DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Film

Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć – wrażenia po wyjściu z kina

654384

Pierwsze wrażenie wypowiedział głos serca: to już nie ten Kloss. Ale że nie lubię zrzędów, to zaraz zgasił go głos rozsądku: trudno, żeby to był ten sam Kloss, co czterdzieści pięć lat temu. Wszak od tego czasu zmieniło się chyba wszystko, włącznie z ustrojem. Technika filmowa, metody prowadzenia aktorów, sposoby grania, aktorzy grający głównych bohaterów też wyglądają już inaczej. Inne jest wszystko, ale jednak film „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” ma jeden punkt, który sprawił, że po jego obejrzeniu mam jak najbardziej pozytywne wrażenia. Ten punkt nazywa się Patryk Vega i jest reżyserem całego zamieszania.

Patryk Vega zdobył moje serce filmem i serialem „Pitbull”. Pokazał, że potrafi nakręcić serial kryminalny inny niż wszystkie. Ciekawie zaakcentował w nim nie tylko mocne wydarzenia z półświatka kryminalnego, ale i przedstawił bohaterów, czyli policjantów z wydziału zabójstw, a później ds. terroru, jako normalnych ludzi z właściwymi dla swego fachu problemami i słabościami. O roli Andrzeja Grabowskiego (aspirant Jacek Goc, ps. „Goebbels”) w filmie pełnometrażowym, nakręconym na podstawie pierwszej, pięcioodcinkowej serii, mówiło się wręcz: oscarowa. Później, po mniej ważnych serialach, w CV Patryka Vegi pojawił się film „Ciacho”, który spowodował całkowicie przeciwne reakcje. Film był jedną z tych polskich komedyjek, przy których mózg ma wolne. Jednak z założenia właśnie taki miał być. Bo skoro powstał, to znaczyło, że miał odbiorców. Dlatego nie bardzo rozumiałem obawy niektórych krytyków filmowych, że z nowego Klossa może powstać takie właśnie „Ciacho”. Ja byłem zupełnie spokojny wiedząc, kto będzie tym projektem dowodził. Co więcej, jednym z autorów scenariusza jest twórca „Psów”, „Demonów wojny”, czy znakomitego serialu „Glina” – Władysław Pasikowski.

Od czasu powstania serialu sensacyjnego o polskim (czyli sowieckim) arcyszpiegu wojennym pojawiły się filmy, które już dawno weszły do klasyki gatunku. Takie obrazy jak: „Tylko dla orłów” (1968), „Komandosi z Navarony” (1978), seria o Indianie Jonesie (lata 80), saga o Jamesie Bondzie, przeżywająca szczyty popularności równolegle z Klossem i później – wszystkie te produkcje stanowią niewyczerpane źródło inspiracji dla dzisiejszych filmowców. I wpływy tych wszystkich filmów widać w – chyba mogę to powiedzieć – kontynuacji przygód Klossa i Brunnera. Kloss odczytujący szyfr prowadzący do miejsca ukrycia Bursztynowej Komnaty, a następnie otwierający schowek, to wypisz, wymaluj Harrison Ford pokonujący kolejne, sprytne pułapki Inków. Sceny batalistyczne to najlepsze fragmenty z „Komandosów Navarony”, czy „Złota dla zuchwałych”. Współpraca STASI i Służby Bezpieczeństwa, która werbuje byłego szpiega wojennego, Stanisława Kolickiego, to jak nic misterna sieć intrygi z przygód agenta 007. Tak, to zdecydowanie już nie ten Kloss sprzed prawie pół wieku, który był nowatorskim pomysłem. Który laserowym spojrzeniem i nieprzeciętną inteligencją burzył mury obronne kobiecych serc, a muzyka rozsadzająca drewniane obudowy „Rubinów” i „Beryli” decydowała o ciśnieniu widza lepiej niż najlepsze lekarstwa. Tu jest zupełnie inaczej, ale wcale nie gorzej.

Na akcję filmu składają się dwie płaszczyzny czasowe. Początek filmu to 1975 rok i scena pogrzebu jednego z czołowych oficerów III Rzeszy. Zjeżdża się nań cała siwa i pomarszczona czołówka pozostałych przy życiu nazistów. Wśród nich jest porucznik Hans Kloss z Abwehry i major Hermann Brunner z SS. To nie może skończyć się dobrze. Gdy dochodzi do konfrontacji obydwu dżentelmenów, rozpoczyna się przeplatanie fabuły retrospekcjami z 1945 roku, kiedy to Kloss i Brunner spotkali się po raz ostatni w Koenigsbergu (obecny Kaliningrad). I tu kolejne wrażenie dotyczące aktorów: wreszcie doczekałem chwili, gdy Stanisław Mikulski i Emil Karewicz spotkali się jako Kloss i Brunner w sensownym projekcie. Nie mogłem już patrzeć na tych dwóch bohaterów kultowego serialu w różnego rodzaju sitcomikach, serialikach, reklamach, festynach czy teledyskach disco polo. Trzeba przyznać, że obaj panowie, mimo pięknego wieku, nadal świetnie wyglądają w mundurach, nie tylko Abwehry i SS, ale także… NRD-owskiej policji. Wspomagają ich inni zasłużeni aktorzy, m.in.: Daniel Olbrychski, Jerzy Bończak, Janusz Chabior czy – uwaga! – Maciej Ferlak w roli Martina Bormana, który wg scenarzysty przeżył koniec wojny. W scenach z 1945 roku natomiast postacie głównych bohaterów zagrali: Tomasz Kot i Piotr Adamczyk. Zestawienie o tyle zabawne, że Kot (prywatnie brunet) wcielił się w blondwłosego Klossa, a blondyn Adamczyk musiał się przefarbować (i zapuścić wąsy!) do roli Brunnera. Wyszło bardzo przyzwoicie, tym bardziej, że Piotr Adamczyk bardzo starał się swą grą upodobnić do Brunnera-Karewicza. Tonacja głosu, cyniczny uśmieszek, a nawet niezapomniane kwestie z serialu to bardzo miły ukłon w stronę starej „Stawki…”. I nie jedyny, bo również Stanisław Mikulski częstuje w taksówce Emila Karewicza bardzo znanym ostrzeżeniem: „Schowaj broń, dopóki chce mi się z tobą rozmawiać”. Jedynie Tomasz Kot nie stara się naśladować swego wielkiego poprzednika. W ogóle jego postać nie przypomina oryginalnego Klossa. Tutaj jest bardziej komandosem, który biega po zamarzniętym jeziorze, skacze z wysokich przeszkód i wprawnie kosi z działka przeciwlotniczego dużą część obsługi konwoju, wywożącego wielki skarb. Jest inny, ale czy gorszy?

