Grudzień ’70, strajki, „Solidarność”, stan wojenny. O wydarzeniach tego okresu polska kinematografia wydała na świat już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt filmów. W większości udanych, a niektóre są w dodatku interesujące. Kolejny, Wałęsa w reżyserii Andrzeja Wajdy, właśnie znajduje się w fazie postprodukcji. Niektóre z nich, jak np.: Człowiek z żelaza Wajdy, Śmierć jak kromka chleba Kazimierza Kutza, czy Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł Antoniego Krazue, traktują o tych wydarzeniach bardzo dosłownie. Ocierają się o dokument, a główny bohater zostaje wrzucony w centrum właśnie tworzącej się historii. Inne, takie jak: Wszystko co kocham Jacka Borcucha, Dom zły Wojciecha Smarzowskiego, czy bodaj jedyna udana komedia w tym temacie, Rozmowy kontrolowane Sylwestra Chęcińskiego, to z kolei luźne nawiązania do tamtych wydarzeń, które są jedynie tłem dla fabuły i głównych bohaterów. W tym kontekście dość trudno mi sklasyfikować powstały niecały rok temu 80 milionów Waldemara Krzystka. Bo jest tu co prawda dokumentacja wydarzeń na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego, ale jest i przygoda, i niezła intryga, i można się też pośmiać. A co najlepsze – wszystko to podane jest w dobrze wyważonych proporcjach. Jeszcze raz potwierdza się, że najciekawsze historie pisze samo życie. Cała fabuła jest bowiem oparta na faktach.
Wrocław, grudzień 1981 roku. Życie wygląda tu jak w każdym tego typu mieście w ówczesnej Polsce. Ludzie stoją w niekończących się kolejkach, wstaja o świcie do pracy, niektórzy prowadzą działalność antykomunistyczną. Nasilają się prowokacje Służby Bezpieczeństwa. Nieuchronnie zbliża się konfrontacja władzy z opozycją. Czując wiszącą w powietrzu wojnę, Zarząd Regionu Dolny Śląsk NSZZ „Solidarność” postanawia wycofać z banku związkowe pieniądze, zanim konto zostanie zablokowane przez władze. Dalej fortunę trzeba przechować, a i samemu nie dać się złapać. Uwierzcie mi, oglądając ten film, trudno uwierzyć, że to działo się naprawdę. Oprócz klasycznego antagonizmu na linii milicja-opozycja, w filmie swój udział mają także: SB, kontrwywiad wojskowy, księża, cinkciarze, a nawet… „cichociemni”, których losy po wojnie i przetrwaniu okresu stalinizmu potoczyły się różnie, a którzy teraz mają okazję służyć młodszym kolegom radą i wsparciem. Osią całej fabuły jest oczywiście sprzątnięcie fortuny sprzed nosa „esbecji”. Wokół niej umiejętnie umieszczone są wątki poboczne: małżeństwo Staszka z Anią, niepokojący związek Maksa z francuską dziennikarką, czy – o czym dowiadujemy się dopiero w drugiej połowie filmu – zaskakująca relacja między dwoma wysokiej rangi oficerami.
Cały pierwszy plan filmu obstawiony jest aktorami młodszego pokolenia. W roli Władysława Frasyniuka występuje Filip Bobek, szerszej publiczności znany z serialu Barwy szczęścia. Również serialową twarzą jest grający Józefa Piniora Krzysztof Czeczot. W jego kolegę, który wspomaga go w podejmowaniu i transporcie pieniędzy, Piotra Bednarza, wciela się Maciej Makowski. Ostatniego z bohaterów najbardziej spektakularnej akcji stanu wojennego, Stanisława Huskowskiego gra Wojciech Solarz, który – mam wrażenie – ma najwięcej znaczących ról na koncie z wymienionej czwórki. Choćby policjanta-ofermę Cielęckiego z trylogii U pana Boga za piecem, czy Juniora z serialu Oficer. Narzeczoną Józka odtwarza znana m.in. z Wszystko co kocham Olga Frycz. Ale prawdziwym strzałem w dziesiątkę było obsadzenie Piotra Głowackiego w roli chamowatego kapitana SB, Stanisława Sobczaka. To właśnie ta postać wprowadza do filmu duży element humoru. Jego zacietrzewienie i imponujący repertuar „łaciny” wyglądają dość groteskowo w zestawieniu z jego wysokim głosem, a cyniczny uśmiech od razu przypomina Jacka Nicholsona w Batmanie. Jego podwładnych grają m.in.: Sonia Bohosiewicz (Czerniak), użyczający głosu Maślanie w Włatcach móch Adam Cywka (Zubek) i aktor o twarzy idealnej do odtwarzania negatywnych postaci, Mirosław Haniszewski („Gapa”). Patrząc na ich poczynania w pracy operacyjnej widzimy, że wulkanami intelektu raczej nie są, podobnie zresztą jak ich przełożony. Można zadać sobie więc pytanie: dlaczego to akurat Sobczak kieruje ich zespołem? Odpowiedź znajdziecie w filmie, obserwując jego zachowanie, zwłaszcza wobec przesłuchiwanych. Nie zabrakło oczywiście starszych i uznanych aktorów: Jana Frycza w roli majora Bagińskiego z Wojskowej Służby Wewnętrznej, Mirosława Baki jako komendanta miejscowej Komendy Wojewódzkiej, czy Krzysztofa Stroińskiego wcielającego się w postać księdza „Żegoty”. Na szczególną uwagę zasługują jednak: Adam Ferency w epizodycznej roli arcybiskupa Gulbinowicza oraz Mariusz Benoit jako tajemniczy sprzymierzeniec młodych solidarnościowców. To są te role, o których mówi się: mistrz drugiego planu. Filmowa wersja autentycznego wydarzenia jest oczywiście wzbogacona o sytuacje i postaci fikcyjne, jak np. Maks (Marcin Bosak) i jego perypetie z oszałamiającej urody reporterką francuskiej telewizji (Emilia Komarnicka). Notabene, puenta ich związku warta jest głównego wątku.
