DSC_0016

Rzeźby lodowe

Miasteczko Saint-Côme, byłoby jednym z wielu dziesiątek podobnych i nie wyróżniających się miasteczek w całej prowincji More »

_DSC0042

Indiańskie Lato

Wyjątkowo ciepła temperatura w ciągu października wystarczyła, by wszyscy zaczęli mówić o Indiańskim Lecie. Czym rzeczywiście More »

huitre

Boso ale w ostrygach

Od wieków ostrygi są wyszukanym daniem smakoszy dobrej kuchni oraz romantyków. Ostryga od czasów antycznych uchodzi More »

ville-msh1

Góra Świętego Hilarego w kolorze dojrzałej dyni

Góra Św. Hilarego ( fr: Mont St-Hilaire) jest jedną z 8 gór (a raczej wzgórz ze More »

24pazdziernika2016Wojcik1

Henryk Wójcik (1947-2018)

Polonia montrealska pożegnała Henryka Wójcika w piątek 07 grudnia 2018 na uroczystej mszy pogrzebowej w kościele More »

Domestic_Goose

Milczenie Gęsi

Wraz z nastaniem pierwszych chłodów w Kanadzie oczy i uwaga konsumentów jest w wielkiej mierze skupiona More »

rok-ireny-sendlerowej-logo

2018 rok Sendlerowej

Uchwała Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 8 czerwca 2017 r.w sprawie ustanowienia roku 2018 Rokiem Ireny More »

Parc-Oméga1

Mega przygoda w parku Omega

Park Omega znajduje się w miejscowości Montebello w połowie drogi między Gatineau i Montrealem. Został założony More »

homer-simpson-krzyk-munch

Bliskie spotkanie ze służbą zdrowia.Nowela

Nie tak bardzo dawno temu w wielkiej światowej metropolii na kontynencie północno-amerykanskim w nowoczesnym państwie Kanadzie, More »

Flower-for-mother

Dzień Matki

Dzień Matki obchodzony jest w ponad 40 krajach na świecie. W Polsce mamy świętują 26 maja, More »

DSC_0307

Christo Stefanoff- zapomniany mistrz światła i koloru

W kanadyjskiej prowincji Quebek, znajduje się miasteczko Val David otoczone malowniczymi Górami Laurentyńskimi. W miasteczku tym More »

2970793045_55ef312ed8

Ta Karczma Wilno się nazywa

Rzecz o pierwszych osadnikach polskich w Kanadzie. W kanadyjskich archiwach jako pierwszy Polak imigrant z polski More »

Capture d’écran 2018-04-01 à 20.00.04

Rezurekcja w Parafii Św. Krzyża w Montrealu

W Montrealu oprócz czterech polskich parafii katolickich, zarządzanych przez Franciszkanów jest jeszcze jedna polska parafia należąca More »

Capture d’écran 2018-03-25 à 12.47.16

Wielkanoc w Domu Seniora

W sobotę 24 marca 2018 uczniowie z montrealskiego Szkolnego Punktu Konsultacyjnego przy Konsulacie RP w Montrealu More »

DSC_4819

Gęsie pipki i długi lot do punktu lęgu

Jak się mają gęsie pipki do długiego gęsiego lotu ? A jak się ma piernik do More »

embleme-insecte-montreal

Montrealski admirał

Entomologicznym emblematem prowincji Quebek  jest motyl admirał. W 1998 roku, Quebeckie Stowarzyszenie Entomologów zorganizowało publiczne głosowanie More »

Capture d’écran 2018-03-20 à 15.21.11

XVII Konkurs Recytatorski w Montrealu

W robotę 17 marca 2018 r. odbył  się XVII Konkurs recytatorski w Montrealu. W konkursie brały More »

herb templariuszy

Sekret Templariuszy

Krucjata albigeńska, jaką zorganizował przeciwko heretykom Kościół Katolicki w XIII wieku, zniszczyła doszczętnie społeczność Katarów, dzięki More »

Capture d’écran 2018-03-14 à 17.54.19

IV Edycja Festiwalu Stella Musica

Katarzyna Musiał jest współzałożycielką i dyrektorem Festivalu Stella Musica, promującego kobiety w muzyce. Inauguracyjny koncert odbył More »

800px-August_Franz_Globensky_by_Roy-Audy

Saga rodu Globenskich

August France (Franz) Globensky, Globenski, Glanbenkind, Glaubenskindt, właśc. August Franciszek Głąbiński (ur. 1 stycznia 1754 pod More »

Bez-nazwy-2

Błękitna Armia Generała Hallera

Armia Polska we Francji zwana Armią Błękitną (od koloru mundurów) powstała w czasie I wojny światowej z inicjatywy More »

DSC_4568

Polowanie na jelenia wirginijskiego, czyli jak skrócić zimę w Montrealu

Jest z pewnością wiele osób nie tylko w Montrealu, którym dokuczają niedogodności kanadyjskiej zimy. Istnieje jednak More »

CD-corps-diplomatique

Konsulat Generalny RP w Montrealu-krótki zarys historyczny

Konsulat Generalny w Montrealu jest jednym z trzech pierwszych przedstawicielstw dyplomatycznych powołanych przez rząd polski na More »

Capture d’écran 2018-03-07 à 08.47.09

Spotkania Podróżnicze: Krzysztof Tumanowicz

We wtorek, 06 marca w sali recepcyjnej Konsulatu Generalnego w Montrealu odbyło się 135 Spotkanie Podróżnicze. More »

Capture d’écran 2018-02-24 à 09.30.00

Polsko Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu

Polsko-Kanadyjskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy w Montrealu ( PKTWP) powstało w 1934 roku jako nieformalna grupa. Towarzystwo More »

poutine 2

Pudding Kebecki,czyli gastronomiczna masakra

Poutine jest bardzo popularnym daniem kebeckim. Jest to bardzo prosta potrawa złożona generalnie z trzech składników;frytki,świeże kawałki More »

original.1836

Sir Casimir-rzecz o gubernatorze pułkowniku jej królewskiej mości

Przy okazji 205 rocznicy urodzin przypominamy sylwetkę Kazimierza Gzowskiego (1813 Petersburg-1898 Toronto),najsłynniejszego Kanadyjczyka polskiego pochodzenia – More »

Syrop-klonowy

Kanada miodem płynąca

Syrop klonowy powstaje z soku klonowego. Pierwotnie zbierany przez Indian, dziś stanowi istotny element kanadyjskiego przemysłu More »

Capture d’écran 2018-02-22 à 12.57.23

Nowy Konsul Generalny RP w Montrealu, Dariusz Wiśniewski

Dariusz Wiśniewski jest związany z Ministerstwem Spraw Zagranicznych od roku 1994.  Pracę swą rozpoczął w Departamencie More »

24 marzec 2015

Chronologia sprzedaży budynków Konsulatu Generalnego w Montrealu

20 lutego 2018 roku, środowisko polonijne w Montrealu zostało poinformowane bardzo lapidarną wiadomością rozesłaną do polonijnych More »