Warto też zwrócić uwagę na role drugoplanowe. Jako gauleiter Prus Wschodnich i główny winowajca zniknięcia legendarnej Bursztynowej Komnaty – Erich Koch – występuje niezawodny Jerzy Bończak. Intryganta Riglego zagrał rewelacyjny aktor młodego pokolenia, Wojciech Mecwaldowski. Jako Elsa, nastoletnia córka doktora Krause, wystąpiła piękna Marta Żmuda-Trzebiatowska. Pełnomocnika Kocha, bezwzględnego nazistę i oficera STASI,  gra – uwaga – odtwórca roli księdza Jerzego Popiełuszki, Adam Woronowicz. To już drugi aktor w jednym filmie, kojarzony z wielkim duchownym (bo jeszcze Piotr Adamczyk – Karol Wojtyła). I można zrobić dobry film bez dyżurnych komediantów Polski, wywracając image aktorów do góry nogami i jeszcze na lewą stronę? Można!

Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana, za to bardzo bogata w zaskakujące zwroty akcji, no i w akcenty merytoryczne. I tu, jak zwykle w przypadku nowych polskich produkcji wojennych, moje wielkie wyrazy uznania i głębokie ukłony dla grup rekonstrukcyjnych. Jestem pewien, że gdyby nie ich wydatna pomoc i udział w filmach w roli konsultantów i statystów, takie produkcje jak: „Hans Kloss…”, „Czas honoru”, „Twierdza szyfrów” itp. byłyby pełne błędów merytorycznych (jak to się zdarzało w przypadku oryginalnej „Stawki…”) i o wiele uboższe o piękne mundury oraz sprzęt w postaci broni i pojazdów z epoki. Zwróćcie na to uwagę podczas oglądania! Gdy zakotwiczę na dłużej w Polsce, to na pewno do jednej z takich grup wstąpię.

Tyle superlatyw, czas na wady. Są oczywiście, nie da się ich uniknąć. Przede wszystkim aktorstwo. W polskiej kinematografii, tam gdzie pojawiają się młodzi aktorzy, zawsze jest ryzyko natknięcia się na jakiś kwas. Najgorzej moim zdaniem wypada w tym przypadku Anna Szarek, która nie tyle gra, co recytuje tekst i robi miny. Przypomina okolicznościowe akademie w podstawówce, ale na pewno nie postać Ingrid, w którą ma się wcielać. No i muzyka. Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz, kompozytor chyba najsłynniejszego polskiego motywu filmowego, nie zgodził się na wykorzystanie jego muzyki do nowych przygód Klossa. Film przez to dużo traci i jest to jego widoczną wadą. Nie ma bowiem Klossa bez poruszającego, tętniącego zestawu dźwięków, który znakomicie podnosi poziom suspensu. Oczywiście użycie archiwalnego nagrania do nowego filmu nie miałoby sensu, ale myślę, że znakomicie brzmiałoby w nowej aranżacji. Co z tego, skoro nie ma go w ogóle? Natomiast muzyka użyta w „Hansie Klossie…” właściwie jest niezauważalna i nie ma zbytniego wpływu na emocje widza.

Czy warto iść na ten film do kina? Lub – dla rodaków mieszkających poza Polską – czy warto go kupić na DVD? Nie odpowiem „tak” lub „nie”, bo sam nie lubię zadawać tego typu pytań. Byłem na tym filmie w kinie, bo lubię Klossa-Kolickiego, nie nastawiałem się na „Stawkę większą niż życie czterdzieści pięć lat później”, za to byłem ciekaw jak Vega przedstawił słynnego agenta w nowoczesnej technologii i powojennych czasach. Jestem otwarty na zmiany (byle nie za duże w przypadku takiej legendy) i dobre, przygodowe kino, zwłaszcza traktujące o skarbach III Rzeszy. Jeżeli Wy również, to z pełną odpowiedzialnością mogę ten film Wam polecić.

Autor: Marcin Śmigielski

Repozytorium Cyfrowe Filmoteki Narodowej – historia nie musi być nudna

1324051756

Są wśród nas osoby (mało bo mało, ale jednak), które żywo interesują się swoją ojczyzną. Robią coś dla jej przyszłości (nawet na emigracji), albo interesują się jej przeszłością i pogłębiają zdrową, wolną od politycznych przepychanek wiedzę na jej temat. Lub też łączą te dwie rzeczy. A historia Polski jest jak długi, dramatyczny film, zwłaszcza w niespokojnym XX wieku. I jaka jest, taka jest – nikt nic na to nie poradzi, choćby nie wiem jak się starał. Warto się nią interesować mimo wszystko, bo innej zwyczajnie nie mamy. A co najlepiej pomoże nam ją poznać? Niestety, nie aparacik do przenoszenia w przeszłość, jakim dysponowali: Tytus, Romek i A’Tomek, bohaterowie kultowego komiksu Henryka J. Chmielewskiego. Szkoda, bo najlepiej jest zgłębiać wiedzę w praktyce. Jednak w realnym życiu dużą rolę pełni sztuka filmowa, jako znakomite uzupełnienie do nie zawsze interesujących podręczników do historii. Zdałem sobie z tego sprawę gdy wpadłem w Internecie na stronę Repozytorium Cyfrowego Flimoteki Narodowej.

