypadkowo Przemka Góreckiego, który był komendantem obozów harcerskich, jak był małym chłopcem. Później był komendantem Harcerskiej Poczty Polowej w czasie Powstania – Przemek Górecki „Kuropatwa”. „Kuropatwa” poznał Jędrka i bardzo się zbliżyli.  Był taki problem, że Przemek Górecki „Kuropatwa” kończył medycynę w Louvin po wyjściu z obozu. Skończył medycynę, ale nie miał matury belgijskiej i nie mógł pracować w Belgii. Po prostu został wysłany przez Belgów do Konga Belgijskiego. Pracował, założył szpital, prywatną klinikę, miał prywatny samolot, karetki pogotowia. U niego leczyli się różni ludzie z ambasad. Zdaje się, że przypadkowo się spotkali. Ktoś powiedział,  na poczcie, jak Jędrek wysyłał list. Jak oni się spotkali, to Przemek zaczął go zapraszać na wszystkie przyjęcia. Zrobiło się tak, że Przemek zdecydował, że musi wyjechać z Kinszasy, spalili mu jeden ambulans, później coś jeszcze. Zdecydował, że z Afryki wyjeżdża. Sprzedał Andrzejowi na raty dwa samochody. Pracowałam też na uniwersytecie, jako lekarz. Dostałam jeden, mąż kupił małego fiata, drugi dla siebie.  To się nie podobało panu ambasadorowi, zaczęto pisać donosy na męża, że akowcy się popierają, mają kontakty z ambasadami zagranicznymi Stanów Zjednoczonych, Francji, Belgii, Anglii. W 1970 roku zmienił się attache handlowy. Miał syna, który był trochę starszy od naszych dzieci, już był na uniwersytecie. Miał potworny wypadek samochodowy, Murzyni go uratowali z płonącego samochodu, ale miał bardzo duże poparzenia, leżał w szpitalu około pół roku. Jak jego rodziców w 1970 roku ambasador zmienił, państwo Masalscy prosili, żeby syn mógł zostać na terenie kampusu uniwersyteckiego, bo straciłby drugi rok akademicki. Zgodziłam się. Nowy attache zadzwonił do męża i mówi, że musi się z mężem zobaczyć. Przyjechał do nas. Powiadomił nas, że dostał donos na nas do podpisania. Tego nie podpisał, ale znajdzie się ktoś, kto donos podpisze. W donosie było, że mąż ma kontakty z zagranicznymi ambasadami. Zdecydowaliśmy po tym, że jak mąż siedział już w więzieniu, teraz były donosy, baliśmy się wrócić, że będzie skazany albo straci posadę na politechnice, bo miał urlop dziekański. Właściwie myśmy się już przestraszyli tym, że nie dostałam zezwolenia wyjazdu sama. Moja matka miała wylew. Chciałam przyjechać do matki, ale miałam paszport razem z dziećmi. Chciałam, żeby mi dali paszport zastępczy, żebym mogła przyjechać do matki, a dzieci byłyby w szkole. Odmówiono mi. To było dziwne, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Drugim dziwnym zdarzeniem było, że uniwersytet prosił męża, żeby został na następne cztery lata w Lovanium. Ambasador się nie zgodził, powiedział, że nie zgadza się politechnika i nie zgadza się „Polserwis”. Akurat sekretarz uniwersytetu był w Belgii, rektor prosił, żeby pojechał do Warszawy. Sekretarz przysłał depeszę: „Politechnika się zgadza na następne cztery lata urlopu bezpłatnego. »Polserwis« zgadza się również”. Natomiast ambasador nie wyraził zgody. To było bardzo niepokojące. Jeszcze telefon następcy radcy handlowego strasznie nas przeraził, zaczęliśmy się zastanawiać, co mamy robić. Matka chora, chcieliśmy wrócić, wszystkie pieniądze, które zarabialiśmy, ładowaliśmy do Polski. Zaczęliśmy myśleć o emigracji. Zaczęliśmy myśleć, gdzie jechać. Brat mój był w obozie Murnau przez pięć lat wojny, [po wojnie] był we Włoszech. Myśmy przyjeżdżali do niego, będąc zagranicą, co roku na wakacje. Nie dostaliśmy zezwolenia. Paszporty były wydawane w dzień wyjazdu. Bilet mieliśmy służbowy. Bilet braliśmy Kinszasa – Rzym – Warszawa. Ambasada nam wydała Kinszasa – Bruksela – Bruksela – Warszawa, bez zezwolenia na lądowanie w Rzymie, gdzie był mój brat i odwiedzaliśmy go co roku. To też było podejrzane. Brat chciał, żebyśmy przyjechali do Włoch. Nie wybraliśmy Włoch, nie znaliśmy języka. Mąż był profesorem elektroniki, mógłby pracować tylko jako robotnik, musiałabym nostryfikować dyplom. Myśleliśmy o Belgii, o Francji. Ale wszędzie, gdzie jesteś „ski”, to jesteś obywatelem drugiego rzędu. Zastanawialiśmy się, co robić. Kanada. Kanada jest krajem emigrantów. Mój syn mówi: „Kanada. Załatwię wam”. – „Jak?”. – „Pływam z sekretarzem ambasady w basenie, robimy zawody”. Syn bardzo dobrze pływał, skakał. Po prostu robili zawody z tym młodym człowiekiem, sekretarzem ambasady. Rzeczywiście syn nam załatwił Kanadę.