Category Archives: Polska

Pięściarz

boxer_of_quirinal1

Walka na pięści jest jednym z najstarszych sportów, znanym już w starożytnej Grecji i Rzymie. Znajdował się on w programie antycznych igrzysk olimpijskich. Statyczne bijatyki dwóch zawodników były bardzo brutalne i czasem kończyły się śmiercią. Walki te, toczone z minimalną ilością reguł, niewiele miały wspólnego z boksem − sportem, jaki narodził się w 1719 roku w Anglii. Wówczas to James Figg, uznawany za pierwszego w historii mistrza Anglii, założył przy Tottenham Court Road w Londynie ”akademię” boksu. Walczący nie nosili rękawic i zadawali ciosy dopóki któryś z nich nie został znokautowany lub opadł z sił. Jack Broughton, który w 1730 roku zastąpił Figga, przez 18 lat zachował mistrzowski tytuł i jako pierwszy skodyfikował podstawy zasad tego sportu. Wstrząśnięty śmiercią na ringu jednego ze swych przeciwników, George’a Stevensona, sformułował i wprowadził w życie zbiór zasad znany jako Broughton’s Rules, które w I połowie XIX wieku zostały zastąpione przez London Prize Ring Rules.

Zręby współczesnego zawodowego boksu wywodzą się od opublikowanych w 1867 roku w Wielkiej Brytanii zasad zwanych Queenburry Rules, które po raz pierwszy wprowadziły wymóg zakładania rękawic. Początkowo współistniały one z zasadami londyńskimi, jednak do końca XIX wieku praktycznie je wyparły i walki w rękawicach stały się standardem (np. od 1889 roku bezwzględnie obowiązują one w USA). Symbolem tych przemian stał się John L. Sullivan − uznawany za ostatniego mistrza w walce na gołe pięści, a zarazem pierwszego mistrza świata wagi ciężkiej w walce w rękawicach.

W roku 1916 podjęto ważną decyzję o ograniczeniu oficjalnych zawodowych walk o mistrzostwo świata do 15 rund po trzy minuty każda, z jednominutowymi przerwami. W latach 80. XX wieku, wskutek tragicznej śmierci koreańskiego boksera Kim Duk-koo, zawodowe walki ograniczono do 12 rund.

Amatorzy boksu będą mieć wyjątkową okazję zobaczyć walkę na najwyższym światowym poziomie między Polakiem, Alexem “Ali” Kuziemskim i Kanadyjczykiem Jean-Thenistor Pascal w Centre Bell ,14 grudnia 2012 o godz 19:00.

Aleksy Kuziemski (ur. 9 maja 1977 w Świeciu ) – polski bokser wagi półciężkiej, olimpijczyk (Ateny 2004), zawodowy mistrz świata federacji WBO Inter-Continental, wychowanek Astorii Bydgoszcz.

Liczba walk: 27

Zwycięstwa: 23

Nokauty: 7

Porażki:4

Remisy: 0

Jean-Thenistor Pascal (ur. 28 pażdziernika 1982 w Port-au-Prince ) − kanadyjski bokser haitańskiego pochodzenia.Olimpijczyk (Ateny 2004). Były mistrz świata WBC (2009-2011), IBO i The Ring (2010-2011) w kategorii półciężkiej. Mieszka w mieście  Laval (Quebec)

Liczba walk: 29

Zwycięstwa: 26

Nokauty: 16

Porażki: 2

Remisy: 1

Oto w jaki sposób Jean Pascal wyraził się przed walką o polskim pięściarzu robiąc aluzję do uczestnictwa na olimpiadzie w Atenach,w której sam brał udział ;«To jest rywal,którego w zasadzie powinienem pokonać…ale w zasadzie. Traktuję Kuziemskiego bardzo poważnie. To nie jest młody wilk,on jest doświadczonym bokserem. Kawał szynki nigdy nie będzie brać udziału w olimpiadzie.

C’est un rival qu’en principe, je devrais battre… mais en principe, Je prends Kuziemski au sérieux. Ce n’est pas un jeune loup, il a de l’expérience. Un jambon ne va pas aux Jeux olympiques

Już jutro dowiemy się co bardziej dodaje krzepy;polska szynka czy kreolski ryż z fasolą :)

Autor:Zbigniew Wasilewski

Montrealski Salon Poezji-Zakazana Polska

sal-1

  W programie zaprezentowane zostaną wiersze  poetów i bardów ruchów opozycyjnych;Stanisława Barańczaka,Ernesta Brylla,Zbigniewa Herberta,Jacka Kaczmarskiego,Czesława Miłosza,Jana Pietrzaka,Adama Zagajewskiego. Piosenki do tekstów;Ernesta Brylla,Krzysztofa Dowgiałło,Przemysława Gintrowskiego,Jacka Kaczmarskiego oraz Jacka Rybickiego zostaną zostaną wykonane przez Stanisława Chylewskiego.

Gospodarz salonu: Bożena Szara

Wiersze interpretują: Liliana Komorowska,Jan Porowski

13 grudnia 1981r gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego i uformowanie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego-WRON. Nocą z 13-tego na 14-tego grudnia internowano ponad trzy tysiące osób,w tym niemal wszystkich członków Komisji Krajowej NSZZ Solidarność na czele z jego przewodniczącym,Lechem Wałęsą. Ogółem internowano 9736 osób,które umieszczono w 52 ośrodkach. Na ulicach miast pojawiły się czołgi i wozy bojowe. Wojsko,milicja i oddziały ZOMO brutalnie spacyfikowały 40 spośród 199 strajkujących zakładów pracy. Najtragiczniejszy przebieg miała akcja w kopalni Wujek,gdzie zginęło 9 górników a kilkudziesięciu zostało rannych.

Poezja ruchów opozycyjnych była społeczną reakcją na przemoc oraz podtrzymywała tak stale zagrożoną i kwestionowaną przez reżim komunistyczny godność człowieka. Stan wojenny to okres szczególnego jej rozkwitu. Ukazywała się w drukowanych na powielaczach tomikach i w czasopismach podziemnych. Jej niezmiernie popularną formą stała się poezja śpiewana. Owiani legendą bardowie w rytm mocnych uderzeń strun gitary,ochrypłymi,przejmującymi głosami wyśpiewywali bunt narodu i jego tęsknotę za odzyskaniem wolności. Słowa pieśni,podchwytywane przez demonstrantów i przez tłumy ludzi zbierających się w kościołach na mszach patriotycznych,pomogły Polakom przetrwać pozostałych osiem lat panowania komunizmu,aż do jego upadku w 1989 roku,kiedy został zburzony jeden z największych symboli systemu zakłamania,mur berliński.

Z materiałów nadesłanych do redakcji.

T.Love old, ale gold!