www.repozytorium.fn.org.pl jest znakomitym przykładem na połączenie historii z przyszłością. Jest to projekt mający na celu przede wszystkim zdigitalizowanie (udoskonalenie i zabezpieczenie metodą cyfrową) dzieł polskiej kinematografii. To tak jak zrobiono m.in. z „Szatanem z siódmej klasy”, „Kochajmy Syrenki”, „Samymi swoimi” i serią „Jak rozpętałem drugą Wojnę Światową”, przy czym dwa ostatnie tytuły dodatkowo pokolorowano. Twórcy tej idei zamierzają stworzyć bazę danych w celu archiwizacji zbiorów filmowych Filmoteki Narodowej oraz oczywiście prezentować je w Internecie. Bardziej po naszemu? Na stronie znajdziecie niemal półtora tysiąca materiałów filmowych, cyfrowo zmodernizowanych, „wrzuconych w net” i dzięki temu ocalonych dla przyszłych pokoleń. Znakomitą większość tych materiałów tworzą znane nam z kin Polskie Kroniki Filmowe. Tak, wiem, że obecnie można kupić je na DVD. Ale po pierwsze: tu nie płacimy nic za oglądanie, a po drugie: tu znajdziemy o wiele więcej materiałów, niż dotychczas ukazało się na kompaktowych nośnikach. Istne perły tworzą kroniki przedwojenne, powstałe w latach 1924 – 1939 za sprawą Polskiej Agencji Telegraficznej. Bez muzyki, bez lektora, za to z cyfrowo poprawionym dźwiękiem i obrazem, niemal żywcem przenoszą w tamte czasy. Najbardziej podobał mi się dwuipółminutowy zapis I Zlotu Narodowego Harcerzy w Warszawie. Nakręcony niemal dziewięćdziesiąt lat temu.

 

Oprócz tego w serwisie w tej chwili znajduje się szesnaście filmów fabularnych. W całości możemy obejrzeć te przedwojenne: „Mocnego człowieka”, „Mogiłę nieznanego żołnierza”, „Dla ciebie, Polsko” i „Cud nad Wisłą”. Notabene, ten ostatni, chociaż niemy i stworzony ponad dziewięć dekad temu, jest o wiele bardziej wciągający niż ten z 2011 roku, nakręcony w trójwymiarze, z hektolitrami krwi, urwanymi kończynami oraz z piękną i giętką „aktorką”, która ratuje całą bitwę biorąc cekaem w swoje ręce. Podczas oglądania tych zbiorów proponuję Wam założyć słuchawki na uszy i dużą uwagę zwrócić na dźwięk. Nie zawiedziecie się. Czapki z głów przed twórcami tego projektu za znakomite, trwające dwa lata, żmudne, cyfrowe „odkurzanie” tych materiałów i ich archiwizację z bardzo łatwym dostępem. A będzie więcej!

Projekt jest tworzony pod patronatem i  z dofinansowaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach programów zarządzanych przez Narodowy Instytut Audiowizualny. Partnerami projektu są: Telewizja Polska, Polskie Radio, Polski Instytut Sztuki Filmowej, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych oraz serwisy Kino.org.pl i Filmweb.pl.

Autor: Marcin Śmigielski

Fot: www.repozytorium.fn.org.pl

„Skrzydlate świnie”: nago, ale w ostrogach

7343178.3

Tak drogie Panie, to ten film, w którym możecie podziwiać Pawła Małaszyńskiego w niemal całej krasie. Zabieg ten, chociaż nieco szokujący, ma dobre uzasadnienie w fabule filmu.

„Life is full of important choices”, głosił swego czasu napis na mojej ulubionej koszulce. Dookoła niego widniały sylwetki klasycznych samochodów: Ferrari, Porsche, Maserati, Corvetty, Mustanga itp. Niestety, głównemu bohaterowi „Skrzydlatych świń” w reżyserii Anny Kazejak życie funduje o wiele poważniejsze dylematy. Oskar ma trzydzieści lat, brata Mariusza i oddanych przyjaciół, z którymi „od zawsze” tworzy grupę piłkarskich kibiców, tzw. „ultrasów”.

Rozróżnienie kibiców ze względu na specjalizację i wyjaśnienie terminologii dostajemy już na początku filmu. Mieszkają w kilkunastotysięcznym miasteczku i na co dzień zajmują się wspomaganiem lokalnej drużyny piłkarskiej. Czego Oskar nie ma? Tego najważniejszego – wykształcenia i zawodu. Jego jedynym źródłem zarobku jest handel dewocjonaliami wespół z Mariuszem w pobliskim Licheniu. Wszystko toczyłoby się dalej swoim błogim torem, gdyby nie wiadomość w prasie o likwidacji klubu. A że problemy lubią przychodzić w towarzystwie, to w tym samym czasie Oskar zostaje ojcem oraz traci dochód z figurek i obrazków świętych. Pomoc w postaci intratnego zajęcia spada Oskarowi jak z nieba. Ma zarabiać dość poważne jak na otaczające go realia pieniądze, w dodatku robiąc to, co kocha i umie najlepiej: ma być animatorem grupy kibiców. Ale już nie swoich przyjaciół, tylko przypadkowej zbieraniny złożonej z pracowników potężnego koncernu SkyTech, produkującego – jak uważa Oskar – „latające kible” (próżniowe umywalki do jumbo-jetów). Jest kibicem z krwi i kości, dla którego barwy ukochanego klubu są święte, a dla zdrajców nie ma zmiłowania. Dlatego początkowo unosi się honorem, ale gdy pewnego dnia znajduje swe rzeczy wystawione na schody przez matkę jego dziecka, zmuszony jest przyjąć propozycję. Ta decyzja jest jak kamyk, który powoduje całkiem sporą lawinę. Niemały udział w tym ma Baśka, dziewczyna jego brata.

Główną rolę gra Paweł Małaszyński, któremu towarzyszy Olga Bołądź. O ile Małaszyńskiego można z łatwością sobie przypomnieć, o tyle młodą Olgę nie wszyscy muszą znać. Wielbiciele seriali jednak z łatwością skojarzą ją sobie, na przykład z jedną z bohaterek „Czasu honoru” (Celina, współpracownica podziemia, narzeczona Michała), „Układu warszawskiego” (komisarz Zuzanna Szarek vel „Pyskata”), czy „Hotelu 52” (recepcjonistka Dorota). Warto także zwrócić uwagę na ciekawie poczynającego sobie Piotra Roguckiego, który gra Mariusza. Szersza publiczność zna go jako wokalistę i lidera zespołu Coma. Mało kto jednak wie, że ukończył on Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie i jest pełnoprawnym – oraz utalentowanym – aktorem. Moją uwagę zwrócił trzecio-, lub nawet czwartoplanową rólką w kryminalnej trylogii „Oficer”, gdzie zagrał praskiego chuligana. Ale jak zagrał… Uwielbiam wyławiać perły spośród bujnych wodorostów, ale bardziej interesują mnie te aktorskie i muzyczne. „Roguc” jest zdecydowanie jedną z nich.