_DSC0491

Fot: Syrenka Warszawska

Chciałbym, żeby pani oceniła dwa systemy w jakich przyszło pani żyć jako młodej osobie – czas okupacji hitlerowskiej i wyzwolenie. Nadzieje, które z tym wyzwoleniem się łączyły. W końcu żeby odniosła się pani do rzeczywistości lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Jako akowcy na pewno to komentowaliście? 

Nie zastanawiałam się nad tym. W każdym razie co przeżywaliśmy, co odczuwaliśmy, to przede wszystkim okres okupacji. To był okres walki z nieprzyjacielem. Polacy byli Polakami, niezależnie od zapatrywań politycznych. Polak był Polakiem. Polak sobie pomagał. Natomiast okres terroru stalinowskiego, może to zabrzmi dziwnie, ale był dla nas moralnie, psychicznie gorszy niż okres okupacji niemieckiej. W tym okresie Polak bał się Polaka. Polak bił Polaka, Polak mordował Polaka. To było coś strasznego, psychicznie i moralnie okres stalinowski był dla nas okropnym okresem. Męża aresztowali. Po Powstaniu zostało w Polsce około 25 000 000 ludzi. Półtora tysiąca było aresztowanych. Ponad 3 000 wyroków śmierci z procesów sfingowanych, wykonanych. Z czego po śmierci Stalina było część zrehabilitowanych, ale nie wszyscy. Tak jak generał „Nil” dopiero w latach dziewięćdziesiątych. O tym historycy nie mówią i nie będą mówili. Ludzie wychodzili z domów do szkoły, do pracy – nie wracali. Przepadał, nie było go. Nie było papierów aresztowania, nie było papierów przesłuchania. Natomiast w rowach, w lasach znajdowały się zwłoki przykryte cienką warstwą ziemi. Na cmentarzach – cmentarz Świętej Katarzyny jest tego dowodem – mnożyły się groby NN ( No Name) . Janek Rodowicz też był pochowany jako NN. W tym okresie około 60 000 ludzi przepadło bez wieści. To było tym straszniejsze, że było robione rękami Polaków.

Skąd taka zmiana w Polakach, w narodzie, który tak dzielnie walczył na wszystkich frontach?

W każdym społeczeństwie znajdują się szuje. Chęć zysku, chęć awansu. Wrócę do pierwszego okresu terroru stalinowskiego. Pierwszy okres, 1946-1947 rok, był jeszcze łagodny. Zaczęło się gorzej w 1948-1949 roku. Najwyżsi oficerowie NKWD, którzy byli przysłani do Polski, byli pochodzenia czysto polskiego, wychowani przez NKWD. Nie wiem, jak to się stało, ale tak było. Powtarzam to, co mówiło się w naszym środowisku. W UB było pięćdziesiąt pięć procent Polaków, czterdzieści pięć procent Polaków pochodzenia żydowskiego, którzy mieli wychowanie i wykształcenie na uniwersytetach polskich w Krakowie, Wilnie, Lwowie. Było wśród nich też kilku oficerów AK. Na najwyższych stanowiska w dziewięćdziesięciu procentach byli Polacy pochodzenia żydowskiego.

Przeprowadzając te wywiady nie mogę zrozumieć jednej rzeczy, dlaczego żołnierze Powstania Warszawskiego, żołnierze Armii Krajowej odwracali się potem i służyli temu systemowi.

Podobno sędzia Widaj, który sądził mojego męża, był w AK, miał na swoim koncie 105 wyroków śmierci. Był w AK podobno.

Da się kupić przekonania?

Nie potrafię tego powiedzieć.

DSC_0570

Fot: Maria Jagowd-Wolska, Zbigniew Wasilewski (w montrealskim ogrodzie p. Marii)

Pani Mario, już na zakończenie – sama ocena Powstania Warszawskiego.

Nie mogło się nie odbyć. Powstanie nie mogło nie wybuchnąć. Już powiedziałam: znając historię ziem wschodnich, Katynia, Wilna i Wileńszczyzny Polacy nie chcieli, żeby serce Polski, Warszawa, stolica była oswobodzona rękami kata. Myśmy nie chcieli rządu lubelskiego. Myśmy chcieli mieć rząd wybrany, wolny.

Uważa pani, że to była jedyna słuszna decyzja?