Capture d’écran 2012-12-05 à 22.52.18

Zespół T.Love znamy chyba wszyscy. Jedni z pełnych energii koncertów oraz z legendarnych płyt (zwłaszcza: Pocisk miłości, King i Prymityw), inni z pojedynczych, ale nie mniej legendarnych kawałków: IV LO, Warszawa czy Chłopaki nie płaczą. Zawsze kojarzymy go z „tym, co sepleni”, czyli z charyzmatycznym Muńkiem Staszczykiem (Zygmunt, nie Edmund!). Licząc z nieoficjalnymi, zgrywanymi w Jarocinie na „Kasprzaki” i „Grundigi” wydawnictwami z lat 80, nagrali dwadzieścia trzy płyty, w tym: cztery składanki typu „Best of…”, cztery „koncertówki”, ścieżkę dźwiękową do filmu Superprodukcja Juliusza Machulskiego, dwa DVD z teledyskami i koncertem z Przystanku Woodstock, a w zeszłym roku ukazał się tzw. box z antologią zespołu i dodatkami-niespodziankami. Dorobek godny podziwu. Jednak to wszystko w tej chwili jest nieistotne, ponieważ właśnie wydali płytę Old Is Gold – swój pierwszy od sześciu lat studyjny krążek. A raczej dwa krążki.

Gdyby Old Is Gold wyróżniał się tylko tym, że ukazał się po długiej nagraniowej przerwie, nie byłoby w tym nic szczególnego. W końcu na poprzednią płytę zespołu, I Hate Rock And Roll, fani również musieli czekać dość długo, bo pięć lat. Najnowszy album jest jednak jedną wielką osobliwością. Składa się z dwóch płyt. Mało kto dziś takie wydaje, żeby nie straszyć fanów wygórowaną ceną, zwłaszcza w dobie wszechobecnego Internetu i „empetrójek”. A po włączeniu (zwłaszcza płyty numer jeden) zostajemy przeniesieni w czasie do epoki Muddy Watersa, B.B. Kinga i wczesnych Rolling Stonesów. Totalny oldschool i powrót (nie mylić z cofnięciem!) do przeszłości. Tu zadziorne akordy, w jakich specjalizowali się czarni prekursorzy rock and rolla i gitarzyści Elvisa Presleya, tam miotełki w rękach perkusisty! Tak T.Love jeszcze nie grał. Co tam T.Love – takich klimatów próżno szukać na polskiej scenie rockowej w ogóle.

Otwierające album Black and blue wprowadza słuchacza w nastrój, zdradzając jakich należy się spodziewać klimatów na tej płycie. Już wiadomo, że nie będzie walenia „prawdą” po oczach i roztrząsania kontrowersyjnych tematów, co charakteryzowało T.Love do tej pory. Będzie natomiast nastrojowo i podróżniczo – w czasy światowych gigantów muzycznych. A także dydaktycznie, jeżeli choć niewielki procent młodych słuchaczy dzięki tej płycie zapuści szukanie na YouTube i zobaczy kim są/byli i co robili: Johnny Cash, Bob Dylan, Muddy Waters, czy John Lee Hooker. To chyba właśnie w tym celu autorzy płyty umieścili na tylnej stronie książeczki informacje o swoich inspiracjach. Słychać tu np. nastrojowego swinga sprzed niemal siedemdziesięciu (!) lat – w utworze Jak nigdy. Wywołał on u mnie niemałą „rybią paszczę” – nikt już tak dziś nie gra! W Tamla Lavenda, chyba najbardziej „tilawowskim” kawałku na pierwszej płycie, mamy do czynienia z podwójnym ukłonem w stronę przeszłości: początków groove’u i wczesnych Stonesów, ale także historii samego T.Love. Utwór przywodzi bowiem na myśl Jak żądło z płyty Al Capone (1996 r.). Obydwa utrzymane są w tym samym klimacie i w obydwu Muniek śpiewa… falsetem. Drugi od końca – Poeci umierają – to singiel, który promował album jeszcze przed ukazaniem. Najbardziej nadaje się do puszczania w największych, do bólu komercyjnych stacjach radiowych. Natomiast zamykający pierwszą płytę Stanley kojarzy mi się z Markien Knopflerem i jego Don’t You Get It, z pierwszej solowej płyty (Golden Heart). Czyli również znakomity wzór, który sam wzorował się na Największych.

Druga płyta zaczyna się utworem Lucy Phere, drugim singlem z albumu. Jest to arcyciekawy monolog diabła (pod postacią kobiety), który proponuje nowej duszy już nie pojedynczy postępek, ale pełen pakiet usług, jak na prężnego przedsiębiorcę XXI wieku przystało (Chodźmy razem więc w drogę / będziesz mówił o Bogu / ja ci zrobię fantastyczny PR (…) Jestem Lucy / a ty będziesz big star). I już wiemy, że na tym krążku, choć nie zabraknie ducha wielkich pionierów, to będzie jednak więcej klimatu, do jakiego T.Love nas przyzwyczaił przez lata. Porusza do żywego Ostatni taki sklep, choć pozornie nie dotyczy ważnych, egzystencjalnych spraw. Ot, Muniek w optymistycznej, zbudowanej wokół mandolinowego tematu balladzie, ciepło (już nie gorzko, jak na poprzednich płytach) opisuje swoje staromodne przyzwyczajenia do płyt analogowych i kompaktowych, które powoli są wypierane przez niewidzialne pliki w Internecie. Jednak radość z odnalezienia bratniej duszy, która podziela te zainteresowania, jest znakomicie wyczuwalna i sprawia, że podświadomie szukamy podobnych nawyków u siebie (Chcę ci powiedzieć / że te płyty znam / więc nie jesteś sam). Tekst jest zainspirowany osobą właściciela sklepu muzycznego na warszawskim Placu Wilsona.

Rozbraja dokumentnie Skomplikowany (nowy świat). Zorientowani słuchacze w mig rozpoznają puszczenie oczka w kierunku młodych ludzi objuczonych śpiworami i namiotami „Polsportu”, którzy w latach osiemdziesiątych rok w rok przemierzali trasę z jarocińskiego dworca na pole ze sceną. M.in. na tej właśnie scenie zaczynał T.Love. Tematem jest – jak na „prawie punkowy” kawałek przystało – bunt. Zgodnie z tematem przewodnim płyty, jest to bunt przeciwko pędzącemu światu, technologicznej gonitwie i obyczajowym upośledzeniom. Dostaje się tu portalom społecznościowym, uosobionym w tym najpopularniejszym – Facebooku. Posłuchajcie sami, bo mi za przytoczenie niektórych słów tej piosenki Naczelny odbierze służbowego lexusa.

Dżentelmeni z „herbacianej miłości” wykręcili swoim fanom naprawdę niebywały numer. Wykonali największą w swej trzydziestoletniej karierze woltę stylistyczną. Tego nie było nawet w czasach Ala Capone, czy Chłopaki nie płaczą. Z premedytacją nagrali album niemodny, niekasowy, raczej bez hitów. Album dwupłytowy w cenie pojedynczego. Nagrali go ze sporym nakładem własnych środków, za pomocą wiekowych instrumentów i analogowego sprzętu, co obecnie jest droższe niż nagrywanie techniką cyfrową. Obok kompaktów, na półkach widnieją również wydania winylowe. Teksty powstawały przez ostatnie cztery lata. Mogli sobie na to wszystko pozwolić. Liczył się tylko ten efekt – zaprzeczenie obecnym trendom i „naczasiebyciu”, zagranie na nosie ekonomii, brzmienie starej daty. Skąd ta koncepcja?