Ciekawą i niecodzienną – bo epizodyczną – rolą popisał się tu także Andrzej Grabowski. Nieszczęsny Ferdek Kiepski, tutaj w roli kibica starej daty, niejako wita nas w początkowej scenie filmu. Wita bardzo oryginalnie. Wrażliwym na łacińskie wiązanki radzę wyłączyć w tym momencie głos. Zobaczymy tu także dawno niewidzianych na dużym ekranie: Annę Romantowską w roli wyfiokowanej i zrzędliwej teściowej Oskara oraz Witolda Dębickiego – jego ojca. Z kolei dawno niewidziany w drugoplanowej roli – aktor, ale i już reżyser oraz producent, Cezary Pazura.

Wciela się on w postać Krzysztofa Dzikowskiego, prezesa SkyTechu i właściciela firmowej drużyny piłkarskiej. Robi to z właściwą sobie klasą. A później dziwi się w wywiadach, że ludzie kojarzą go przede wszystkim jako aktora komediowego. Osobiście nie widzę w tym problemu. Wreszcie, gościnnie występuje sam Jan Tomaszewski jako prezes klubu, którego właścicielem jest Dzikowski.

Obsadę z jedną tylko amatorską (można powiedzieć: symboliczną) kreacją Tomaszewskiego, zaliczam do mocnych stron tego filmu. Jako statyści wystąpili autentyczni kibice zarżniętego aferą korupcyjną klubu Groclin Grodzisk Wielkopolski. To zresztą w tym mieście toczy się akcja. W pewnym sensie ich udział również można odebrać jako symbol. W filmie ich ukochany klub też przestaje istnieć. Chociaż bliżej nie wiadomo z jakich powodów, to na moment pojawia się podpowiedź: kadrowa (wg dzisiejszej polszczyzny: Human Resources Manager) z firmy SkyTech, po straconym przez „Czarnych” meczu wypowiadająca do telefonu tajemnicze: „W porządku, przegrali”.

A słabe strony filmu? To co wszędzie, gdy pojawiają się młodzi aktorzy: dykcja. Ja wiem, że to jest zupełnie nieważny drobiazg, kto by się tym przejmował oraz grunt że fajnie się ruszają i wyglądają. Ja jednak, chociaż do podeszłego wieku jeszcze mi daleko, z utęsknieniem wspominam filmy nakręcone za znienawidzonej komuny, gdzie aktor musiał umieć nie tylko przekonująco się gibać, ale i w ogóle mówić. To nie jest wina tych młodych ludzi, którzy chcą coś ze sobą w życiu zrobić. To jest zasmucający poziom szkół teatralnych i filmowych, gdzie produkuje się przeważnie serialowe gwiazdki. A to z kolei jest winą takiego, a nie innego stanu rodzimej kinematografii. Błędne koło.

Na szczęście film nadrabia ciekawie napisaną historią z dającym do myślenia przesłaniem. Zupełnie jak w antycznej tragedii: bohater skazany jest na klęskę, jakkolwiek by nie postąpił. Widz ma pozostawioną wolność decyzji. Po czyjej stronie się opowiedzieć? Kibiców „Czarnych”, czyli przyjaciół Oskara, którzy mają mu za złe zdradę barw klubowych, prezesa gigantycznej korporacji, który kupuje nie tylko klub piłkarski, ale także kibiców, czy może jednak Oskara i Baśki, którzy w obliczu życiowego przymusu chowają ideały do kieszeni i „sprzedają się”, narażając się na zemstę kolegów?

A czyją stronę przyjęlibyście Wy?

Autor:  Marcin Śmigielski

Zdjęcia: stopklatka.pl

Hans Kloss – Stawka większa niż śmierć

kloss1

Nie wiem czy wiecie, ale Hans Kloss, czyli agent J-23 wraca! Tak, wiem, że tak mówiło się już wiele razy. Wracał (razem z Brunnerem) w reklamie margaryny w latach dziewięćdziesiątych, jako figura woskowa naturalnej wielkości – przedmiot licytacji na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w teledysku disco polo, w komiksie, książkach, sitcomach i innych bardzo potrzebnych, mniej udanych lub w ogóle bezsensownych odsłonach. Tym razem największy szpieg rodzimej popkultury (bo nikt się chyba już nie przejmuje faktem, że taki ktoś istniał naprawdę, ale pracował nie dla Polski tylko obok) wraca do akcji. Wraca tam gdzie jego miejsce, czyli do kin i na ekrany telewizorów! 16 marca odbędzie się premiera filmu „Stawka większa niż śmierć” w reżyserii Patryka Vegi.

O czym będzie ten film, skoro właściwie wojnę mamy już wygraną? Akcja dzieje się w Königsbergu, w 1945 roku. Hans Kloss wpada na trop skarbu zrabowanego przez nazistów. W intrygę zaangażowany jest stary znajomy Klossa – Hermann Brunner. Kloss, próbując pokrzyżować plany wroga, stara się ocalić z wojennej pożogi piękną Elzę, dla której gotów będzie zaryzykować bezpieczeństwo swojej misji. Twórcy „Klossa” nie ukrywają inspiracji klasyką gatunku – filmami „Tylko dla orłów” i „Komandosi z Nawarony”. „Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć” to trzymający w napięciu, szpiegowski film wojenny utrzymany w klimacie legendarnego serialu, ale opowiedziany językiem współczesnego kina – ze spektakularnymi efektami specjalnymi i dynamiczną, pełną suspensu akcją. W obsadzie znaleźli się znakomici aktorzy w nowych, zaskakujących wcieleniach, a także niezapomniani serialowi antagoniści Brunner i Kloss – Emil Karewicz oraz Stanisław Mikulski, których spotkanie po latach będzie wstępem do pasjonującej podróży w przeszłość i odkrycia jednej z największych tajemnic III Rzeszy” (cytat z materiałów prasowych).