Uważam, że to była jedyna słuszna decyzja. Wszystkie były złe. Ta była najlepsza, dlatego że nie po myśli Stalina. Stalin nie mógł powiedzieć, że Polacy stoją z bronią u nogi. Przecież nie pozwolił lądować samolotom alianckim na dawnych terenach Polski, żeby pomóc Warszawie.

 

Opracował: Zbigniew Wasilewski

Autor wywiadu: Robert Markiewicz, źródło: Archiwum Pamięci Mówionej

Wstępem opatrzył: Zbigniew Wasilewski

Fot: Zbigniew Wasilewski

Nie grają nam surmy bojowe

kotwica PW

Dzisiaj 01 sierpnia, jest rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego. Powstanie Warszawskie było największą bitwą stoczoną przez wojsko polskie w czasie II wojny światowej: zginęło 10 tys. powstańców a 7 tys. zaginęło; znaczne straty ponieśli Niemcy – zginęło około 10 tys. żołnierzy, zaginęło około 6 tys. Wojska niemieckie straciły 300 czołgów, dział i samochodów pancernych. 2 października powstańcy skapitulowali. Zginęło około 150 tys. ludności cywilnej, większość miasta była zrujnowana (później specjalne ekipy niemieckie niszczyły ocalałe budynki), około 520 tys. mieszkańców zostało wypędzonych z miasta. 17 tys. powstańców dostało się do niewoli. Powstanie nie osiągnęło celów ani wojskowych, ani politycznych, ale dla kolejnych pokoleń Polaków stało się symbolem męstwa i determinacji w walce o niepodległość.

Na kanadyjskich Kaszubach w Ontario znajduje się osobliwy pomnik poświęcony pamięci Szarych Szeregów,którzy brali czynny udział w tej bitwie. Pomnik ten został wzniesiony przez społeczeństwo polskie w Kanadzie w 50-tą rocznicę Powstania Warszawskiego w 1944 roku, dla uczczenia pamięci młodzieży harcerskiej poległej w walkach powstańczych,jak i tej zamęczonej w niemieckich obozach zagłady w czasie okupacji Polski (1939-1945). Pomnik składa się z dwóch części;frontalna część ze schodami oraz Sanktuarium na wzgórzu. Poniżej symbolika tego obiektu;

Ruiny Warszawy na wzgórzu

Krzyże na łańcuchowej balustradzie oznaczają ZHP (Związek Harcerstwa Polskiego)

Autentyczny właz kanałowy (dar miasta Warszawy) to wejście do podziemnych dróg w czasie walk powstańczych, Strzałka na pokrywie kanału wskazuje kierunek na Warszawę

Nazwy dzielnic Warszawy na schodach oznaczają miejsca walk powstańców

Znak PW (Polska Walcząca) wmurowany w płytę ulicy Sanktuarium jest hasłem powstańców

Widok ze wzgórza z pomnikiem Powstańców Warszawskich na plac Milenium,gdzie corocznie odbywa się uroczysta Msza Święta wszystkich hufców polskiego harcerstwa z całej Kanady.

Wiersz do Basi

Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior,
zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne ptasi świst.

Jeno wyjmij mi z twych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.

Kto mi odda moje zapatrzenie
i ten cień, co za tobą odszedł?
Ach, te dni jak zwierzęta mrucząc,
jak rośliny są – coraz młodsze.

I niedługo już – tacy maleńcy,
na łupinie orzecha stojąc,
popłyniemy porom na opak
jak na przekór wodnym słojom.
i tak w wodę się chyląc na przemian
popłyniemy nieostrożnie w zapomnienie,
tylko płakać będą na ziemi
zostawione przez nas nasze cienie

Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
Wyprowadzę z rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
Futrem iskrząc zwiną wszystko
W barwy burz,
w serduszka listków,
w deszczu siwy splot.

Jeno wyjmij mi z twych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył

Krzysztof Kamil Baczyński

Krzysztof Kamil Baczyński (22 styczeń 1921-04 sierpień 1944); polski poeta,uczestnik Powstania Warszawskiego poległ na posterunku w Pałacu Blanka 4 sierpnia 1944 w godzinach popołudniowych (ok. 16), śmiertelnie raniony przez niemieckiego strzelca wyborowego ulokowanego prawdopodobnie w gmachu Teatru Wielkiego. W powstaniu warszawskim, zginęła także żona Baczyńskiego – Barbara Stanisława Drapczyńska (13 listopad 1922-1 wrzesień 1944) , studentka polonistyki tajnego UW. Baczyński został odznaczony pośmiertnie Medalem za Warszawę 1939-1945  i Krzyżem Armii Krajowej. Pochowany pierwotnie na tyłach Pałacu Blanka. Po wojnie ciało przeniesiono na Cmentarz Wojskowy na Powązkach.

Autor:: Zbigniew Wasilewski

fot: Zbigniew Wasilewski