Okładka Old Is Gold przedstawia rozłożysty dąb. Dojrzałe drzewo, które przetrwało niejedną burzę i dzielnie istnieje. Identycznie jak T.Love. Old Is Gold jest kontestacją systemu, ale inną. Już bez ostrych, rockowych riffów, za to nie mniej wyrazistą– trzeba zjeść te parę beczek soli w życiu, żeby tak potrafić. Jest nie tylko albumem muzycznym, ale całą ideą. Jest jak winylowa płyta, której każda ze stron ma swój charakter, ale zachowuje spójną całość. Jest środkiem artystycznego wyrazu, który zdaje się przekonywać, że jednak można inaczej. Że przy pomocy starej muzyki da się w 2012 roku powiedzieć coś ważnego i będzie się to podobać. Że nie chodzi o to, aby wyrzucić swój tablet i komórkę przez okno, zamieszkać w lesie i z dnia na dzień stać się zbieraczem ziół, tylko aby zdać sobie sprawę, że tacy zbieracze ziół też są potrzebni. Jest taką koncepcją… żeby zagrać wszystkim na nosie. Punk’s Roots’ Not Dead!

Świetny akcent na pożegnanie. T.Love kończy właśnie swą tradycyjną jesienną trasę koncertową i udaje się na zasłużony, ponadroczny urlop. W końcu uprzyjemniają życie już drugiemu lub nawet trzeciemu pokoleniu. Nieco pesymistycznie w tym kontekście wygląda ów dąb na tylnej stronie okładki, perfidnie uciachany u podstawy korony, ale nie ma powodów do obaw. Muniek zapewnia, że w 2014 roku zespół zaczyna prace nad nową płytą.

Polecam.

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: Internet

 

 

90 LAT OD URODZIN K. SEROCKEGO

85eff4e3-b0e5-42a4-9344-edd649238574.file

Kazimierz Serocki (1922-1981) był jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów współczesnych. Studiował kompozycję u K.Sikorskiego i fortepian u S.Szpinalskiego w PWSM w Łodzi. W latach 1947-48 był stypendystą  w klasie kompozycji  Nadii Boulanger w Paryżu. Karierę rozpoczął jako pianista osiągając na tym polu niemałe uznanie w latach 1946-51. Wraz z J.Krenzem i T.Bairdem utworzył ,,Grupę 49” proponując muzykę przystępną dla przeciętnego odbiorcy, ale o wysokiej jakości artystycznej. Już pierwsze jego utwory zwróciły uwagę środowiska muzycznego.

Jego twórczość wykazuje tendencje ewolucyjne i można podzielić ją na 2 okresy.  W pierwszym okresie  do roku 1956 widoczne są nawiązania do neoklasycyzmu  i  nurtu folklorystycznego . Wymownym tego przykładem   jest  I I Symfonia na sopran, baryton, chór i orkiestrę. Ludowe teksty i muzyka będąca apoteozą folkloru tworzą obrazy z życia dawnej polskiej wsi. Utwór zadziwia  fenomenalną wyobraznią  dzwiękową, cechą inmmanentną całej twórczości kompozytora. W dziesięcioleciu powojennym artysta skomponował też wiele utworów o charakterz e uzytkowym (pieśni masowe, muzyka do filmu i teatru), m.in. muzykę do filmu ,,Młodość  Chopina” (1952). Najczęściej wykonywanym utworem z tego okresu jest Koncert na puzon (1953).

Dużo ciekawszy jest drugi okres twórczości Serockiego.  Kompozytor zareagował  szybko na powiew nowych prądów z Zachodu  stając na czele polskiej awangardy muzycznej. W 1956 r. stworzył cykl pieśni na baryton i fortepian ,,Serce nocy” do tekstów K.I.Gałczyńskiego, a rok pózniej cykl pieśni ,,Oczy powietrza”  do poezji  J.Przybosia. Oba  utrzymane w technice dodekafonicznej cechuje bogactwo środków artykulacji, barw i odcieni emocjonalnych.

Pod wplywem Kursów Nowej Muzyki w Darmstadzie (1957), w których Serocki uczestniczył  powstało eksperymentatorskie dzieło,, Musica concertante” (1958) w którym objął serializacją wszystkie elementy oprócz dynamiki. Każda z 7 części napisana na inny zestaw instrumentów wskazuje na fascynację kompozytora czystą brzmieniowością.   Barwa staje się w jego utworach najbardziej konstrukcyjną cechą, a sonoryzm najważniejszą ścieżką jego twórczości.

Przywiązywanie wagi do wartości czysto brzmieniowych  osiągnęło apogeum  w takich utworach jak  Segmenti,  Freski symfoniczne, Forte e piano, Continuum czy Pianophonie. ,, Segmenti’’ (1961)  na 12 instrumentów dętych, 6 strunowych oraz 6 perkusistów to jakby symfonia szmerów i  dzwięków o nieokreślonej wysokości. Ulubionym instrumentarium Serockiego stała si ę perkusja. Widać to wyraznie w ,,Continuum”  na 6 perkusistów  obsługujących 123 instrumenty perkusyjne oraz  w ,,Fantasmagorii ‘’ (1971) na fortepian i perkusję.   Nawet fortepian został tu potraktowany na sposób perkusyjny.  Pianista gra bezpośrednio na strunach palcami , paznokciami i miotełką jazzową, uderza w  ramy i pudło fortepian etc.W  ,,Impromptu fantasque’’ (1973) kompozytor zagwarantował nietypowe brzmienia już samym zestawem instrumentów  wprowadzając mandolinę i gitarę, a także flety proste nie stosowane w orkiestrach od epoki Baroku. Te dwie ostatnie kompozycje  porywają niespotykaną aurą dzwiękową i  należą do najznakomitszych dzieł  kameralistyki polskiej  XX wieku.  Ciekawym utworem jest ,, Ad libitum na orkiestrę” (1977). Utwór składa si e z 5 odrębnych kompozycji  które łącznie zawierają 31 segmentów przeznaczonych na różne składy instrumentów o odmiennym brzmieniu. Kolejność segmentów w ramach każdej kompozycji jest dowolna. Dowolna jest też kolejność samych kompozycji, co jest przykładem  aleatoryzmu  stosowanego    w wielu innych utworach Srerockiego (np. A piacere na fortepian z 1963 r). W innym utworze ,,Pianophonie”  (1978) na fortepian, środki elektroniczne i orkiestrę amplifikacja volumenu dzwięku odgrywa zasadniczą rolę.   Kompozytor świadomie i  nieustanni e  poszukiwał nowych możliwości brzmieniowych  nie zadowalając się już odkrytymi.