Co ciekawe, akcja filmu ma się składać z retrospekcji (1945 r.) oraz czasów późniejszych. Dlatego role Hansa Klossa i Hermanna Brunera zagra po dwóch aktorów. W postać bohaterskiego szpiega wcielą się: Tomasz Kot i oczywiście Stanisław Mikulski. Jego odwiecznego przeciwnika zagrają: Piotr Adamczyk i Emil Karewicz. Ponadto wystąpią: Daniel Olbrychski (Werner), Marta Żmuda-Trzebiatowska (Elsa), Wojciech Mecwaldowski (Ringle) i Jerzy Bończak (Erich Koch). Jak wspomniałem, całość reżyseruje Partyk Vega. Dla mnie ten właśnie facet jest nadzieją, że ta wersja Klossa godna będzie uwagi. Potrafi dobrze zrobić film zarówno dające do myślenia („Pitbull”) jak i czysto rozrywkowe (serial „Twarzą w twarz”), nie skąpiąc ciekawej intrygi i spektakularnych akcji. Tylko czy nadzieja przerodzi się w pewność? To okaże się po 16 marca.

Autor: Marcin Śmigielski

Fot: www.kloss.pl

A. Holland – szansa na Oscara 2012

images

Dziś Oscary, czyli oficjalnie: ceremonia wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Ten tekst jest dla tych, którzy nie wiedzą, a zastanawiali się skąd i po co ten Oscar się w ogóle wziął. Jest dość wiekowym, starszym panem. Nagrodę akademii ufundowano wraz z momentem powstania jej samej, czyli w 1927 roku. Jednak on – stojący na rolce filmu rycerz, który opiera się na oburęcznym mieczu – powstał rok później. Na początku nazywał się inaczej. Mówiono na niego po prostu „Academy Award of Merit”.

 

Imię Oscar nadano mu w 1931 roku, chociaż wpisano je do metryki dopiero osiem lat później. Skąd się ono wzięło? Jak z każdą legendą bywa – przypadkowo. Jeden z przekazów głosi, że bibliotekarka akademii widząc statuetkę stwierdziła, iż przypomina ona jej wuja Oscara. Imię podchwycił jeden z hollywoodzkich dziennikarzy i zaczął używać w swych felietonach. Inna wersja z kolei mówi, że imię nadała statuetce aktorka Bette Davis.


Oscar nie zawsze wyglądał tak jak obecnie. Kilkakrotnie zmieniano zarówno materiał, z jakiego był wykonany, jak i samą formę. Na przykład Walt Disney, odbierający w 1938 roku nagrodę za „Królewnę Śnieżkę” stał się posiadaczem Oscara, któremu towarzyszyło siedem małych Oscarków. W wojennych latach 1942 – 1944 konieczność poczynienia oszczędności spowodowała, że laureaci otrzymywali statuetki wykonane z drewna. Dopiero po wojnie pojawiła się możliwość wymiany na bardziej prestiżową wersję:


Pierwsza gala wręczenia dziadka Oscara odbyła się 16 maja 1929 roku. Miała miejsce w Hollywood Roosevelt Hotel i trwała zaledwie piętnaście minut. Jednym z jej gospodarzy był ówczesny prezydent akademii, aktor Douglas Fairbanks. Zainteresowanie było umiarkowane, a dziennikarze wyszli jeszcze przed zakończeniem ceremonii. Od tego niedocenionego, ale ważnego momentu minęło ponad osiemdziesiąt lat. W historię tego wydarzenia wpisane są setki sławnych nazwisk, wielkich produkcji i korporacji. Przez pierwszą dekadę listy laureatów podawane były do prasy, do publikacji  w czasie gali, o godzinie 23.00. Odstąpiono od tego zwyczaju gdy w 1940 roku Los Angeles Times opublikował zwycięzców przed rozpoczęciem ceremonii. Od tego czasu stosowane są słynne zapieczętowane koperty.


Jaki jest cel organizowania i otrzymywania tych symbolicznych statuetek? Jest ich kilka, ale wszystko polega na symbolach. Od czerwonego dywanu przed wejściem do Kodak Theatre po samą statuetkę. Właśnie po to wypracowywano przez ponad osiemdziesiąt lat prestiż, któremu pomagają legendy i skandale. Jak na przykład ten, gdy w 1973 roku Marlon Brando, nagrodzony za rolę w „Ojcu chrzestnym” nie przyjął statuetki w proteście przeciwko dyskryminacji Indian i przedstawianiu fałszywego ich wizerunku w westernach. Nagrodę odebrała w zastępstwie Sacheen Littlefeather, przedstawicielka plemienia Apaczów. Symbol, gest, który zrobił wrażenie na światku nie tylko filmowym. Dopiero później okazało się, że zastępczyni Brando była wynajętą przez niego aktorką. Laureaci nagród z pewnością poprawiają swój byt materialny po otrzymaniu nagrody. Gaże aktorów uhonorowanych figurką rosną dziesięciokrotnie. Ludzie filmu, których później można zobaczyć w prasie uwiecznionych na czerwonym dywanie, przypominają światu, że jeszcze żyją. Takoż samo zresztą całe Hollywood. Paparazzi – farciarze, na których spłynęła łaska znalezienia się przy wejściu do gmachu, reperują swój budżet. Podobnie, tylko wielokrotnie bardziej – akademia i właściciele Kodak Theatre, dzięki sponsorom. My, szarzy kinomani i telewidzowie… jeszcze nie mamy z tego nic, poza mniejszymi lub większymi emocjami. Każdy ma przecież swojego faworyta, jak w sporcie. Sport już w starożytności budził ogromne zainteresowanie, a Ameryka zawsze papugowała najlepszych.