Dobry film to taki, który jeszcze nazajutrz nie pozwala o sobie zapomnieć. I takim jest dla mnie 80 milionów. Nawet mimo pewnych niedociągnięć. Po dziś dzień niepojętym dla mnie jest, dlaczego potrafię zrozumieć wszystko, co wypowiadają starsi i doświadczeni aktorzy, a problemy następują, gdy na ekranie pojawiają się młodsi. A przecież grają w tym samym filmie, więc nie jest to wina dźwiękowców. No i główna bolączka wieloletniego wielbiciela serialu 07 zgłoś się. W 80 milionach następuje scena pościgu samochodowego oficerów SB za chwilowo najbogatszymi ludźmi w Polsce, czyli naszymi bohaterami, którzy przed chwilą podjęli pieniądze. A czym mieliby się ścigać po ulicach Wrocławia na początku lat osiemdziesiątych? Syrenkami, warszawami, wartburgami? To mieliśmy okazję oglądać w przygodach kapitana Sowy, w latach sześćdziesiątych. Teraz wyglądałoby to co najmniej groteskowo. W miarę wtedy szybkim i najbardziej odpowiednim do tego celu samochodem był fiat 125p. Nie ma bardziej urzekającej sceny dla wielbiciela polskiej motoryzacji (zwłaszcza takiego, który pamięta czasy, gdy na polskich ulicach widać było głównie polskie pojazdy), niż pościgi w wykonaniu tej polsko-włoskiej myśli technicznej. We wszystkich najnowszych filmach tego rodzaju, te samochodowe zabytki raczej widzimy odchuchane, nienagannie nawoskowane (nawet zimą…), a w całym filmie przejeżdżają raptem kilkadziesiąt metrów. 80 milionów miał wielką szansę zaistnienia w polskiej kinematografii jako film z najlepszą od czasów 07 zgłoś się sceną pościgu samochodowego z udziałem legendarnych produktów polskiej motoryzacji. Miał… ale jej nie wykorzystał. Niczym u „Orłów Engela, Janasa, Beenhakkera, Smudy”, szansa była nieprzeciętna, możliwości spore, a wyszło jak zawsze. Scena jest rozpaczliwie krótka. Wprawdzie twórcy filmu dysponowali kwotą dziesięć razy mniejszą niż 80 milionów, ale nie wierzę, że nie wystarczyłoby na dodatkowych kilka godzin dla dwóch kaskaderów, bądź kierowców rajdowych i serwis zasłużonych fiacików. Dlaczego…? :(
Na otarcie łez pozostaje – jak zawsze – muzyka. Tej w 80 milionach nie można nic zarzucić. W tle wydarzeń brzmią nieśmiertelne szlagiery tamtego okresu: Psalm stojących w kolejce Krystyny Prońko, Jestem kobietą Maanamu, Dorosłe dzieci Turbo, Przeżyj to sam Lombardu, czy świetna ilustracja finałowej sceny bitwy z milicją – Chcemy być sobą Perfectu (często wówczas śpiewane przez fanów jako: „Chcemy bić ZOMO”). No i plenery! Akcja filmu zahacza o najpiękniejsze punkty Wrocławia – m. in. Most Grunwaldzki i okolice Katedry św. Jana Chrzciciela. Warto je odwiedzić osobiście.
Kogo, poza emigrantami i ludźmi, którzy to przeżyli, obchodzi dziś stan wojenny i skłócona „Solidarność”? Młodzież interesuje się tym tematem tylko tyle, ile potrzebuje do odfajkowania na ocenę. Tymczasem od wielu moich młodszych przyjaciół słyszałem wiele pochlebnych słów pod adresem tego filmu. To znaczy, że nie tylko obejrzeli go do końca, ale także im się podobał. Niektórzy recenzenci nazywają 80 milionów najbardziej amerykańskim polskim filmem. Nie sposób się z nimi nie zgodzić. Zawiera wszystko to, czego nie powstydziłaby się przyzwoita, hollywoodzka produkcja. Jest intryga głównych bohaterów i ich antagonistów – wygrywa sprytniejszy i odważniejszy. Jest wiele momentów zaskoczenia i emocji; jest humor, romans, szczypta erotyzmu, przemoc, radość i w końcu efektowne zakończenie. A wszystko w naszych, polskich realiach i scenerii. I można zrobić historyczny film ciekawie? Można!
Polecam.
Autor: Marcin Śmigielski
Fot.: materiały prasowe