Nagrobek Kazimierza i Zofii Serockich na Cmentarzu Powązkowskim

Autor:Radosław Rzepkowski

grafika:internet

Chopin na Przystanku Woodstock

3209946-leszek-mozdzer-882-660

Leszek Możdżer należy do najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych. Jest światowej klasy pianistą, nutowym odkrywcą i odważnym, oryginalnym twórcą. Tymon Tymański to z kolei muzyczny chuligan, nie dający się wcisnąć w żadne artystyczne ramy. Odnowiciel polskiego jazzu w latach 90, multiinstrumentalista, kompozytor, a także np. felietonista i aktor (m. in. Wesele Wojciecha Smarzowskiego). Przystanek Woodstock, dla tych, którzy mogli zapomnieć: największa plenerowa impreza muzyczna w Europie, zgodnie z tradycją będąca formą podziękowania wolontariuszom za styczniowe finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. I to właśnie tam, dwa lata temu doszło do niezwykłego koncertu równie niezwykłego zespołu: Leszek Możdżer & Tymon Tymański Polish Brass Ensemble. Niezwykłym, ponieważ stworzonym wyłącznie na potrzeby woodstockowego Projektu Chopin. Z okazji przypadającego wówczas Roku Chopinowskiego zagrali etiudy Fryderyka Chopina, a koncert uwieczniony został w tradycyjnym pakiecie DVD + CD, wydanym przez Złoty Melon, firmę związaną z fundacją WOŚP.

Pomyślicie, że muzyka Chopina nie pasuje do Przystanku Woodstock, imprezy szalonej i dalekiej od refleksyjnych dźwięków, gdzie taki eksperyment grozić może spotkaniem artystów z jajami i pomidorami? Nic z tych rzeczy. Woodstock co prawda jest szalony, ale w pozytywnym znaczeniu. Szaleństwo to polega m. in. właśnie na muzycznej nieprzewidywalności i nieraz zaskakującym doborze wykonawców. Publiczność, choć przeważnie młoda, jest kulturalna i tolerancyjna. Mało tego – ciekawa nowych, muzycznych doświadczeń. Podobny eskperyment miał już przecież miejsce na XIV Przystanku Woodstock w 2008 roku. Był to Projekt Kiepura, w ramach którego Wiesław Ochman z towarzyszeniem siedmiu tenorów oraz Orkiestry Mazowieckiego Teatru Muzycznego „Operetka” wykonał m.in. najbardziej znane utwory Jana Kiepury, a publika dostała zadanie: stawić się na tym koncercie w kompletnym lub chociaż częściowym stroju wieczorowym. Woodstock, nie Woodstock – kultura obowiązuje. Zabawnie było później popatrzeć na woodstockowe towarzystwo pod tekturowymi muchami lub w papierowych smokingach.

„Na Możdżerze” wymagań co do specjalnego stroju już nie było, bo i sama muzyka… delikatnie mówiąc, odbiegała od znanych chopinowskich norm. Artyści wykonali bowiem osiem etiud naszego polskiego „poety fortepianu” oraz Preludium e-moll op. 28 nr 4 w wersji… jazzowej! Po wrzuceniu płyty do odtwarzacza DVD i zniknięciu stosownych ostrzeżeń nt. praw autorskich, naszym oczom ukazuje się kolorowy (choć ze względu na charakter koncertu, nieco stonowany) i przejrzysty „jadłospis”, czyli menu. Ozdobiony pozytywnie nastrajającym fragmentem etiudy C-dur op. 10 nr 7 z koncertu. Zawsze mam problem czy oglądanie zacząć od samego koncertu, czy od wywiadu z muzykami. Dlatego tym razem zacząłem od ustawień dźwięku, a oprócz wspomnianych możliwości jest jeszcze czwarta: wybór poszczególnych utworów. Koncert rozpoczyna się przedstawieniem muzyków: Leszek Możdżer – fortepian, Ziut Gralak – trąbka, Bronisław Duży – puzon, Kuba Staruszkiewicz – perkusja, Tymon Tymański – kontrabas, Ireneusz Wojtczak – saksofon sopranowy i tenorowy, i Marcin Ślusarczyk – saksofon altowy. Profesjonalny zestaw jazzowy, ale żeby na tym grać Chopina?! Wystarczy poczekać kilka sekund i za chwilę dostajemy szansę przekonania się na własne uszy, że można i to całkiem intrygująco.  Jako pierwsza rozbrzmiewa etiuda C-dur. Pełen dostojnej ekspresji wstęp płynnie ustępuje miejsca etiudzie f-moll, która niemal melancholijnie nastraja nie tylko woodstockowiczów zgromadzonych w ogromnej liczbie ponad trzystu tysięcy na festiwalowym polu, ale i posiadaczy DVD. Dźwięki powoli zaczynają intrygować największych sceptyków, ale nie tylko. Koncert odbywa się po zmroku, więc woodstockowej tradycji staje się zadość i muzyce towarzyszy znakomicie opracowane światło pod różnymi postaciami. Czy to reflektorów scenicznych, czy choćby pięknych małych widowisk z cyrkowymi pochodniami odbywających się pod sceną.

Po tych dwóch, przyjemnie zabarwionych jazzem i spokojnych utworach rozbrzmiewa wreszcie to, co Leszek Możdżer w umieszczonym na płycie wywiadzie nazwał „muzyczną chuliganką”: etiuda E-dur, na pierwszy rzut oka (ucha?) zupełnie niepodobna do oryginału, choć oczywiście z niezmienionym zapisem nutowym. Pełna frywolnych solówek (choć trafniej byłoby to nazwać muzyczną, świetnie rozpisaną na poszczególne instrumenty dysputą) sprawia, że nie ma już osób obojętnych na ten koncert, zarówno pod sceną, jak i przed telewizorami. Jeśli w ogóle tacy byli. Co ciekawe – etiudy E-dur możemy posłuchać ponownie podczas napisów końcowych, tym razem już w klasycznej wersji, w solowym wykonaniu Leszka Możdżera. Inną ciekawostką jest to, że ten utwór znany jest również jako piosenka pod tytułem „Mój serdeczny kraj”, którą śpiewała Krystyna Giżowska. I do tego dowcipnie nawiązują muzycy z Polish Brass Ensemble, kończąc swoje jazzowe wariacje chóralnym słowem „dom”.

Koncert rozkręca się w najlepsze i nie wiadomo kiedy mija godzina. Na scenę wkracza naczelny dyrygent Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a w tym wypadku Przystanku Woodstock, Jurek Owsiak i intonuje „Sto lat” dla muzyków. Należy im się, włącznie z Owsiakiem. Nie nie bali się przedstawić klasyka w innej, intrygującej wersji. Właśnie to mieli na myśli Możdżer z Tymańskim w zawartym na płycie wywiadzie, mówiąc, że zrobili z Chopina totalną chuligankę. W dodatku miało to miejsce na dużej scenie (największej z trzech na Woodstocku). Grając taką muzykę w takich warunkach akustycznych, trzeba popisać się nie lada kunsztem. Głębokie wyrazy uznania dla organizatora Przystanku Woodstock i dla muzyków z Leszek Możdżer & Tymon Tymański Polish Brass Ensemble za odwagę i odkurzenie Chopina w niezwykle świeży i oryginalny sposób.