Swój udział w tych najstarszych nagrodach filmowych świata mają oczywiście również Polacy:

Nominacje:

Nóż w wodzie – reż. Roman Polański (kat. film nieanglojęzyczny, 1963)
Faraon – reż. Jerzy Kawalerowicz (kat. film nieanglojęzyczny, 1966)
Potop – reż. Jerzy Hoffman (kat. film nieanglojęzyczny, 1974)
Noce i dnie – reż. Jerzy Antczak (kat. film nieanglojęzyczny, 1975)
Ziemia obiecana – reż. Andrzej Wajda (kat. film nieanglojęzyczny, 1976)
Panny z Wilka – reż. Andrzej Wajda (kat. film nieanglojęzyczny, 1979)
Człowiek z żelaza – reż. Andrzej Wajda (kat. film nieanglojęzyczny, 1981) Katedra – reż. Tomek Bagiński (kat. krótkometrażowy film animowany, 2002)
Katyń – reż. Andrzej Wajda (kat. film nieanglojęzyczny, 2007)
Piotruś i Wilk – reż. Suzie Templeton (kat. krótkometrażowy film animowany, 2007)

Laureaci:

Leopold Stokowski (kat. najlepsza muzyka, 1941) – „Fantazja”
Bronisław Kaper (kat. najlepsza muzyka, 1953) – „Lili”
Zbigniew Rybczyński (kat. najlepszy krótkometrażowy film animowany, 1982) – „Tango”
Ewa Braun i Allan Starski (kat. najlepsza scenografia, 1993) – „Lista Schindlera”
Janusz Kamiński (najlepsze zdjęcia, 1993) – „Lista Schindlera”
Janusz Kamiński (kat. najlepsze zdjęcia, 1998) – „Szeregowiec Ryan”
Andrzej Wajda (za całokształt twórczości, 2000)
Roman Polański (kat. najlepszy reżyser, 2002) – „Pianista”
Jan A. P. Kaczmarek (kat. najlepsza muzyka, 2005) – „Marzyciel”.

Czy do tej listy dopisze się już za kilkanaście godzin Agnieszka Holland? Ja w każdym razie, zaopatrzony w dziwnie świeżą po kilku dniach od seansu „W ciemności” prażoną kukurydzę będę jej kibicował. Życzę Wam wielu emocji w ten niedzielny wieczór!

Autor: Marcin Śmigielski
Zdjęcia: Internet

 

 

 

Film: “W Ciemności”A. Holland – recenzja

9

Agnieszka Holland przyzwyczaiła już nas (a przynajmniej mnie), że robi filmy ważne, ale nie przynudza jak na przykład Zanussi. Robi filmy wartościowe, ale bez przesadnego patosu jak u Wajdy. Z drugiej strony próżno w jej filmach szukać beztroskich gagów rodem z taśmowo produkowanych tvn-owskich komedyjek. Nie zawyża wartości artystycznej, wzorem Jerzego Hoffmana wstawiając na pierwszy plan olśniewająco piękne skądinąd twarze kobiet (niekoniecznie aktorek). Nie kontrastuje emocji tak jaskrawo jak Kazimierz Kutz. Niezależnie od tego jak banalnie to zabrzmi – w filmach Holland życie jest po prostu życiem. Smutne, tragiczne, pełne nadziei, radosne. Nieważne czy obraz nakręcony jest na podstawie autentycznych wydarzeń, legendy, czy całkowicie wymyślonego scenariusza. Tak jest choćby w jej najbardziej znanych dokonaniach ostatniego okresu: w „Janosiku. Prawdziwej historii”, w „Boisku bezdomnych” (pomysł scenariusza), w serialu „Ekipa” czy w nominowanym do tegorocznego Oscara „In Darkness”. Lub po naszemu – „W ciemności”.

Maksymilian Paradys, omyłkowo zahibernowany na ponad pięćdziesiąt lat główny bohater „Seksmisji” zawołałby: „Ciemność widzę!”. Tutaj nikomu jednak nie jest do śmiechu. „W ciemności” jest rekonstrukcją tego co wydarzyło się we Lwowie siedemdziesiąt lat temu. Scenariusz powstał w oparciu o książkę Roberta Marshalla “W kanałach Lwowa” oraz o wspomnienia spisane przez Krystynę Chigier w książce “Dziewczynka w zielonym sweterku”.

Jest wojna. Lwowskie getto nękane jest ustawicznymi czystkami.


Jego mieszkańcy podczas próby ucieczki spotykają drobnego złodziejaszka (oficjalnie kanalarza) Leopolda Sochę. Socha momentalnie, niemal nosem wyczuwa okazję aby szybko i dużo zarobić. Oferuje Żydom pomoc w ucieczce kanałami ściekowymi, które z racji zawodu zna, jak sam mówi, „lepiej niż własną żonę”. Tu zaczyna się heroiczna walka o życie grupy ludzi, w której znalazła się kilkuletnia wówczas Krystyna Chigier. Perypetie uciekinierów z getta są tu znakomitym tłem do opowiedzenia dwóch interesujących historii: życia grupy ludzi ukrywających się w kanałach pod brukiem lwowskich ulic oraz zmian, jakie zachodzą w głównym bohaterze. Jedenaścioro uciekinierów (w rzeczywistości było ich dwadzieścioro jeden) stanowi idealny przekrój każdego społeczeństwa. W niewielkiej komorze o kubaturze kilku metrów sześciennych (w rzeczywistości była wysoka zaledwie na półtora metra) mają miejsce waśnie, zdrady małżeńskie, miłość, nienawiść, narodziny i śmierć. Wybuchają karczemne awantury, ale jest też poczucie wspólnoty. To najlepiej pokazuje dająca do myślenia scena, w której mieszkańcy kanału przy zaimprowizowanym stole świętują Paschę. Podążająca w górę kamera uświadamia nam, że dzieje się to dokładnie pod podłogą jak najbardziej katolickiego kościoła, w którym właśnie odbywa się msza.

Z kolei główny bohater, Poldek Socha, na skutek przeżyć w czasie opieki nad Żydami, staje się innym człowiekiem. Z cynicznego rzezimieszka w ciągu kilku miesięcy przeistacza się w kogoś, kogo mógłbym nazwać bohaterem, gdyby nie moja niechęć do używania wielkich słów. Ale Socha jest bohaterem. Ryzykuje życiem swoim i swojej rodziny aby jego podopieczni przeżyli. Agnieszce Holland i świetnemu Robertowi Więckiewiczowi, wcielającemu się w postać Poldka udało się pokazać te istotne zmiany bardzo wyraziście, ale bez zbytecznego potoku górnolotnych słów i efektownie heroicznych czynów w rodzaju szarży z szablami na czołgi. Czyli po prostu super.

Właśnie, skoro o aktorach mowa. To, że Więckiewicz znakomitym aktorem jest, wiadomo od wielu lat. Jednak w „W ciemności” przeszedł samego siebie. A co mi tam, polecę klasykiem: Poldek Socha, czyli de facto pochodzący z Dolnego Śląska Więckiewicz posługuje się „bałakiem” – gwarą lwowskiej ulicy. Nie mogę nie porównać go tutaj do wielkiego Ala Pacino i jego legendarnej kreacji w „Człowieku z blizną” („Scarface”). Na jej potrzeby Pacino specjalnie nauczył się kubańskiego akcentu. Efekt? Raczej nie da się opisać, więc kto nie zna lub nie pamięta, niech obejrzy „Scarface”. Albo „W ciemności”, bez różnicy. I proszę: miało być bez wielkich słów, ale nie da rady! Z niecierpliwością czekam na Lecha Wałęsę w wykonaniu pana Roberta.

Co do pozostałych aktorów to mam nadzieję, że nie pogniewaja się odtwórcy głównych ról, że najpierw wymienię Michała Żurawskiego. Ten młody aktor jest zdecydowanie niedoceniany w polskim kinie. Potrafi być zimnym i cynicznym szefem agencji modelek („Egzamin z życia”), nieco narwanym, ale sympatycznym podkomisarzem Policji („Pitbull”) czy groteskowym płatnym zabójcą („Dziki 2. Pojedynek”). Tylko że to wszystko są rólki w serialach, epizody lub, w najlepszym razie, role drugoplanowe! No, może jedynie serial „Pitbull” można wyłączyć z pocztu policyjno-obyczajowej sieczki, jaką raczą nas polskie stacje telewizyjne. Raptowny, wesoły i całkowicie rozwalony w środku podkomisarz Robert Nimski w „Pitbullu” to rola, którą Żurawski pokazał, że ma potencjał nie mniejszy niż na przykład Robert Więckiewicz. Jedna główna rola w offowym obrazie „Czarny” to zdecydowanie za mało. W filmie „W ciemności” Żurawski wcielił się w postać ukraińskiego oficera Bortnika, przyjaciela Sochy z więzienia. Zapamiętajcie to nazwisko.

Agnieszka Grochowska to aktorka młoda, ale mająca już swoje stałe miejsce w krajowej czołówce. Z siłą perswazji pocisku zwróciła na siebie uwagę w filmie „Warszawa” z 2003 roku, debiutując w roli głównej. Co ciekawe, jej postać w „Warszawie” ma na imię tak samo jak w „W ciemności” – Klara. W filmie Holland gra jedną z głównych ról, mieszkankę kanału, którą targa rozpacz po utracie siostry. Ale nie tylko – zobaczcie sami.

Kinga Preis, szerszej publiczności znana jako gosposia plebanii „Ojca Mateusza” tutaj ponownie wciela się w postać kobiety dobrej i pracowitej.


Tylko już nie tak powściągliwej, jak w serialu o sprytnym zakonniku. Gdyby nie wojna, możnaby powiedzieć: wzorowa pani domu. I przykładna żona Poldka. Aktorka ta ma jednak już od dawna ustaloną pozycję w polskiej kinematografii i mimo kilku monotonnych ról kur domowych (obsadzanych zapewne „po warunkach” i to nie jest złośliwość), potrafi wstrząsnąć widzem i to nie mieszając.

Ostatni na mojej liście, co wcale nie znaczy, że najgorszy („last, but not least”, jak mawiają najstarsi górale w Montrealu) to Benjamin „Benno” Fürmann. Absolwent nowojorskiego Instytutu Teatralnego im. Lee Strasberga, od dwudziestu już lat jest uznanym niemieckim aktorem. W polskim kandydacie do Oscara zagrał zakochanego w Klarze Mundka „Korsarza” Marguliesa. Dla niej wychodzi na powierzchnię i daje się zamknąć w obozie, aby odszukać jej siostrę. Czy ją znajdzie i czy wróci?

Mógłbym tak jeszcze przez wiele kilobajtów zachwycać się grą aktorską. „W ciemności” jest znakomicie obsadzonym filmem. Nie ma tu amatorki i zatrudniania gwiazd innych dziedzin niż film. Pełna „profeska”. A poza tym – nareszcie coś bez Borysa Szyca. Nie zamierzam podważać jego zdolności aktorskich, ale ostatnio tego chłopaka było zwyczajnie za dużo.

„W ciemności” nieodparcie przywodzi na myśl „Kanał” Andrzeja Wajdy. Chociaż z pełną odpowiedzialnością mogę przyznać, że najnowsza produkcja Holland „Kanał” wyprzedza. Przy całym szacunku dla kunsztu Wajdy, ten film jest po prostu stary. A nawet przestarzały. Dzisiaj dobry najwyżej dla licealistów, którym warto pokazać naocznie sceny z „Zośki i Parasola” czy też „Pamiętników żołnierzy batalionu ‘Zośka’ ”. A i tak tematykę wojenną i powstańczą traktować będą jak zło konieczne do odbębnienia na ocenę. „W ciemności” wpasowuje się w dzisiejsze gorące tematy stosunków polsko-żydowskich. Warto go zobaczyć tym bardziej, że Holland uniknęła moralizatorstwa. Nikomu nie każe posypywać głowy popiołem, drażliwy temat przedstawia bez zbędnego patosu (może trochę na początku), za to umiejętnie aplikuje wątki pozytywne jak: ciepło, optymizm i wiarę.

Czy film ma w ogóle jakieś wady, zapytacie? Oczywiście. Mógłby być mniej więcej kwadrans krótszy. Tak samo sama scena z nagimi kobietami na początku. Średnio podobały mi się przydługie sceny seksu i rodzącego się dziecka. Tylko tyle. Nie, do pruderyjnego kaznodziei mi daleko jak stąd do Lwowa. Same sceny są w porządku. Tak samo, tylko krócej.