Jak zwykle w przypadku Złotego Melona, płyta (choć podwójna, bo zawierająca dodatkowo CD z zapisem koncertu) kosztuje tyle samo lub nierzadko mniej niż zwykła płyta CD: 36,49 zł i jest do nabycia m.in. w internetowym, odnowionym sklepiku WOŚP – siemashop.pl. Polecam.

Autor:Marcin Śmigielski

foto:materiały prasowe

Pokłosiem w widza

c77f4d32-2cb5-11e2-9486-6533ad266c57-493x328

Scenariusz do filmu Pokłosie powstał już siedem lat temu. Nosił wówczas tytuł Kadisz. Władysław Pasikowski miał jednak niemały problem ze znalezieniem kogoś, kto sfinansowałby jego ekranizację. Nic dziwnego; premiera odbyła się ledwie 9 listopada, a burza, jaka rozpętała się nad tym filmem (zwłaszcza w Internecie) już pokazuje, że obawy potencjalnych sponsorów były słuszne. Nikt wobec tego filmu nie pozostanie obojętny, emocje wywołuje raczej negatywne, a spokoju wokół niego chyba długo nie będzie.

Kroll (debiut), Psy, Psy2. Ostatnia krew, Słodko-gorzki, Demony wojny wg Goi, Operacja Samum – któż nie zna tych popularnych (mniej lub bardziej udanych) kinowych hitów Władysława Pasikowskiego z lat dziewięćdziesiątych? To właśnie Psy stworzyły (a pozostałe utwierdziły) nowy wizerunek aktorski Bogusława Lindy, jako dyżurnego twardziela polskiego kina. Na początku nowego stulecia Pasikowski niezwykle udanie powrócił z nowym image – serialem Glina zerwał z niemal komiksową formą głównego superbohatera z wiernym gunem za paskiem na rzecz świetnego kina (mimo serialowej formuły, Glinę ogląda się właśnie jak dobry film kryminalny), pełnego mrocznych i czasami nierozwiązanych tajemnic. I właśnie w takiej konwencji utrzymane jest jego najnowsze dzieło – Pokłosie. Tyle że ten film już nie „siedzi” w bezpiecznym temacie perypetii komisarza wydziału zabójstw, lecz wkłada kij już nawet nie w mrowisko, ale gniazdo żmij.

Franciszek Kalina (Ireneusz Czop) przylatuje z Chicago do rodzinnej wsi, gdzie na gospodarce został tylko jego młodszy brat, Józef (Maciej Stuhr). Stosunki między braćmi są poprawne, jednak Franek nie rozumie dlaczego Józka opuściła żona z dziećmi i uciekła aż do niego, do Ameryki. Szybko orientuje się, że Józek ma poważne zatargi z sąsiadami. Z czasem ich niechęć przenosi się również na niego. W miarę upływu czasu Franek odkrywa co tai przed nim nieskory do zwierzeń Józek. Pomaga mu w tym zbliżający się do emerytury proboszcz miejscowej parafii (Jerzy Radziwiłowicz), a zniechęcić stara się – uciekając się nawet do zawoalowanej groźby – młody wikary (Andrzej Mastalerz), który widzi już siebie na ciepłej, wygodnej posadce proboszcza, a szum w mediach, jakim grozi dalsze grzebanie w tej sprawie, może mu tylko zaszkodzić. Tymczasem wydarzenia idą o wiele dalej niż wybita kamieniem szyba w domu Józka, czy jego rozbity w knajpie nos. Siłą rozpędu zawiodą one obu braci tam, dokąd niekoniecznie chcieliby trafić – do szokującej prawdy.

Film podczas oglądania stanowi ciekawy odpoczynek od obecnych trendów, polegających np. na przedstawianiu wydarzeń fragmentami wyrwanymi z chronologii, czy choćby denerwującą, permanentnie trzęsącą się kamerą. Sfilmowany jest w sposób klasyczny, by nie powiedzieć: spokojny. Zachowuje jednak odpowiednią dynamikę akcji dla gatunku „thriller by Pasikowski”. I co najciekawsze – zawiera nawet szczyptę humoru! Widoczne to jest zwłaszcza podczas dialogów między Frankiem, a Józkiem. Dobór aktorów stoi na wysokim poziomie. Szczęśliwie Pasikowski odszedł od swej znanej w latach dziewięćdziesiątych tendencji obsadzania aktorów niekoniecznie pasujących do danej roli. W Pokłosiu spotykamy starych znajomych z Gliny. Maciej Stuhr wypada bardzo przekonywująco w roli Józka. Celowo nie napisałem „świetnie”, bo do świetności ciągle trochę mu brakuje. Ten aktor nie ma i chyba nie będzie miał tak bogatego warsztatu jak jego znakomity ojciec. Mimo to jego wybór do roli Józka wydaje się właściwy. Józek ma być młodym, naiwnym idealistą, a takie role „młody Stuhr” grał do tej pory i znakomicie się w nich sprawdzał. Ireneusz Czop jest z kolei jednym z aktorów, o których mówię: „znakomity, niedoceniony”. Charyzmatyczny, energiczny, utalentowany – fantastyczny. I niepopularny, co chyba jest wobec niego niedopatrzeniem ze strony reżyserów, którzy – wzorem Władysława Pasikowskiego – powinni dać mu większe szanse. Jerzy Radziwiłowicz i Andrzej Mastalerz (księża miejscowej parafii) mają od dawna ugruntowaną pozycję w czołówce polskich aktorów i tu także ją potwierdzają. Ciekawostką w pracy Pasikowskiego z aktorami jest fakt, że do ról drugo-, trzecioplanowych i epizodycznych zatrudnia często aktorów starszego pokolenia, czasami dawno zapomnianych, ale nie mniej znakomitych. W Pokłosiu są to m.in.: Danuta Szaflarska w roli zielarki, Maria Garbowska jako stara mieszkanka wsi, Ryszard Ronczewski jako Franciszek Sudecki, czy istna perła wśród epizodów – Robert Rogalski, odtwarzający postać dawnego sołtysa Malinowskiego. Jego krótka rola jest zdecydowanie jednym z powodów, dla których warto zobaczyć ten film. Wielkie brawa należą się charakteryzatorom, którzy z wykształconych, inteligentych aktorów w różnym wieku wyczarowali na potrzeby filmu prostych, zaniedbanych mieszkańców jednej z tysięcy polskich wsi.