Od kilku dobrych lat Agnieszka Holland wspomagana jest przez swą córkę Kasię Adamik. Pierwsze reżyserskie szlify p. Adamik zdobywała oczywiście pod okiem mamy. Pełnoprawny debiut zaliczyła w 2007 roku, reżyserując kilka odcinków serialu „Ekipa”, którym to obie panie (wspomagane jeszcze przez siostrę Holland, Magdalenę Łazarkiewicz) zdobyły moje serce. Serial reprezentuje niespotykany do tej pory w Polsce gatunek political fiction. Mała rodzinna „firma” Agnieszki Holland ukazała tam kulisy życia pracowników gmachu przy ul. Wiejskiej 4/6/8 w Warszawie. Zahaczyły nieznacznie (tylko tyle ile trzeba!) o ich życie prywatne, a nawet… uśmierciły prezydenta podczas wizyty w Iraku. I to przed kwietniem 2010 roku. Zrobiły to znakomicie, unikając przynudzania i… wdawania się w politykę! Kasia Adamik jest już reżyserem wszechstronnym. Tak samo dobrze wychodzą jej filmy („Boisko bezdomnych”, Janosik. Prawdziwa historia”), jak i seriale kryminalne („Pitbull”) bądź komediowe („Układ warszawski”).Często w filmach bywa, że – dla zaoszczędzenia czasu i środków – zdjęcia kręcą dwie ekipy jednocześnie w różnych miejscach. W oscarowym kandydacie „W ciemności” reżyserem drugiej ekipy była właśnie Kasia Adamik.

Kto pochodzi z województwa łódzkiego, znajdzie w filmie dodatkowe atrakcje. Większość zdjęć realizowana była bowiem na starówce w Piotrkowie Trybunalskim oraz w Łodzi. Poza tym – w Warszawie, Berlinie i Lipsku. Film od prawie dwóch tygodni można oglądać w kinie AMC Forum, usytuowanym naprzeciwko stacji metra Atwater. Bohaterowie filmu mówią pięcioma językami, dodatkowo dołączone są angielskie napisy. Jednak nawet znając tylko polski, bez kłopotu zrozumiemy jego treść.

Film ujrzał światło dzienne w listopadzie ubiegłego roku. Zdążył już zebrać ponad dwadzieścia nagród tak w Polsce, jak i w Kanadzie. W tym czternaście „Orłów”, zwanych polskimi Oscarami. Czy zasłużył teraz na tego prawdziwego? Moim zdaniem skoro mógł Wajda, tym bardziej może i Holland. Trzymajmy kciuki!

Autor: Marcin Śmigielski, Montreal

 

TRZY DARMOWE WEJŚCIÓWKI (DLA DWÓCH OSÓB), NA FILM A. HOLLAND “W CIEMNOŚCI”, DLA CZYTELNIKÓW KRONIKI MONTREALSKIEJ!

0InDarkness

“W Ciemności” – film Agnieszki Holland w kinach montrealskich.

17 lutego 2012 roku, wchodzi na ekrany kin montrealskich produkcja A. Holland pod tytułem “In Darkness” (fr. “Sous Terre”). Film od momentu premiery, która miała miejsce 05 stycznia tego roku, cieszy się w Polsce niesłabnącą popularnością, i szacuje się, że obejrzało go w ciągu trzech pierwszych tygodni, ponad pół miliona polskich widzów. Scenariusz filmu oparty jest na motywach książki “W kanałach Lwowa” Roberta Marshalla.  Jest to historia rozgrywająca się w czasie drugiej wojny światowej w Polsce. Jej bohaterem jest Leopold Socha, zatwardziały złodziej, który zmienia się z drobnego, dbającego o własne interesy przestępcy, w odważnego bohatera ryzykującego życie własne, oraz swojej rodziny ukrywając grupę Żydów w kanałach kanalizacyjnych.

25 stycznia tego roku, Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej, ogłosiła listę 5 filmów nominowanych do Oscara w kategorii najlepszy film obcojęzyczny. Wśród nich znajduje się film Agnieszki Holland.

Konkurentami A. Holland w tej kategorii będą:

  • Belgia: Bullhead
  • Kanada: Monsieur Lazhar
  • Iran: A Separation
  • Izrael: Footnote

Należy nadmienić, że Agnieszka Holland była już nominowana w przeszłości do Oscara w 1992 roku, w kategorii najlepszy scenariusz adaptowany, za film Europa Europa.

Innym Polakiem, który otrzymał nominację do Oscara, jest właściciel tych dwóch pozłacanych statuetek – Janusz Kamiński, w kategorii najlepszy operator, za zdjęcia do filmu Stevena Spielberga “Czas Wojny” (War Horse).

Polscy zdobywcy Oscara:

  • 1953 – Bronisław Kaper – najlepsza muzyka: Lili
  • 1982 – Zbigniew Rybczyński – najlepszy krótkometrażowy film animowany: Tango
  • 1993 – Ewa Braun I Allan Starski – najlepsza scenografia: Lista Shindlera
  • 1993 – Janusz Kamiński – najlepsze zdjęcia: Lista Shindlera
  • 1998 – Janusz Kamiński – najlepsze zdjęcia: Szeregowiec Ryan
  • 2000 – Andrzej Wajda – za całokształt twórczości
  • 2002 – Roman Polański – najlepszy reżyser: Pianista
  • 2005 – Jan A. P. Kaczmarek – najlepsza muzyka: Marzyciel

Ciekawostka – jedynym Oscarem, którego wyróżniono statuetką, był Oscar Hammerstein nagrodzony za najlepszą piosenkę w 1941 i 1945 roku.

Ważne – Agencja promująca film; Métropole Films Distribution, w reżyserii A. Holland, zaoferowała trzy bezpłatne wejściówki dla dwóch osób każda dla Czytelników Kroniki Montrealskiej. Wejściówki są ważne w kinach montrealskich podczas projekcji tego filmu w dowolnym czasie. Pierwsza wejściówka zostanie przyznana pierwszej osobie, która wyrazi na to ochotę pod poniższym wpisem. Dwie następne, zostaną ogłoszone w odstępie czasowym na Facebooku przed premierą montrealską.

Powodzenia!
Redakcja.