Film wywołuje kontrowersje – aktualnie obserwowane w mediach, głównie w prasie i Internecie – z dwóch powodów. Przede wszystkim inspirowany jest masowym zabójstwem Żydów w Jedwabnem. Sypie świeżą sodę kaustyczną na ciągle otwarte rany kwestii konfliktów polsko-żydowskich. Nadal, niestety, nie potrafimy dyskutować spokojnie na ten temat. A ponadto przedstawia symbolicznie naród polski jako tego złego antagonistę, a to już dla nas jak otwarte wypowiedzenie wojny. Maciej Stuhr, odtwórca roli naiwnego idealisty Józka, jest obecnie ulubionym celem ataków internetowych pieniaczy m.in. za wzięcie udziału w tym projekcie. Co ciekawe, wielu z nich deklaruje, że filmu nie widziało i nie obejrzy, co chyba najlepiej świadczy o „powadze” ich słów. Władysław Pasikowski odpowiada, że przepraszać za swoje dzieło nie będzie. Z pewnością o wiele mniej w tym zamierzonej reklamy i „piaru” niż rzeczywistej awantury. Co ciekawe, Pasikowski znany jest z tworzenia filmów sensacyjnych, popularnych i kasowych, ale zawsze poruszał w nich bieżące i kontrowersyjne tematy: zjawisko „fali” w zasadniczej służbie wojskowej (Kroll), popeerelowskie perypetie byłych oficerów SB (Psy i Psy 2), zasadność obecności polskiego kontyngentu wojskowego w konflikcie obcych państw (Demony wojny wg Goi), czy wydostanie z Iraku amerykańskich szpiegów przez oficerów polskiego wywiadu (Operacja Samum). Podobnie jest z Pokłosiem, jednak ten temat jest wyjątkowo drażliwy. Między innymi dlatego, że stanowi podatne ziarno medialne, a przecież z tego korzyść mają wszyscy: potentaci na rynku mediów, ponieważ temat łatwo i bardzo korzystnie się sprzedaje, no i społeczeństwo, które tylko czeka na sensacyjne doniesienia z dzienników, aby wziąć na języki kolejną ofiarę. A im bardziej wybór owej ofiary jest absurdalny, tym łatwiej po niej jeździć – vide Stuhr. O ile tematy poruszane przez Pasikowskiego w jego filmach do tej pory dotyczyły konfliktów raczej lokalnych, pozostających w obrębie naszego kraju, o tyle Pokłosie wykracza swoją tematyką daleko poza jego granice. Czy wywoła burzę równie wielką jak zasięg samego filmu? Jestem pewien, że przynajmniej w głowie widza – na pewno.

Polecam.

Autor: Marcin Śmigielski

Fot.: materiały prasowe

Zasłużeni dla Polonii kanadyjskiej-Rudolf F. Falkowski (1919-2012)

RudolfFalkowski

W piątek 16 listopada odszedł na wieczną wartę,weteran II Wojny Światowej, pilot polskich i angielskich dywizjonów,członek -fundator Polskiej Fundacji Spoleczno-Kulturalnej. Rudolf Falkowski był jednym z nielicznych żyjących w Montrealu pilotów, ktorzy brali udział w zmaganiach II wojny światowej.Jest autorem dwóch książek; “Żużle na dłoni” oraz “Sprawa kapitana Amreicha”.

Rudolf S. Falkowski urodził się w 26 kwietnia 1919 roku w Czortkowie, na Podolu. Kiedy jako dziecko zobaczył po raz pierwszy w życiu samolot,postanowił zostać pilotem. Jeszcze jako uczeń gimnazjum w Stanisławowie ukończył dwa wakacyjne kursy szybowcowe. W lecie 1939 r. ukończył kurs pilotażu motorowego – we wrześniu miał odbyć swoje pierwsze loty w Szkole Podchorążych Lotnictwa. Tymczasem, po wkroczeniu bolszewików, wraz z kolegami ze swego rocznika został wywieziony w głąb ZSRR, a następnie wcielony do Armii Czerwonej. Zwolniony dzięki układowi Sikorski – Majski, w kwietniu 1942 r. trafił do obozu lotników w Kermine, w Uzbekistanie, a później do polskiego lotnictwa w Szkocji. Od czerwca 1942 do kwietnia 1948 r. – długa wojenna harówka. Rok szkolenia, latanie na dziesięciu typach maszyn – m.in. Hurricanes, Spifires, Mustangi – w czterech dywizjonach angielskich i w słynnym polskim Dywizjonie 303 . Po wojnie, postanowił nie wracać na łono „wyzwolonej” przez komunistów Ojczyzny. Jeszcze pod koniec pobytu w Anglii zapisał się na kurs dla kreślarzy w stacji doświadczalnej w Farnbourg, w ramach Polish Resettlement Corps. Później wyemigrował do Kanady….

Dywizion 303,zabawy i popisy

Msza żałobna odbędzie się w kościele parafii Św. Antonina, 5391 Snowdon w środę 21 listopada o godz. 10.00

Pochowany zostanie na Kwaterze Zasłużonych Polskiej Fundacji Społeczno-Kulturalnej na Cmentarzu Notre Dame des Neiges

Zamiast kwiatow, dary dla uczczenia pamieci Rudolfa Falkowskiego prosimy składać na Fundacje Jana Pawla II, John Paul II Foundation,Konto w Polonijnej Kasie Kredytowej

Fundacja Jana Pawła II /
Polonijna Kasa Kredytowa
5355 Sherbrooke West
Montreal Qc H4A 1V7

Czesc jego pamieci!

Nadesłane do redakcji: Stefan Władysiuk,Polska Fundacja Społeczno-Kulturalna

Obława. Najbardziej poruszający polski film roku

Zdrada ma wiele twarzy – taki slogan promuje film Obława Marcina Krzyształowicza, jedno z najnowszych osiągnięć polskiej kinematografii. A jest to osiągnięcie o tyle szczególne, że choć jego polska premiera odbyła się ledwie niecały miesiąc temu (światowa – 9 maja), to obraz ten zdążył już zdobyć m.in. Srebrne Lwy na festiwalu w Gdyni, a na 36 Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Montrealu znalazł się w gronie szesnastu najlepszych tegorocznych filmów świata. Wystarczająco Was zachęciłem? Zapraszam więc do czytania.

Film opowiada o życiu partyzantów podczas drugiej wojny światowej oraz o ludzkich słabościach, tutaj przedstawionych w różnych formach zdrady. Stacjonują w pięknych lasach Beskidu Sądeckiego, ale ich codzienność nie jest tak malownicza. Są nękani przez zimno, choroby, ustawicznie zmniejszane racje żywnościowe i wroga, nie tylko tego oczywistego, w niemieckich mundurach. Oddział zajmuje się m.in. likwidowaniem zdrajców i konfidentów. Akcja filmu rozwija się na dobre, gdy główny bohater, kapral „Wydra” (Marcin Dorociński) otrzymuje zlecenie na miejscowego kolaboranta, Kondolewicza (Maciej Stuhr). Sytuacja nabiera barw, ponieważ „Wydra” i Kondolewicz są kolegami ze szkolnej ławy. Mało tego, Hanna Kondolewiczowa (Sonia Bohosiewicz) okazuje się skrywać tajemnicę z przeszłości „Wydry”. Dopełnieniem fatalnego czworokąta jest „Pestka” (Weronika Rosati), sanitariuszka oddziału i rozdarta wewnętrznie dwudziestotrzyletnia dziewczyna. Losy tej czwórki swą surowością i dosłownością wgniatają widza w fotel. Sporą rolę odgrywa tutaj oryginalny sposób przedstawiania scen. Nie jest to klasyczny, linearny montaż filmowy, lecz retrospekcje umiejętnie wycięte ze swego chronologicznego miejsca w szeregu i wklejone w akcję. Dzięki temu widz zmuszony jest cały czas do koncentracji uwagi i co najciekawsze – zabieg ten nie męczy. Drugą ciekawostką jest wizerunek partyzantów. Nie są to przystojni, młodzi i zawadiacko dowcipni herosi, do jakich przyzwyczaił nas polski film przez dziesięciolecia. Są to raczej zgorzkniali mężczyźni, którym bagaż doświadczeń wojennych dopisuje przynajmniej dziesięć lat do wizerunku. Nie dbają o golenie i fryzury przedwojennych amantów. A także – co może wydać się szokujące dla wielbicieli epopei narodowych – używają wulgaryzmów. Wydaje się, że jest to najbardziej zbliżony do prawdy obraz partyzanckiego życia, albowiem opowieść jest inspirowana losami kpr. Adama Krzyształowicza, ps. „Wydra” – ojca reżysera.

W głównej roli widzimy Marcina Dorocińskiego. O tej kreacji mówi się w kuluarach: „genialna”. Aktor ten już dawno przyzwyczaił nas, że po pierwsze: nie bierze udziału w projektach nie mających większego sensu artystycznego, a po drugie: każda jego rola jest filmową perłą. Sprawiają to poniekąd jego warunki i talent, ale przede wszystkim niemal heroiczne poświęcenie, z jakim przygotowuje się do roli. Vide słynny pomysł aktora aby spiłować sobie „jedynkę” do roli komisarza Desperskiego w Pitbullu. A skoro jesteśmy przy tym świetnym filmie o policjantach – Obława jest pierwszym od tamtego czasu spotkaniem na planie Dorocińskiego z Weroniką Rosati. Z przyjemnością stwierdzam, że wpływowi rodzice (?), szkoła aktorska w Stanach Zjednoczonych i praca z tamtejszymi twórcami sprawiły, że ta młoda aktorka wreszcie wywarła na mnie pozytywne wrażenie i stało się to właśnie za sprawą roli „Pestki”. W interesujący sposób pokazała emocje i rozterki początkowo pozytywnej postaci, która wbrew sobie przechodzi na złą stronę. Tak samo Maciej Stuhr. Może rozdrażnię wielbicieli tego ciągle młodego aktora, ale bardziej doceniam jego talent estradowy (kabaret). Jako aktor zawsze wydawał mi się nieco wybrakowany i ciągle sto zawodowych lat świetlnych za swoim wielkim ojcem. To raczej popularne (niekoniecznie dobre) filmy sprawiały, że dorobił się grona wielbicieli, zwłaszcza płci żeńskiej. I podobnie jak w przypadku Rosati – Obława jest w pewnym sensie punktem przełomowym w jego karierze. Przede wszystkim, podobnie jak koleżanka, po raz pierwszy zagrał postać negatywną – Henryka Kondolewicza, przedsiębiorcę i lokalnego konfidenta z szerokimi układami. I zagrał go naprawdę dobrze. Zrobił to w taki sposób, że na ekranie widać prawdziwą szuję zamiast słodkawego blondynka, przypadkowo uwikłanego w wielkie kłopoty, jakie to postacie grywał przeważnie do tej pory.

Jeśli chodzi o dalszy plan, mimo wielu znakomitych aktorów, szczególną uwagę zwróciłem na dwóch. Ciągle niestety bardziej znany pod nazwiskiem Waldusia Kiepskiego, niż swoim własnym, Bartosz Żukowski ponownie udowadnia, że należy do czołówki. Gdziekolwiek się pojawia – jest znakomity. Znakomicie gra chemika, producenta fałszywej heroiny (Skorumpowani), miejscowego bandytę chronionego przez układy wpływowego ojca (Kryminalni), czy przygłupiego i bardzo sympatycznego Waldusia (Świat według Kiepskich). Jego drugoplanowa postać w Obławie („Waniek”) jest bardzo wyrazista i odegra jedną z ważniejszych ról w całej fabule. Jego kolegą z lasu jest „Rudzielec”, młody i nieco naiwny, bo wierzący w ideały i sprawiedliwość chłopak. Jego rola jest niedługa, ale zapada w pamięć. Aż trudno uwierzyć, że gra go Alan Andersz, bardziej naturszczyk niż aktor, który do tej pory dał się zapamiętać najbardziej z serialu 39 i pół (Patryk Jankowski, syn głównego bohatera) i z… Tańca z gwiazdami. Marcin Krzyształowicz miał niewiarygodny wpływ na swych aktorów i aż dziw bierze, że Obława jest dopiero trzecim jego filmem fabularnym i pierwszym, o którym usłyszała szersza publiczność.

Mimo że film nie należy do lekkich i obfituje w długie momenty ciszy, nie nudzi ani przez chwilę. Nie pozwala na to wartka akcja i ciężar wydarzeń. Wspomniana cisza nie jest tu przypadkiem, a środkiem. Film trzyma w autentycznym napięciu od początkowych minut, kiedy to strzał z pistoletu odsłania twarz głównego bohatera, do ostatniej sekundy, kiedy gaśnie ekran i… również czekamy na strzał. Napisy końcowe okraszone są tylko gwizdaną melodyjką, która towarzyszyła postaciom w filmie, a po kilkunastu sekundach… znów zalega cisza. Reżyser proponuje refleksję zamiast muzyki. Ponadto widać jego inspirację filmem Inglourious Basterds (Bękarty wojny) Quentina Tarantino. Niektóre sceny mogą być szokujące, a przez moment dochodzi nawet do czegoś, co z grubsza można nazwać kanibalizmem.

Obawiam się, że w Polsce film nie zostanie na długo zapamiętany, ponieważ przedstawia fragment polskiej historii w sposób boleśnie autentyczny, niepomnikowy, dla niektórych może wręcz obrazoburczy. My wolimy oglądać wojnę oczami Janka Kosa, Franka Dolasa, Hansa Klossa, bohaterów serialu Czas honoru, ewentualnie w atmosferze ociekającej patosem i martyrologią. A może to właśnie takie obrazy jak Obława powinny odnosić największe sukcesy, nie tylko frekwencyjne i komercyjne, ale artystyczne?

Film może zamieszać w głowach, polecam.

Marcin Śmigielski

Fot.: materiały prasowe